Sergio Quinzio - wiara zrozpaczona
Odrzucał ducha helleńskiego, nie cenił sobie Ojców Kościoła i scholastyków. Dzieła mistyków uważał za mistyfikację. Na wysiłki hierarchów, religijny rytualizm i kościelny triumfalizm spoglądał z zażenowaniem. Gdy Słowo Boże konfrontował z rzeczywistością, dochodził do wniosku, że obietnice Boga nie zostały spełnione. Chciałby móc nie wierzyć, lecz nie potrafił.
Odrzucał ducha helleńskiego, nie cenił sobie Ojców Kościoła i scholastyków. Dzieła mistyków uważał za mistyfikację. Na wysiłki hierarchów, religijny rytualizm i kościelny triumfalizm spoglądał z zażenowaniem. Gdy Słowo Boże konfrontował z rzeczywistością, dochodził do wniosku, że obietnice Boga nie zostały spełnione. Chciałby móc nie wierzyć, lecz nie potrafił.
Sergio Quinzio urodził się w roku 1927 w Alassio, miasteczku leżącym w północno-zachodniej części Włoch, w regionie zwanym Ligurią. Po okresie "klasycznego" dzieciństwa wszedł w okres poszukiwań: uczęszczał przez jakiś czas na wykłady z inżynierii i matematyki, filozofii i literatury, ale żadna z tych dziedzin nie dała mu satysfakcji. Potem, aby zapewnić sobie byt materialny, wstąpił do jednej z włoskich formacji wojskowych (Guardia di finanza) i skończył akademię wojskową. W szkołach wojskowych wykładał mechanikę, statystykę, elektronikę, radiotechnikę oraz zagadnienia prawne. Po siedemnastu latach zrezygnował ze służby i wycofał się na kolejne czternaście lat w samotność maleńkiego miasteczka Isola del Piano, w pobliżu leżącego nad Adriatykiem miasta Pesaro, poświęcając się studiowaniu Biblii, medytacji Słowa i pisaniu. Mimo że nie uważał się za ?zawodowego pisarza?, opublikował około dwudziestu książek i liczne artykuły. Głos Quinzia, jedyny w swoim rodzaju, zataczał coraz szersze kręgi, czyniąc zeń jedną z wybitniejszych postaci włoskiego życia intelektualnego o profilu chrześcijańskim. Zmarł w Rzymie wiosną roku 1996.
Taką mniej więcej notkę na temat Sergia Quinzia, wzbogaconą wykazem jego publikacji, można by znaleźć w encyklopediach. Należy jednak wyjść poza ów czysto informacyjny schemat i dodać aspekt myślowy.
Cień śmierci
Ze stanu "normalności" Quinzia wytrąciło, i to na zawsze, doświadczenie śmierci, która powoli, w kilku aktach, rozciągnęła nad nim swój cień. Będąc jeszcze chłopcem, pod koniec II wojny światowej, pracował w szpitalu i przy grzebaniu zmarłych. Głęboko wpłynął na niego kontakt z rannymi, cierpiącymi i z martwymi ciałami. To był pierwszy akt.
Drugi akt zaczął się, gdy jako student zamieszkał w Rzymie, gdzie po wojnie jego ojciec znalazł pracę. Idąc na uczelnię, każdego dnia przechodził koło cmentarza Verano, co wiodło go do rozmyślań na temat sensu życia i śmierci, i sprawiało, że nauki rozbrzmiewające w uniwersyteckich aulach brzmiały pustosłowiem. Jego serce było porażone i nieukojone. To z tego nieukojenia, bliskiego rozpaczy i ocierającego się o pustkę, rzucił się w absurd kariery wojskowej: było to miejsce w tym świecie tak samo dobre ? i tak samo absurdalne ? jak każde inne. Młodzieńcze przerażeniem śmiercią spotęgowało się z upływem czasu, kiedy to śmierć wtargnęła bezpośrednio w jego życie.
W 1963 roku Quinzio poślubił Stefanię Barbareschi, młodszą od niego o trzynaście lat. Sergio zobaczył ją po raz pierwszy w 1945 roku, gdy była jeszcze dziewczynką. Przez jakiś czas i co jakiś czas "mijali się", aby naprawdę ?spotkać się? dopiero w 1958 roku, kiedy to Stefania wyznała mu swoją miłość. Sergio nie od razu był gotów na przyjęcie tego daru: musiał wewnętrznie i zewnętrznie przedrzeć się przez swoje rozpacze, meandry egzystencji, cienie śmierci, wojskowe koszary i zagubienie. Ostatecznie pobrali się i rozpoczęli niełatwe wspólne życie: ubóstwo, zmiany miejsc zamieszkania, nieobecności Sergia wynikłe z jego pracy. W 1966 urodziła się im córeczka Pia, a Sergio - wówczas w stopniu kapitana - został przeniesiony z Turynu do Rzymu. W rok później podał się do dymisji i zrezygnował z pracy w wojsku, całkowicie poświęcając się pisaniu. Jednak już na wiosnę tego samego roku zaczęła się choroba nowotworowa Stefanii - prawdziwa kalwaria wiodąca przez korytarze szpitali i ciszę bezsennych nocy, przepełnionych bólem i rozpaczą. Stefania zmarła pod koniec lutego 1970 roku. Quinzio opisał dzieje tej tragicznej miłości we wzruszającej i wstrząsającej książce L'incoronazione - (Ukoronowanie, 1971). Jest to jedyny w swoim rodzaju dokument w dwudziestowiecznej literaturze: liryczny opis miłości dwojga osób, dorastania do siebie i oczekiwania, spełnienia i niespełnienia, zjednoczenia i rozłąki; wyznania, medytacje, refleksje teologiczne, modlitwy przeplatają się z cytatami z listów. ?Uwiedzenie? możliwością pełni szczęścia w miłości i tragiczne rozczarowanie w tej wierze doprowadziły Quinzia do przekonania o nierealizowalności obietnic odkupienia w obecnym świecie, co było trzecim aktem ?cienia śmierci? i z czasem stało się jednym z wiodących motywów jego refleksji.
Nadzieja i rozpacz
Quinzio zaczął pisać względnie wcześnie: pierwsze teksty opublikował w 1952 roku. Rok wcześniej, gdy mieszkał w koszarach nadmorskiego miasta Gaeta, przygnębiony sytuacją życiową zaczął pisać listy do brata, które po kilku latach przejrzał, opracował i opublikował w książce, dodając do korespondencji kilka innych swoich przemyśleń. I tak w 1958 roku, w wydawnictwie Uga Guandy (właśc. Guandaliniego) z Parmy, w serii "Dzisiejsze problemy", w której publikowano Maritaina, Sołowiowa czy Buonaiutiego, ukazał się Dziennik prorocki (Diario profetico) - w tej pierwszej książeczce jest już cały Quinzio, tak pod względem treści, jak i formy.
Zawarte w tym tomie pisma Quinzia są przyczynkowe, okazyjne, tworzone z tego, co przynosi dzień. Czasami są to dłuższe przemyślenia, eseje, czasami aforyzmy, raz komentarz do wersetu Biblii, innym razem wypis z jakiejś książki lub dialog z autorem, będący rodzajem nietypowej recenzji. Forma takiego "dziennika" pozostaje otwarta i nieskończona, a Quinzio wyjaśnia, że tak musi być, bo poruszanych przezeń tematów nie można wyczerpać i zamknąć w system. Przydawka "prorocki" nie dowodzi bynajmniej, że autor uważa się za proroka, lecz określa go jako bacznego obserwatora historii, który - postrzegając ją jako wstrząsający proces rozkładu - mimo wszystko stara się w niej i poza nią dostrzec okiem wiary pewne znaki Bożego pocieszenia i nadziei, wbrew ogarniającej go rozpaczy. Główne tematy poruszane w Dzienniku prorockim to: doświadczenie życia i miłość; świat, w którym zanika sens, a Bóg milczy; kościół, który choć pełen sprzeczności i zgorszenia, nadal głosi (prawie że jej nieświadom) prawdę; cierpienie i śmierć; wielkość i sprzeczności Pisma; rozdźwięk między Bogiem i światem; odrzucenie złudnych pocieszeń mistyki; enigma Jezusa jako mesjasza ubogiego i przegranego; rozkład wielkich religii: hinduizmu, buddyzmu, chrześcijaństwa; technika i technologia; relacja między chrześcijaństwem i judaizmem; nie-nadejście Królestwa Bożego i niewystarczalność świata ("Nicość świata i nicość królestwa: absurd, w którym nie sposób żyć i nad którym od dawna myśląc, doszedłem do wyczerpania" - s. 155); nieunikniony koniec chrześcijaństwa i kościoła ("Wierzyć dzisiaj stało się rzeczą niemożliwą i konieczną. Im bardziej jest to konieczne, tym bardziej staje się niemożliwe" - s. 142).
Koniec religii pocieszenia
W latach 1960-1968 roku Quinzio współpracował z prowadzonym przez Ignazia Silone i Nicolę Chiaromonti czasopismem "Tempo presente" (pisali o nich i znali ich dobrze nasi emigranci: G. Herling-Gruziński, J. Czapski, Cz. Miłosz). W 1962 roku wydał Religię i przyszłość (Religione e futuro), gdzie już na pierwszych stronach tak mówił o zaniku religii: "Szczerość i kryterium koherencji prowadzą do wniosku, że religia jest czymś nie do pogodzenia ze światem współczesnym; religia jest kategorią przeszłości i siłą rzeczy pociągnęła za sobą także swoje przeciwieństwo, to znaczy ateizm, nawet jeżeli po świecie nadal spacerują trupy dawnych religii, nawet jeżeli jakaś gwiazda kina nawraca się na katolicyzm, a tłumy ciągle jeszcze zbierają się na placu św. Piotra". Rozmyślając nad relacją: świat nowożytny i religia, Quinzio zauważał, że świat doskonale wyjaśnia, dlaczego religia musi zaniknąć, natomiast religia nie potrafi dać żadnego zadowalającego wytłumaczenia, dlaczego świat wygrywa w tym starciu, wydając człowieka na łup samotności i poczucie obcości wobec samego siebie. Zastanawiając się, czym jest religia, włoski myśliciel dochodził do wniosku, że nie jest ona jedynie wiarą w Boga lub w nieśmiertelność duszy, moralnością czy instytucją. Uważał, iż miejsce religii zajęła dzisiaj świadomość historyczna, czego transpozycją w obszarach chrześcijańskich mogłyby być teoria "historii zbawienia": piękna, ale nie posiadająca żadnego potwierdzenia w konkrecie życia. Oficjalne nauczanie Kościoła (po Augustynie) przyjęło, że po Chrystusie historia jest tryumfalnym pochodem zmierzającym do ustanowienia Królestwa Bożego na tym świecie. Jednak utożsamienie się chrześcijaństwa z historią sprawiło, że gdy historia okazała się całkowitym zaprzeczeniem królestwa Boga, straciło na tym także chrześcijaństwo. Związek historii z chrześcijaństwem był tragicznym i ułudnym romansem, bez żadnej przyszłości, skutkiem czego znana dotychczas forma religii (inna nie została wypracowana) zaczęła zanikać.
W książce Religia i przyszłość Quinzio umieścił 101 refleksji i aforyzmów opatrzonych podtytułem "Fragmenty religii", gdzie między innymi wyznawał: "Moje chrześcijaństwo różni się od tego, które głosi się z ambon i na papieskich uniwersytetach, jak również od tego, które wyziera z niektórych stronic ewangelii". Tym zdaniem myśliciel zainicjował w swoim pisarstwie nurt, który nazwałbym podejrzliwością. Uważał, że już u swoich zarodków chrześcijaństwo, rozczarowane niezrealizowanym zbawieniem, wprowadziło rodzaj "pocieszenia" (tj. zastąpiło zbawienie pocieszeniem), uwewnętrzniając, uduchowiając i rytualizując przesłanie Mesjasza, co można zaobserwować już na stronicach Nowego Testamentu. Quinzio pragnął ogołocić się z wszelkich fałszywych nadziei oraz chwilowych pocieszeń i zobaczyć, co tak na prawdę zostaje. Prawda, która w wyniku tego zabiegu stanęła mu przed oczami, była straszliwa i tragiczna. Epilog książki poświęcił tematowi ?królestwa?, które może nadejść tylko po całkowitym zniszczeniu, gdy ocalałej reszcie zbawionych ukaże się oblicze Boga ubogiego i przegranego.
Ukoronowanie
Nie mniej apokaliptyczne tematy pojawiły się na stronicach następnej książki Quinzia zatytułowanej Osąd nad historią (Giudizio sulla storia - 1964) oraz w Chrześcijaństwie początków i chrześcijaństwie końca (Cristianesimo dell'inizio e della fine - 1967). Po śmierci ukochanej Stefanii Quinzio opublikował wspomniane już powyżej Ukoronowanie (1971), które kończył następującą modlitwą: "Słodki Jezu Chryste, nasz Panie, z powodu miłości Stefanii spraw w końcu ów wielki cud, na który czekamy od tysiącleci, i ukształtuj świat na miarę delikatnej czułości, którą wypełniłeś serce Stefanii. Amen! Amen! Amen!"
Od roku 1970 Quinzio zaczął latem jeździć z córką do małego (ok. 400 mieszkańców) miasteczka w prowincji Pesaro zwanego Isola del Piano. Utrzymywał się w tym czasie ze skromnych zarobków z publikacji oraz okazyjnej pracy w radiu. Gdy w 1973 roku właściciel rzymskiego domu, u którego wynajmował mieszkanie, podniósł czynsz, Quinzio zdecydował się na zmianę: sprzedał, co mógł, i zakupił małe mieszkanie w centrum Isola del Piano. Na parterze domu mieścił się warsztat krawiecki, nad nim zamieszał Quinzio ze swoją córką, matką i ciotką.
Krótko potem otrzymał list od Anny Giannatiempo, asystentki cenionego filozofa Korneliusza Fabra (1911-1995), znawcy tomizmu, egzystencjalizmu i ateizmu, zakonnika i profesora na kilku uczelniach. Napisała go po lekturze Ukoronowanie - tak nawiązał się pomiędzy nimi kontakt epistolarny, zakończony małżeństwem w 1976. Korneliusz Fabro miał być tym faktem zasmucony - stracił oddaną mu asystentkę. Quinzio z rodziną mieszkał w Isola del Piano do 1987 roku. Tutaj też powstały jego kolejne książki.
Chrześcijański midrasz
W latach 1972-1976 ukazało się opus magnum Quinzia, a mianowicie jego Komentarz do Biblii (Un Commento alla Bibbia). Jest to dzieło niezwykłe i jedyne w swoim rodzaju (nie tylko pośród książek Quinzia, lecz i w szerokiej gamie współczesnych komentarzy biblijnych). Z jednej strony można by powiedzieć, że nie ma w końcu nic normalniejszego niż komentarz (jakikolwiek i do czegokolwiek). Interpretuje się, aby zrozumieć - cóż więc nie jest komentarzem? Jednak tym dziełem Quinzio wpisał się w nurt tradycji zachodniej, dla której komentarz i owo "kruche piękno interpretacji" (J. Starobinski) są czymś bardzo charakterystycznym. Z drugiej zaś strony Quinziowy komentarz do Biblii jest dziełem "anormalnym", wyjątkowym i przez to także osamotnionym.
Komentarz do Biblii to cztery książki, w trzecim wydaniu (1995) zebrane w jeden opasły, liczący ponad 800 stronic tom, w którym autor skomentował "całą" Biblię. Nie oznacza to, że omawiał językowo, historycznie czy strukturalnie słowo po słowie i werset po wersecie. Owszem, dotknął każdej z ksiąg, lecz zarazem nie stracił z pola widzenia całości i jedności Księgi. Jego komentarz nie jest więc słownikiem lub encyklopedią, lecz pewną wizją na temat Biblii, jej Boga i Jego zbawienia. Czasami na jeden werset biblijnej księgi przypada wiele stron komentarza, czasami kilka rozdziałów sumuje jedynie krótki aforyzm. Komentarz do Księgi Psalmów jest przepięknym szkicem do słów "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił" (początek Psalmu 22). Nie zmienia to jednak faktu, że w szkicu tym autor omówił cały psałterz. Quinziowy komentarz jest wspaniałym esejem na temat Biblii czy chrześcijańskim midraszem.
Quinzio napisał swój komentarz w gorączce pracy - całość udało mu się wykonać w ciągu zaledwie pięciu lat. Jego zamiarem nie było "przybliżenie" tego świętego i ważnego tekstu współczesnemu czytelnikowi, nie chciał pisać po to, by ułatwić jego zrozumienie. Quinzio chciał zrozumieć siebie i świat, i Boga. To Biblia miała komentować jego, a nie on ją. Z tego też powodu przeciwny był współczesnej egzegezie, która ze swoim aparatem krytycznym, historyzmem, filologizmem i ideą postępu historycznego chce zapanować nad Biblią, a w konsekwencji wchłania ją w siebie, spłaszcza i gubi.
Komentarz Quinzia jest dramatem. Autor uważa, że Biblia jest księgą niezrozumiałą i pełną sprzeczności. Nie można jej czytać "dla pokrzepienia ducha". Jedną ze straszliwszych prawd, w obliczu których staje czytelnik tej Księgi, jest fakt, że Bóg od tysiącleci milczy, a człowiek w tragedii swego istnienia zdany jest jedynie na owe stronice, zapisane w martwych już językach. Zarazem jednak jest to jedyna deska ratunku, która może ocalić ewentualnego czytelnika z otchłani rozpaczy, jednocześnie raniąc go niczym brzytwa, której chwyta się tonący. Quinzio uważa, że dramat, który gołym okiem widać w rzeczywistości, znajduje się w samym sercu Biblii, a jest to dramat zbawienia, które nieustannie się oddala i którego obietnice pozostają niespełnione: wędrówka przez pustynię kończy się śmiercią Mojżesza i wejściem do "ziemi obiecanej", która z kolei staje się ziemią udręczenia, a naród wybrany zostaje z niej ponownie uprowadzony; Mesjasz jest ukrzyżowany, a oczekiwanie uczniów na nadejście Jego królestwa kończy się krzykiem rozczarowania. Zza tego wszystkiego wyłania się Bóg, któremu się nie udaje, który nie jest wszechmocny i którego Mesjasz jest skrajnie ubogi. Quinzio nie zadowala się uduchowionymi pocieszeniami, od tysiącleci mówiącymi o Jego obecności w Duchu, który ożywia martwe litery, który przesunął się w mistykę lub w kościelne ryty. W takim to świecie i w cieniu takiego Boga żyje człowiek. A sam Quinzio czeka w swej apokaliptycznej gorączce na ostateczne wypełnienie się obietnic Boga, na Jego opóźniające się powtórne przyjście.
Oczywiście, krytycy zarzucili, że autor widzi jedynie Krzyż i oczekuje powtórnego przyjścia Mesjasza, biorąc w nawias chyba najważniejszy dla chrześcijaństwa fakt Zmartwychwstania. Quinzio rozwijał te tematy także w innych swoich publikacjach takich jak: Wiara pogrzebana ( La fede sepolta - 1978), Milczenie Boga (Silenzio di Dio - 1982); Krzyż i nicość (La croce e il nulla - 1984), Nadzieja w Apokalipsie (La speranza nell'Apocalissi - 1984).
Mesjasz hebrajski, Chrystus grecki
W 1991 roku ukazały się Hebrajskie korzenie nowożytności (1991) - jedna bardziej dojrzałych prac Quinzia. Splata się w niej doskonała znajomość myśli hebrajskiej (od Biblii przez Majmonidesa, kabalistów, chasydów aż do współczesnych myślicieli takich jak Buber, Scholem, Rozenzweig, Jankélévitch, Wittgenstein czy Levinas), teologii chrześcijańskiej (od Nowego Testamentu przez Ojców, Lutra i Ignacego Loyolę po von Balthasara czy Bartha) oraz filozofii (jego syntezy łączą starożytnych Greków i Heideggera, Spinozę i Hegla). Quinzio twierdzi, że dla zrozumienia obecnej sytuacji cywilizacji zachodniej konieczne jest nie tylko sięgnięcie do jej grecko-rzymskich korzeni, lecz także do leżących u jej podstaw inspiracji hebrajskich. Autor analizuje podstawy judaizmu (koncepcja czasu, objawienia, historii, zbawienia, mesjanizmu, zła, itd.), przygląda się temu, co stało się z nimi na przestrzeni wieków (włączając w to splecione z judaizmem i z niego wyrosłe chrześcijaństwo) i z tej perspektywy ogląda horyzont współczesności, w którym nie do pominięcia są żydowskie wpływy. Hebrajskie korzenie nowożytności to książka odważna, oryginalna, wyzywająca - pozwala na głębsze i nowe spojrzenie na dzieje, współczesną sytuację, chrześcijaństwo i judaizm. Nie jest to podręcznik, który w sposób obiektywny i wyczerpujący analizowałby myśl żydowską i jej związek ze współczesnością, lecz oryginalna i prowokacyjna wizja. Quinzio mówi, że wskutek uwiedzenia hellenizmem dokonania starożytności chrześcijańskiej i scholastyki zniekształciły przesłanie Mesjasza. Powrót do źródeł hebrajskich w nowożytnej refleksji teologicznej uważa za rzecz konieczną i pozytywną. Twierdzi, że duch "starszych braci w wierze" jest bliższy chrześcijaństwu niż podkreślany do tej pory "helleński duch Ojców". Wątpię jednak, by można było włączyć Quinzia do tak zwanego nurtu judaizującego. Jak więc zrozumieć jego myśl?
W mozaice narodów i religii Żydzi stanowią według niego pewien wyjątek. Wybrani przez Boga, mieli i mają trudność z przyjęciem tego dziwnego Boga, innego niż bogowie pozostałych narodów; trudno im Go zaakceptować, trudno im się z Nim rozstać. Stąd obecne w nich tragiczne rozdarcie, rozszczepiające się w tysiące zjawisk historii (idea wygnania i tułaczki, dialektyka usiłująca pogodzić sprzeczności, itd.). Tam zaś, gdzie dociera chrześcijaństwo ? a na skrzydłach współczesnej cywilizacji dotarło ono "wszędzie" - dociera i judaizm. W sumie jest to więc szeroka wizja historiozoficzna, szczególna, wyjątkowa, samotna. Quinzio nie prezentuje tu systemu, lecz jedynie - jak zawsze dające do myślenia - fragmenty. Czyżby u źródeł współczesności, która rzuciła się w postęp i w technikę, leżało żydowskie rozczarowanie opóźnionym lub nieobecnym zbawieniem? Byłoby to przedziwne ziarno zasiane w ogrodzie tego świata i związanego z nim chrześcijaństwa, kłopotliwe, lecz niemożliwe do pominięcia. Propozycja Quinzia przynajmniej mierzy się z problemem i prowokuje refleksje.
Bóg niespełnionych obietnic
W wieku sześćdziesięciu pięciu lat Quinzio zdobył się na syntezę: w ośmiu krótkich rozdziałach i z rzadką dla siebie jasnością napisał Przegraną Boga (1992), którą można uznać również za "brewiarz" jego myśli. Autor jest wściekle niepocieszony tym, że życie mu doskwiera, zło pleni się w świecie, a Bóg milczy. Aby się pocieszyć, pochyla się nad Biblią, ale efekt jest wprost przeciwny: w natchnionym tekście odkrywa treści zapierające dech, ale i sprzeczności. A gdy Słowo Boże konfrontuje z rzeczywistością, dochodzi do wniosku, że obietnice Boga nie zostały spełnione. Z prostotą i zaciekłością rzuca się na wyrafinowany gmach dwudziestu wieków kościelnej i teologicznej tradycji, niczym Dawid na Goliata uważając, że jest ona stosem bredni i pomyłek. Czasami może nawet chciałby nie wierzyć - lecz nie potrafi. Pozostaje więc we wspólnocie chrześcijan, przy Mesjaszu, któremu się nie udało, gdyż, pomimo klęski, jest to jedyny punkt, na którym można oprzeć "nadzieję wbrew nadziei". Quinzio szuka pocieszenia, oczekuje na zbawienie, które jednak nie nadchodzi.
Jest w nim coś z Tertuliana - odrzuca ducha helleńskiego, którego wpływ na chrześcijaństwo uważa za dzieło Antychrysta. Nie zastanawia się nad wyborem między Atenami i Jerozolimą. Nie ceni sobie ani Ojców Kościoła, ani scholastyków. Dzieła mistyków uważa za mistyfikację i łudzenie znieczulającym stoicyzmem. Na wysiłki hierarchów, religijny rytualizm i kościelny triumfalizm spogląda z zażenowaniem. Dialoguje z nowożytnymi chrześcijańskimi rewizjonistami (od Lutra po Cullmana), współczesnymi myślicielami żydowskimi (od Benjamina po Levinasa), faktami historycznymi i... Słowem Boga. Od Tertuliana różni go jedynie język: Quinzio pisze w sposób mało literacki, i nawet jeżeli się stara, jego zdania są zawikłane i wielowątkowe.
Można by go zestawić z dobrze już dziś znanym także w Polsce (między innymi dzięki pracy translatorskiej i eseistycznej Ireneusza Kani) Emilem Cioranem. Byli sobie współcześni, lecz nigdy się nie spotkali i chyba nie czytali się wzajemnie. Obydwu ich znał i był przez obydwu znany Guido Ceronetti (też w Polsce tłumaczony). Quinzio i Cioran to postacie tragiczne, żyjące na marginesie. Obaj byli zafascynowani "tajemnicą judaizmu". Cioran jednak pragnął w pewnym sensie powrotu "mądrości klasycznej" i spoglądał w kierunku buddyzmu. Quinzio ową tendencję uważał za "gnostycyzującą" i błędną. Od strony "teologicznej" Cioran starał się, mimo wszystko, "nie-wierzyć", szukał takiego "prześwitu", w którym Boga by nie było - chyba mu się to nie udało. Quinzio, przeciwnie, starał się, mimo wszystko, "wierzyć" i szukał prześwitu, w którym Bóg i Jego zbawienie dotykałyby człowieka - lecz i w tym wypadku można zapytać: czy mu się to udało? Obaj trwali w przecięciu niemożliwości, która ich zniewalała. Cioran zrozpaczony wbrew nadziei - Quinzio silący się na nadzieję wbrew rozpaczy.
Na gruncie polskim Sergio Quinzio najbliższy byłby Norwidowi, jednak bez jego pocieszającego sakramentalizmu i wytrwałego stania przy odwiecznych prawdach katolicyzmu. Było w nim coś z pesymizmu Mariana Zdziechowskiego, ale bez dającej nadzieję wizji świętych "z Bogiem w sercu", mających moc przeobrażenia Kościoła i kosmosu. Poglądy Quinzia można wreszcie zestawić z pewnym manicheizmem Jerzego Nowosielskiego, jednak bez pociechy, jaką ten malarz znajduje w "cudzie ikony" i w "inności Prawosławia". Quinzio zatrzymałby się też przy Miłoszu, nie podzielając jednak jego poetyckiej ekstazy i mistycznego rysu "momentu wiecznego". Na pontyfikat Jana Pawła II patrzył przez pryzmat "strzałów na placu św. Piotra" z 13 maja 1981 r., zaś mniej interesowały go milionowe rzesze, które polski papież gromadził wokół siebie.
Quinzio myślał o Mesjaszu ubogim, o Bogu, któremu się nie udało. Rozczarowanie dotknęło nawet Jezusa. Zbawienie całej stworzonej rzeczywistości nie dopełniło się. Mimo śmierci na Krzyżu i Zmartwychwstania, zbawienie całej stworzonej rzeczywistości nie dopełniło się, potrzebny jest "jeszcze" Inny Pocieszyciel, a ludzie weń wierzący muszą dopełniać w swych ciałach to, czego zabrakło w męce Bożego Syna (Kol 1, 24).
Quinzio zastanawiał się także nad tajemnicą czasu i zła. Widząc niezawinione cierpienie, domyślał się tragedii samego Boga. Jedynym rozwiązaniem była więc dla niego ostateczna walka Boga z mocami zła i zamknięcie dziejów świata - ponieważ jednak nie nadchodziło, pozostało mu jedynie ciągłe przytaczanie, jakby była to jego własna wypowiedź, fragmentu Apokalipsy: "Jak długo jeszcze, Władco święty i prawdziwy..." (Ap 6, 10).
Tajemnica niesprawiedliwości
W 1995 roku Sergio Quinzio wydał swoją ostatnią książkę zatytułowaną Mysterium iniquitatis. Jej formę można by określić mianem theological fiction - zza literackiej fikcji wyziera poważny teologiczny problem, potraktowany w sposób niezwykle oryginalny, a dotyczący kwestii kościoła. Sergio Quinzio mówi o ostatnim papieżu, Piotrze II, który pod koniec swego pontyfikatu ogłasza dwie encykliki. Pierwsza nosi tytuł Resurrectio mortuorum i podkreśla niewzruszoną wiarę w zmartwychwstanie ciał, które nastąpi u kresu dziejów. Quinzio jest tu, jak zresztą zawsze, przeciwny ewolucjonistycznej i optymistycznej wizji historii. Podkreśla, obficie cytując Pismo, że ów kres i sąd nastąpią w klimacie apokaliptycznej grozy, której jedynym zwieńczeniem będzie bezkresne życie zbawionych w ciele i w krajobrazie nowej ziemi i nowego nieba. W drugiej encyklice, zatytułowanej Mysterium iniquitatis, ów ostatni papież, powołując się na dogmat nieomylności, uroczyście, ex cathedra, ogłasza dogmat upadłości i przegranej chrześcijaństwa w historii świata. Piotr II odczytuje ową encyklikę w nocy, przy świetle lampy od wewnętrznej strony kopuły bazyliki św. Piotra, po czym z ramionami rozłożonymi na kształt krzyża rzuca się w dół, ginąc na grobie św. Piotra. Ów tragiczny akt zamyka dzieje chrześcijaństwa i kościoła w obrębie historii tego świata.
Mysterium iniquitatis to coś więcej niż pikantna powiastka, która mogłyby ucieszyć antypapistów lub ludzi rozczarowanych czy zgorszonych instytucjonalnością chrześcijaństwa i jego kościołów. Quinzio nie był aż tak naiwny. Powieściowa otoczka jest jedynie literackim nośnikiem traktatu teologicznego. Przy pomocy takich środków pisarz chciał powiedzieć, że skoro (bądź: jeżeli) kościół Chrystusa jest Jego ciałem, musi spotkać go ten sam los, który spotkał jego Głowę, to znaczy musi podążyć za Chrystusem w Jego śmierci, musi zostać, podobnie jak On, ukrzyżowany w tym świecie. Kościół musi umrzeć w horyzoncie historii tego świata, aby razem ze swoją Głową powstać w dniu ostatecznym. W sumie więc historyczny koniec i widzialna klęska kościoła i chrześcijaństwa byłyby posuniętym do ostateczności "naśladowaniem Chrystusa", na które ów kościół - pogrążony w złudzeniach światowych tryumfów, pocieszeń w stylu Gaudium et spes czy uduchowionych wizji mistyków - do tej chwili się nie odważył, przez co przesłania sobą prawdę o Jezusie Chrystusie, mesjaszu przegranym, i o Jego ubogim zbawieniu. Mysterium iniquitatis przenosi na kościół i chrześcijaństwo to wszystko, co już wcześniej Quinzio powiedział na stronicach swoich prac. Oczywiście, nie wszystkim taka wizja przypadła do gustu - Quinzia jednak mało to obchodziło. Może jedyną reakcją, jakiej oczekiwał, była ta, która mogłaby wyjść ze strony papieża, za którego życia napisał i opublikował swój tekst. Quinzio pragnął dialogu i chciał usłyszeć słowa prawdy. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a w rok po opublikowaniu Mysterium iniquitatis autor już nie żył.
Rozpacz wiary
Pytając się na zakończenie tego portretu o wiarę Sergia Quinzia, należy powiedzieć, że była to wiara zrozpaczona i rozdarta. Tak ją przeżywał Quinzio, o takiej wierze świadczył życiem i swoimi pismami. Nie uważał, by w jego przypadku mogło być inaczej. Nie wiem, czy myśliciel chciałby nie-wierzyć. Na pewno uważał, że nie-wierzyć nie mógł, choć wiernie doświadczał całego trudu i bólu wiary. Czasami mówił, że łatwiej byłoby mu nie-wierzyć niż wierzyć, jednak nie-wiara nie została mu dana ? był dogłębnie świadom tego, że otrzymał dar wiary, który przywodził go do rozpaczy nie mniej, niż ewentualne życie bez wiary.
Dla Quinzia życie, z powodu cierpienia i śmierci, obecnych na tym świecie, a także z powodu niewiary, było praktycznie niemożliwe - stąd pierwsza rozpacz. Człowiek nią ogarnięty odkrywa i dogłębnie doświadcza ciemnej otchłani życia i rzeczywistości. Jednak ta rozpacz była dla niego - koniecznym! - warunkiem: ?rozpacz jest bramą wiodącą do wiary? (La fede sepolta, 134). Rozpacz nie była dla niego optional, lecz koniecznym warunkiem otwarcia się na wiarę.
Wiara nie może jednak opierać się na żadnych rozumowych przesłankach. Nie stoją u jej podstaw żadne metafizyczne dowody na istnienie Boga. Nie jest "kwestią metafizyki, lecz sferą miłosierdzia" Boga (tamże, 130), który jedyny może pocieszyć i wyzwolić człowieka z cierpień i śmierci. Rozum, dążący do eliminacji sprzeczności, nie jest w stanie rozwiązać paradoksu wiary - jeżeli to uczyni, wiara przestaje być wiarą.
Dramat wiary dzisiejszego człowieka polega według Quinzia na tym, że bardziej niż na słowie Boga opiera się na przesłankach rozumu, filozofii, nauki i techniki. Dzieje się tak jednak nade wszystko dlatego, że obietnice Boga nie zostały spełnione: niesprawiedliwość, cierpienie i śmierć nadal panoszą się na tym świecie tak, jakby Boga w nim nie było lub jakby zapomniał On o swoich obietnicach.
Dzisiejszy dramat wiary polega także na tym, że "Od wieków przyzwyczailiśmy się traktować wiarę jako posiadaną pewność, na podstawie której zbudowaliśmy cały system pewników, obejmujących naszą teraźniejszość i przyszłość, rzeczy tej ziemi i rzeczy tego świata" (tamże, 130). Jednak to właśnie ta pewność, wyznaniowa pycha i teoretyczna arogancja "wiary", czynią zbędnymi i zbawienie, i wiarę - zabijają je.
Wszystko to dlatego, że o wierze Quinzio myśli w perspektywie historycznej i konkretnej realizacji jej obietnic. Włoski myśliciel w swojej wierze "czeka", by ciało przestało cierpieć, by szczęście było możliwe, by nie było już więcej śmierci. Gołym okiem widać, że jest wprost przeciwnie. Wiara u Quinzia odnosi się więc do wymiaru czasowego i - niestety - jedynie przyszłego. Opiera się na faktach minionych, na wierze Abrahama, na wypowiedzianych w przeszłości obietnicach Boga zawartych w Biblii,na zaistniałym w przeszłości zmartwychwstaniu Jezusa, który jednak opóźnia swój powrót i realizację swoich obietnic: "Nasza rozczarowana wiara jest trudniejsza od wiary Abrahama. Jesteśmy dzisiaj jak Abraham, któremu anioł nie zatrzymał ręki (por. Rdz 22, 11-12) i dziecko naszej nadziei zostało naprawdę zabite" (tamże, 132).
Mimo wszystko Quinzio jednak wierzy, uważając że "wiara jest zaczynem pewnego cudu, dziełem Boga, który naszą rozpacz rozpuszcza we łzach (por. Mt 26,75)" (tamże, 134). Wiara Quinzia - to wiara zrozpaczona.
© Maciej Bielawski (2005)
Dwie książki Sergia Quinzia w moim tłumaczeniu wydało po polsku wydawnictwo Homini:
Taką mniej więcej notkę na temat Sergia Quinzia, wzbogaconą wykazem jego publikacji, można by znaleźć w encyklopediach. Należy jednak wyjść poza ów czysto informacyjny schemat i dodać aspekt myślowy.
Cień śmierci
Ze stanu "normalności" Quinzia wytrąciło, i to na zawsze, doświadczenie śmierci, która powoli, w kilku aktach, rozciągnęła nad nim swój cień. Będąc jeszcze chłopcem, pod koniec II wojny światowej, pracował w szpitalu i przy grzebaniu zmarłych. Głęboko wpłynął na niego kontakt z rannymi, cierpiącymi i z martwymi ciałami. To był pierwszy akt.
Drugi akt zaczął się, gdy jako student zamieszkał w Rzymie, gdzie po wojnie jego ojciec znalazł pracę. Idąc na uczelnię, każdego dnia przechodził koło cmentarza Verano, co wiodło go do rozmyślań na temat sensu życia i śmierci, i sprawiało, że nauki rozbrzmiewające w uniwersyteckich aulach brzmiały pustosłowiem. Jego serce było porażone i nieukojone. To z tego nieukojenia, bliskiego rozpaczy i ocierającego się o pustkę, rzucił się w absurd kariery wojskowej: było to miejsce w tym świecie tak samo dobre ? i tak samo absurdalne ? jak każde inne. Młodzieńcze przerażeniem śmiercią spotęgowało się z upływem czasu, kiedy to śmierć wtargnęła bezpośrednio w jego życie.
W 1963 roku Quinzio poślubił Stefanię Barbareschi, młodszą od niego o trzynaście lat. Sergio zobaczył ją po raz pierwszy w 1945 roku, gdy była jeszcze dziewczynką. Przez jakiś czas i co jakiś czas "mijali się", aby naprawdę ?spotkać się? dopiero w 1958 roku, kiedy to Stefania wyznała mu swoją miłość. Sergio nie od razu był gotów na przyjęcie tego daru: musiał wewnętrznie i zewnętrznie przedrzeć się przez swoje rozpacze, meandry egzystencji, cienie śmierci, wojskowe koszary i zagubienie. Ostatecznie pobrali się i rozpoczęli niełatwe wspólne życie: ubóstwo, zmiany miejsc zamieszkania, nieobecności Sergia wynikłe z jego pracy. W 1966 urodziła się im córeczka Pia, a Sergio - wówczas w stopniu kapitana - został przeniesiony z Turynu do Rzymu. W rok później podał się do dymisji i zrezygnował z pracy w wojsku, całkowicie poświęcając się pisaniu. Jednak już na wiosnę tego samego roku zaczęła się choroba nowotworowa Stefanii - prawdziwa kalwaria wiodąca przez korytarze szpitali i ciszę bezsennych nocy, przepełnionych bólem i rozpaczą. Stefania zmarła pod koniec lutego 1970 roku. Quinzio opisał dzieje tej tragicznej miłości we wzruszającej i wstrząsającej książce L'incoronazione - (Ukoronowanie, 1971). Jest to jedyny w swoim rodzaju dokument w dwudziestowiecznej literaturze: liryczny opis miłości dwojga osób, dorastania do siebie i oczekiwania, spełnienia i niespełnienia, zjednoczenia i rozłąki; wyznania, medytacje, refleksje teologiczne, modlitwy przeplatają się z cytatami z listów. ?Uwiedzenie? możliwością pełni szczęścia w miłości i tragiczne rozczarowanie w tej wierze doprowadziły Quinzia do przekonania o nierealizowalności obietnic odkupienia w obecnym świecie, co było trzecim aktem ?cienia śmierci? i z czasem stało się jednym z wiodących motywów jego refleksji.
Nadzieja i rozpacz
Quinzio zaczął pisać względnie wcześnie: pierwsze teksty opublikował w 1952 roku. Rok wcześniej, gdy mieszkał w koszarach nadmorskiego miasta Gaeta, przygnębiony sytuacją życiową zaczął pisać listy do brata, które po kilku latach przejrzał, opracował i opublikował w książce, dodając do korespondencji kilka innych swoich przemyśleń. I tak w 1958 roku, w wydawnictwie Uga Guandy (właśc. Guandaliniego) z Parmy, w serii "Dzisiejsze problemy", w której publikowano Maritaina, Sołowiowa czy Buonaiutiego, ukazał się Dziennik prorocki (Diario profetico) - w tej pierwszej książeczce jest już cały Quinzio, tak pod względem treści, jak i formy.
Zawarte w tym tomie pisma Quinzia są przyczynkowe, okazyjne, tworzone z tego, co przynosi dzień. Czasami są to dłuższe przemyślenia, eseje, czasami aforyzmy, raz komentarz do wersetu Biblii, innym razem wypis z jakiejś książki lub dialog z autorem, będący rodzajem nietypowej recenzji. Forma takiego "dziennika" pozostaje otwarta i nieskończona, a Quinzio wyjaśnia, że tak musi być, bo poruszanych przezeń tematów nie można wyczerpać i zamknąć w system. Przydawka "prorocki" nie dowodzi bynajmniej, że autor uważa się za proroka, lecz określa go jako bacznego obserwatora historii, który - postrzegając ją jako wstrząsający proces rozkładu - mimo wszystko stara się w niej i poza nią dostrzec okiem wiary pewne znaki Bożego pocieszenia i nadziei, wbrew ogarniającej go rozpaczy. Główne tematy poruszane w Dzienniku prorockim to: doświadczenie życia i miłość; świat, w którym zanika sens, a Bóg milczy; kościół, który choć pełen sprzeczności i zgorszenia, nadal głosi (prawie że jej nieświadom) prawdę; cierpienie i śmierć; wielkość i sprzeczności Pisma; rozdźwięk między Bogiem i światem; odrzucenie złudnych pocieszeń mistyki; enigma Jezusa jako mesjasza ubogiego i przegranego; rozkład wielkich religii: hinduizmu, buddyzmu, chrześcijaństwa; technika i technologia; relacja między chrześcijaństwem i judaizmem; nie-nadejście Królestwa Bożego i niewystarczalność świata ("Nicość świata i nicość królestwa: absurd, w którym nie sposób żyć i nad którym od dawna myśląc, doszedłem do wyczerpania" - s. 155); nieunikniony koniec chrześcijaństwa i kościoła ("Wierzyć dzisiaj stało się rzeczą niemożliwą i konieczną. Im bardziej jest to konieczne, tym bardziej staje się niemożliwe" - s. 142).
Koniec religii pocieszenia
W latach 1960-1968 roku Quinzio współpracował z prowadzonym przez Ignazia Silone i Nicolę Chiaromonti czasopismem "Tempo presente" (pisali o nich i znali ich dobrze nasi emigranci: G. Herling-Gruziński, J. Czapski, Cz. Miłosz). W 1962 roku wydał Religię i przyszłość (Religione e futuro), gdzie już na pierwszych stronach tak mówił o zaniku religii: "Szczerość i kryterium koherencji prowadzą do wniosku, że religia jest czymś nie do pogodzenia ze światem współczesnym; religia jest kategorią przeszłości i siłą rzeczy pociągnęła za sobą także swoje przeciwieństwo, to znaczy ateizm, nawet jeżeli po świecie nadal spacerują trupy dawnych religii, nawet jeżeli jakaś gwiazda kina nawraca się na katolicyzm, a tłumy ciągle jeszcze zbierają się na placu św. Piotra". Rozmyślając nad relacją: świat nowożytny i religia, Quinzio zauważał, że świat doskonale wyjaśnia, dlaczego religia musi zaniknąć, natomiast religia nie potrafi dać żadnego zadowalającego wytłumaczenia, dlaczego świat wygrywa w tym starciu, wydając człowieka na łup samotności i poczucie obcości wobec samego siebie. Zastanawiając się, czym jest religia, włoski myśliciel dochodził do wniosku, że nie jest ona jedynie wiarą w Boga lub w nieśmiertelność duszy, moralnością czy instytucją. Uważał, iż miejsce religii zajęła dzisiaj świadomość historyczna, czego transpozycją w obszarach chrześcijańskich mogłyby być teoria "historii zbawienia": piękna, ale nie posiadająca żadnego potwierdzenia w konkrecie życia. Oficjalne nauczanie Kościoła (po Augustynie) przyjęło, że po Chrystusie historia jest tryumfalnym pochodem zmierzającym do ustanowienia Królestwa Bożego na tym świecie. Jednak utożsamienie się chrześcijaństwa z historią sprawiło, że gdy historia okazała się całkowitym zaprzeczeniem królestwa Boga, straciło na tym także chrześcijaństwo. Związek historii z chrześcijaństwem był tragicznym i ułudnym romansem, bez żadnej przyszłości, skutkiem czego znana dotychczas forma religii (inna nie została wypracowana) zaczęła zanikać.
W książce Religia i przyszłość Quinzio umieścił 101 refleksji i aforyzmów opatrzonych podtytułem "Fragmenty religii", gdzie między innymi wyznawał: "Moje chrześcijaństwo różni się od tego, które głosi się z ambon i na papieskich uniwersytetach, jak również od tego, które wyziera z niektórych stronic ewangelii". Tym zdaniem myśliciel zainicjował w swoim pisarstwie nurt, który nazwałbym podejrzliwością. Uważał, że już u swoich zarodków chrześcijaństwo, rozczarowane niezrealizowanym zbawieniem, wprowadziło rodzaj "pocieszenia" (tj. zastąpiło zbawienie pocieszeniem), uwewnętrzniając, uduchowiając i rytualizując przesłanie Mesjasza, co można zaobserwować już na stronicach Nowego Testamentu. Quinzio pragnął ogołocić się z wszelkich fałszywych nadziei oraz chwilowych pocieszeń i zobaczyć, co tak na prawdę zostaje. Prawda, która w wyniku tego zabiegu stanęła mu przed oczami, była straszliwa i tragiczna. Epilog książki poświęcił tematowi ?królestwa?, które może nadejść tylko po całkowitym zniszczeniu, gdy ocalałej reszcie zbawionych ukaże się oblicze Boga ubogiego i przegranego.
Ukoronowanie
Nie mniej apokaliptyczne tematy pojawiły się na stronicach następnej książki Quinzia zatytułowanej Osąd nad historią (Giudizio sulla storia - 1964) oraz w Chrześcijaństwie początków i chrześcijaństwie końca (Cristianesimo dell'inizio e della fine - 1967). Po śmierci ukochanej Stefanii Quinzio opublikował wspomniane już powyżej Ukoronowanie (1971), które kończył następującą modlitwą: "Słodki Jezu Chryste, nasz Panie, z powodu miłości Stefanii spraw w końcu ów wielki cud, na który czekamy od tysiącleci, i ukształtuj świat na miarę delikatnej czułości, którą wypełniłeś serce Stefanii. Amen! Amen! Amen!"
Od roku 1970 Quinzio zaczął latem jeździć z córką do małego (ok. 400 mieszkańców) miasteczka w prowincji Pesaro zwanego Isola del Piano. Utrzymywał się w tym czasie ze skromnych zarobków z publikacji oraz okazyjnej pracy w radiu. Gdy w 1973 roku właściciel rzymskiego domu, u którego wynajmował mieszkanie, podniósł czynsz, Quinzio zdecydował się na zmianę: sprzedał, co mógł, i zakupił małe mieszkanie w centrum Isola del Piano. Na parterze domu mieścił się warsztat krawiecki, nad nim zamieszał Quinzio ze swoją córką, matką i ciotką.
Krótko potem otrzymał list od Anny Giannatiempo, asystentki cenionego filozofa Korneliusza Fabra (1911-1995), znawcy tomizmu, egzystencjalizmu i ateizmu, zakonnika i profesora na kilku uczelniach. Napisała go po lekturze Ukoronowanie - tak nawiązał się pomiędzy nimi kontakt epistolarny, zakończony małżeństwem w 1976. Korneliusz Fabro miał być tym faktem zasmucony - stracił oddaną mu asystentkę. Quinzio z rodziną mieszkał w Isola del Piano do 1987 roku. Tutaj też powstały jego kolejne książki.
Chrześcijański midrasz
W latach 1972-1976 ukazało się opus magnum Quinzia, a mianowicie jego Komentarz do Biblii (Un Commento alla Bibbia). Jest to dzieło niezwykłe i jedyne w swoim rodzaju (nie tylko pośród książek Quinzia, lecz i w szerokiej gamie współczesnych komentarzy biblijnych). Z jednej strony można by powiedzieć, że nie ma w końcu nic normalniejszego niż komentarz (jakikolwiek i do czegokolwiek). Interpretuje się, aby zrozumieć - cóż więc nie jest komentarzem? Jednak tym dziełem Quinzio wpisał się w nurt tradycji zachodniej, dla której komentarz i owo "kruche piękno interpretacji" (J. Starobinski) są czymś bardzo charakterystycznym. Z drugiej zaś strony Quinziowy komentarz do Biblii jest dziełem "anormalnym", wyjątkowym i przez to także osamotnionym.
Komentarz do Biblii to cztery książki, w trzecim wydaniu (1995) zebrane w jeden opasły, liczący ponad 800 stronic tom, w którym autor skomentował "całą" Biblię. Nie oznacza to, że omawiał językowo, historycznie czy strukturalnie słowo po słowie i werset po wersecie. Owszem, dotknął każdej z ksiąg, lecz zarazem nie stracił z pola widzenia całości i jedności Księgi. Jego komentarz nie jest więc słownikiem lub encyklopedią, lecz pewną wizją na temat Biblii, jej Boga i Jego zbawienia. Czasami na jeden werset biblijnej księgi przypada wiele stron komentarza, czasami kilka rozdziałów sumuje jedynie krótki aforyzm. Komentarz do Księgi Psalmów jest przepięknym szkicem do słów "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił" (początek Psalmu 22). Nie zmienia to jednak faktu, że w szkicu tym autor omówił cały psałterz. Quinziowy komentarz jest wspaniałym esejem na temat Biblii czy chrześcijańskim midraszem.
Quinzio napisał swój komentarz w gorączce pracy - całość udało mu się wykonać w ciągu zaledwie pięciu lat. Jego zamiarem nie było "przybliżenie" tego świętego i ważnego tekstu współczesnemu czytelnikowi, nie chciał pisać po to, by ułatwić jego zrozumienie. Quinzio chciał zrozumieć siebie i świat, i Boga. To Biblia miała komentować jego, a nie on ją. Z tego też powodu przeciwny był współczesnej egzegezie, która ze swoim aparatem krytycznym, historyzmem, filologizmem i ideą postępu historycznego chce zapanować nad Biblią, a w konsekwencji wchłania ją w siebie, spłaszcza i gubi.
Komentarz Quinzia jest dramatem. Autor uważa, że Biblia jest księgą niezrozumiałą i pełną sprzeczności. Nie można jej czytać "dla pokrzepienia ducha". Jedną ze straszliwszych prawd, w obliczu których staje czytelnik tej Księgi, jest fakt, że Bóg od tysiącleci milczy, a człowiek w tragedii swego istnienia zdany jest jedynie na owe stronice, zapisane w martwych już językach. Zarazem jednak jest to jedyna deska ratunku, która może ocalić ewentualnego czytelnika z otchłani rozpaczy, jednocześnie raniąc go niczym brzytwa, której chwyta się tonący. Quinzio uważa, że dramat, który gołym okiem widać w rzeczywistości, znajduje się w samym sercu Biblii, a jest to dramat zbawienia, które nieustannie się oddala i którego obietnice pozostają niespełnione: wędrówka przez pustynię kończy się śmiercią Mojżesza i wejściem do "ziemi obiecanej", która z kolei staje się ziemią udręczenia, a naród wybrany zostaje z niej ponownie uprowadzony; Mesjasz jest ukrzyżowany, a oczekiwanie uczniów na nadejście Jego królestwa kończy się krzykiem rozczarowania. Zza tego wszystkiego wyłania się Bóg, któremu się nie udaje, który nie jest wszechmocny i którego Mesjasz jest skrajnie ubogi. Quinzio nie zadowala się uduchowionymi pocieszeniami, od tysiącleci mówiącymi o Jego obecności w Duchu, który ożywia martwe litery, który przesunął się w mistykę lub w kościelne ryty. W takim to świecie i w cieniu takiego Boga żyje człowiek. A sam Quinzio czeka w swej apokaliptycznej gorączce na ostateczne wypełnienie się obietnic Boga, na Jego opóźniające się powtórne przyjście.
Oczywiście, krytycy zarzucili, że autor widzi jedynie Krzyż i oczekuje powtórnego przyjścia Mesjasza, biorąc w nawias chyba najważniejszy dla chrześcijaństwa fakt Zmartwychwstania. Quinzio rozwijał te tematy także w innych swoich publikacjach takich jak: Wiara pogrzebana ( La fede sepolta - 1978), Milczenie Boga (Silenzio di Dio - 1982); Krzyż i nicość (La croce e il nulla - 1984), Nadzieja w Apokalipsie (La speranza nell'Apocalissi - 1984).
Mesjasz hebrajski, Chrystus grecki
W 1991 roku ukazały się Hebrajskie korzenie nowożytności (1991) - jedna bardziej dojrzałych prac Quinzia. Splata się w niej doskonała znajomość myśli hebrajskiej (od Biblii przez Majmonidesa, kabalistów, chasydów aż do współczesnych myślicieli takich jak Buber, Scholem, Rozenzweig, Jankélévitch, Wittgenstein czy Levinas), teologii chrześcijańskiej (od Nowego Testamentu przez Ojców, Lutra i Ignacego Loyolę po von Balthasara czy Bartha) oraz filozofii (jego syntezy łączą starożytnych Greków i Heideggera, Spinozę i Hegla). Quinzio twierdzi, że dla zrozumienia obecnej sytuacji cywilizacji zachodniej konieczne jest nie tylko sięgnięcie do jej grecko-rzymskich korzeni, lecz także do leżących u jej podstaw inspiracji hebrajskich. Autor analizuje podstawy judaizmu (koncepcja czasu, objawienia, historii, zbawienia, mesjanizmu, zła, itd.), przygląda się temu, co stało się z nimi na przestrzeni wieków (włączając w to splecione z judaizmem i z niego wyrosłe chrześcijaństwo) i z tej perspektywy ogląda horyzont współczesności, w którym nie do pominięcia są żydowskie wpływy. Hebrajskie korzenie nowożytności to książka odważna, oryginalna, wyzywająca - pozwala na głębsze i nowe spojrzenie na dzieje, współczesną sytuację, chrześcijaństwo i judaizm. Nie jest to podręcznik, który w sposób obiektywny i wyczerpujący analizowałby myśl żydowską i jej związek ze współczesnością, lecz oryginalna i prowokacyjna wizja. Quinzio mówi, że wskutek uwiedzenia hellenizmem dokonania starożytności chrześcijańskiej i scholastyki zniekształciły przesłanie Mesjasza. Powrót do źródeł hebrajskich w nowożytnej refleksji teologicznej uważa za rzecz konieczną i pozytywną. Twierdzi, że duch "starszych braci w wierze" jest bliższy chrześcijaństwu niż podkreślany do tej pory "helleński duch Ojców". Wątpię jednak, by można było włączyć Quinzia do tak zwanego nurtu judaizującego. Jak więc zrozumieć jego myśl?
W mozaice narodów i religii Żydzi stanowią według niego pewien wyjątek. Wybrani przez Boga, mieli i mają trudność z przyjęciem tego dziwnego Boga, innego niż bogowie pozostałych narodów; trudno im Go zaakceptować, trudno im się z Nim rozstać. Stąd obecne w nich tragiczne rozdarcie, rozszczepiające się w tysiące zjawisk historii (idea wygnania i tułaczki, dialektyka usiłująca pogodzić sprzeczności, itd.). Tam zaś, gdzie dociera chrześcijaństwo ? a na skrzydłach współczesnej cywilizacji dotarło ono "wszędzie" - dociera i judaizm. W sumie jest to więc szeroka wizja historiozoficzna, szczególna, wyjątkowa, samotna. Quinzio nie prezentuje tu systemu, lecz jedynie - jak zawsze dające do myślenia - fragmenty. Czyżby u źródeł współczesności, która rzuciła się w postęp i w technikę, leżało żydowskie rozczarowanie opóźnionym lub nieobecnym zbawieniem? Byłoby to przedziwne ziarno zasiane w ogrodzie tego świata i związanego z nim chrześcijaństwa, kłopotliwe, lecz niemożliwe do pominięcia. Propozycja Quinzia przynajmniej mierzy się z problemem i prowokuje refleksje.
Bóg niespełnionych obietnic
W wieku sześćdziesięciu pięciu lat Quinzio zdobył się na syntezę: w ośmiu krótkich rozdziałach i z rzadką dla siebie jasnością napisał Przegraną Boga (1992), którą można uznać również za "brewiarz" jego myśli. Autor jest wściekle niepocieszony tym, że życie mu doskwiera, zło pleni się w świecie, a Bóg milczy. Aby się pocieszyć, pochyla się nad Biblią, ale efekt jest wprost przeciwny: w natchnionym tekście odkrywa treści zapierające dech, ale i sprzeczności. A gdy Słowo Boże konfrontuje z rzeczywistością, dochodzi do wniosku, że obietnice Boga nie zostały spełnione. Z prostotą i zaciekłością rzuca się na wyrafinowany gmach dwudziestu wieków kościelnej i teologicznej tradycji, niczym Dawid na Goliata uważając, że jest ona stosem bredni i pomyłek. Czasami może nawet chciałby nie wierzyć - lecz nie potrafi. Pozostaje więc we wspólnocie chrześcijan, przy Mesjaszu, któremu się nie udało, gdyż, pomimo klęski, jest to jedyny punkt, na którym można oprzeć "nadzieję wbrew nadziei". Quinzio szuka pocieszenia, oczekuje na zbawienie, które jednak nie nadchodzi.
Jest w nim coś z Tertuliana - odrzuca ducha helleńskiego, którego wpływ na chrześcijaństwo uważa za dzieło Antychrysta. Nie zastanawia się nad wyborem między Atenami i Jerozolimą. Nie ceni sobie ani Ojców Kościoła, ani scholastyków. Dzieła mistyków uważa za mistyfikację i łudzenie znieczulającym stoicyzmem. Na wysiłki hierarchów, religijny rytualizm i kościelny triumfalizm spogląda z zażenowaniem. Dialoguje z nowożytnymi chrześcijańskimi rewizjonistami (od Lutra po Cullmana), współczesnymi myślicielami żydowskimi (od Benjamina po Levinasa), faktami historycznymi i... Słowem Boga. Od Tertuliana różni go jedynie język: Quinzio pisze w sposób mało literacki, i nawet jeżeli się stara, jego zdania są zawikłane i wielowątkowe.
Można by go zestawić z dobrze już dziś znanym także w Polsce (między innymi dzięki pracy translatorskiej i eseistycznej Ireneusza Kani) Emilem Cioranem. Byli sobie współcześni, lecz nigdy się nie spotkali i chyba nie czytali się wzajemnie. Obydwu ich znał i był przez obydwu znany Guido Ceronetti (też w Polsce tłumaczony). Quinzio i Cioran to postacie tragiczne, żyjące na marginesie. Obaj byli zafascynowani "tajemnicą judaizmu". Cioran jednak pragnął w pewnym sensie powrotu "mądrości klasycznej" i spoglądał w kierunku buddyzmu. Quinzio ową tendencję uważał za "gnostycyzującą" i błędną. Od strony "teologicznej" Cioran starał się, mimo wszystko, "nie-wierzyć", szukał takiego "prześwitu", w którym Boga by nie było - chyba mu się to nie udało. Quinzio, przeciwnie, starał się, mimo wszystko, "wierzyć" i szukał prześwitu, w którym Bóg i Jego zbawienie dotykałyby człowieka - lecz i w tym wypadku można zapytać: czy mu się to udało? Obaj trwali w przecięciu niemożliwości, która ich zniewalała. Cioran zrozpaczony wbrew nadziei - Quinzio silący się na nadzieję wbrew rozpaczy.
Na gruncie polskim Sergio Quinzio najbliższy byłby Norwidowi, jednak bez jego pocieszającego sakramentalizmu i wytrwałego stania przy odwiecznych prawdach katolicyzmu. Było w nim coś z pesymizmu Mariana Zdziechowskiego, ale bez dającej nadzieję wizji świętych "z Bogiem w sercu", mających moc przeobrażenia Kościoła i kosmosu. Poglądy Quinzia można wreszcie zestawić z pewnym manicheizmem Jerzego Nowosielskiego, jednak bez pociechy, jaką ten malarz znajduje w "cudzie ikony" i w "inności Prawosławia". Quinzio zatrzymałby się też przy Miłoszu, nie podzielając jednak jego poetyckiej ekstazy i mistycznego rysu "momentu wiecznego". Na pontyfikat Jana Pawła II patrzył przez pryzmat "strzałów na placu św. Piotra" z 13 maja 1981 r., zaś mniej interesowały go milionowe rzesze, które polski papież gromadził wokół siebie.
Quinzio myślał o Mesjaszu ubogim, o Bogu, któremu się nie udało. Rozczarowanie dotknęło nawet Jezusa. Zbawienie całej stworzonej rzeczywistości nie dopełniło się. Mimo śmierci na Krzyżu i Zmartwychwstania, zbawienie całej stworzonej rzeczywistości nie dopełniło się, potrzebny jest "jeszcze" Inny Pocieszyciel, a ludzie weń wierzący muszą dopełniać w swych ciałach to, czego zabrakło w męce Bożego Syna (Kol 1, 24).
Quinzio zastanawiał się także nad tajemnicą czasu i zła. Widząc niezawinione cierpienie, domyślał się tragedii samego Boga. Jedynym rozwiązaniem była więc dla niego ostateczna walka Boga z mocami zła i zamknięcie dziejów świata - ponieważ jednak nie nadchodziło, pozostało mu jedynie ciągłe przytaczanie, jakby była to jego własna wypowiedź, fragmentu Apokalipsy: "Jak długo jeszcze, Władco święty i prawdziwy..." (Ap 6, 10).
Tajemnica niesprawiedliwości
W 1995 roku Sergio Quinzio wydał swoją ostatnią książkę zatytułowaną Mysterium iniquitatis. Jej formę można by określić mianem theological fiction - zza literackiej fikcji wyziera poważny teologiczny problem, potraktowany w sposób niezwykle oryginalny, a dotyczący kwestii kościoła. Sergio Quinzio mówi o ostatnim papieżu, Piotrze II, który pod koniec swego pontyfikatu ogłasza dwie encykliki. Pierwsza nosi tytuł Resurrectio mortuorum i podkreśla niewzruszoną wiarę w zmartwychwstanie ciał, które nastąpi u kresu dziejów. Quinzio jest tu, jak zresztą zawsze, przeciwny ewolucjonistycznej i optymistycznej wizji historii. Podkreśla, obficie cytując Pismo, że ów kres i sąd nastąpią w klimacie apokaliptycznej grozy, której jedynym zwieńczeniem będzie bezkresne życie zbawionych w ciele i w krajobrazie nowej ziemi i nowego nieba. W drugiej encyklice, zatytułowanej Mysterium iniquitatis, ów ostatni papież, powołując się na dogmat nieomylności, uroczyście, ex cathedra, ogłasza dogmat upadłości i przegranej chrześcijaństwa w historii świata. Piotr II odczytuje ową encyklikę w nocy, przy świetle lampy od wewnętrznej strony kopuły bazyliki św. Piotra, po czym z ramionami rozłożonymi na kształt krzyża rzuca się w dół, ginąc na grobie św. Piotra. Ów tragiczny akt zamyka dzieje chrześcijaństwa i kościoła w obrębie historii tego świata.
Mysterium iniquitatis to coś więcej niż pikantna powiastka, która mogłyby ucieszyć antypapistów lub ludzi rozczarowanych czy zgorszonych instytucjonalnością chrześcijaństwa i jego kościołów. Quinzio nie był aż tak naiwny. Powieściowa otoczka jest jedynie literackim nośnikiem traktatu teologicznego. Przy pomocy takich środków pisarz chciał powiedzieć, że skoro (bądź: jeżeli) kościół Chrystusa jest Jego ciałem, musi spotkać go ten sam los, który spotkał jego Głowę, to znaczy musi podążyć za Chrystusem w Jego śmierci, musi zostać, podobnie jak On, ukrzyżowany w tym świecie. Kościół musi umrzeć w horyzoncie historii tego świata, aby razem ze swoją Głową powstać w dniu ostatecznym. W sumie więc historyczny koniec i widzialna klęska kościoła i chrześcijaństwa byłyby posuniętym do ostateczności "naśladowaniem Chrystusa", na które ów kościół - pogrążony w złudzeniach światowych tryumfów, pocieszeń w stylu Gaudium et spes czy uduchowionych wizji mistyków - do tej chwili się nie odważył, przez co przesłania sobą prawdę o Jezusie Chrystusie, mesjaszu przegranym, i o Jego ubogim zbawieniu. Mysterium iniquitatis przenosi na kościół i chrześcijaństwo to wszystko, co już wcześniej Quinzio powiedział na stronicach swoich prac. Oczywiście, nie wszystkim taka wizja przypadła do gustu - Quinzia jednak mało to obchodziło. Może jedyną reakcją, jakiej oczekiwał, była ta, która mogłaby wyjść ze strony papieża, za którego życia napisał i opublikował swój tekst. Quinzio pragnął dialogu i chciał usłyszeć słowa prawdy. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a w rok po opublikowaniu Mysterium iniquitatis autor już nie żył.
Rozpacz wiary
Pytając się na zakończenie tego portretu o wiarę Sergia Quinzia, należy powiedzieć, że była to wiara zrozpaczona i rozdarta. Tak ją przeżywał Quinzio, o takiej wierze świadczył życiem i swoimi pismami. Nie uważał, by w jego przypadku mogło być inaczej. Nie wiem, czy myśliciel chciałby nie-wierzyć. Na pewno uważał, że nie-wierzyć nie mógł, choć wiernie doświadczał całego trudu i bólu wiary. Czasami mówił, że łatwiej byłoby mu nie-wierzyć niż wierzyć, jednak nie-wiara nie została mu dana ? był dogłębnie świadom tego, że otrzymał dar wiary, który przywodził go do rozpaczy nie mniej, niż ewentualne życie bez wiary.
Dla Quinzia życie, z powodu cierpienia i śmierci, obecnych na tym świecie, a także z powodu niewiary, było praktycznie niemożliwe - stąd pierwsza rozpacz. Człowiek nią ogarnięty odkrywa i dogłębnie doświadcza ciemnej otchłani życia i rzeczywistości. Jednak ta rozpacz była dla niego - koniecznym! - warunkiem: ?rozpacz jest bramą wiodącą do wiary? (La fede sepolta, 134). Rozpacz nie była dla niego optional, lecz koniecznym warunkiem otwarcia się na wiarę.
Wiara nie może jednak opierać się na żadnych rozumowych przesłankach. Nie stoją u jej podstaw żadne metafizyczne dowody na istnienie Boga. Nie jest "kwestią metafizyki, lecz sferą miłosierdzia" Boga (tamże, 130), który jedyny może pocieszyć i wyzwolić człowieka z cierpień i śmierci. Rozum, dążący do eliminacji sprzeczności, nie jest w stanie rozwiązać paradoksu wiary - jeżeli to uczyni, wiara przestaje być wiarą.
Dramat wiary dzisiejszego człowieka polega według Quinzia na tym, że bardziej niż na słowie Boga opiera się na przesłankach rozumu, filozofii, nauki i techniki. Dzieje się tak jednak nade wszystko dlatego, że obietnice Boga nie zostały spełnione: niesprawiedliwość, cierpienie i śmierć nadal panoszą się na tym świecie tak, jakby Boga w nim nie było lub jakby zapomniał On o swoich obietnicach.
Dzisiejszy dramat wiary polega także na tym, że "Od wieków przyzwyczailiśmy się traktować wiarę jako posiadaną pewność, na podstawie której zbudowaliśmy cały system pewników, obejmujących naszą teraźniejszość i przyszłość, rzeczy tej ziemi i rzeczy tego świata" (tamże, 130). Jednak to właśnie ta pewność, wyznaniowa pycha i teoretyczna arogancja "wiary", czynią zbędnymi i zbawienie, i wiarę - zabijają je.
Wszystko to dlatego, że o wierze Quinzio myśli w perspektywie historycznej i konkretnej realizacji jej obietnic. Włoski myśliciel w swojej wierze "czeka", by ciało przestało cierpieć, by szczęście było możliwe, by nie było już więcej śmierci. Gołym okiem widać, że jest wprost przeciwnie. Wiara u Quinzia odnosi się więc do wymiaru czasowego i - niestety - jedynie przyszłego. Opiera się na faktach minionych, na wierze Abrahama, na wypowiedzianych w przeszłości obietnicach Boga zawartych w Biblii,na zaistniałym w przeszłości zmartwychwstaniu Jezusa, który jednak opóźnia swój powrót i realizację swoich obietnic: "Nasza rozczarowana wiara jest trudniejsza od wiary Abrahama. Jesteśmy dzisiaj jak Abraham, któremu anioł nie zatrzymał ręki (por. Rdz 22, 11-12) i dziecko naszej nadziei zostało naprawdę zabite" (tamże, 132).
Mimo wszystko Quinzio jednak wierzy, uważając że "wiara jest zaczynem pewnego cudu, dziełem Boga, który naszą rozpacz rozpuszcza we łzach (por. Mt 26,75)" (tamże, 134). Wiara Quinzia - to wiara zrozpaczona.
© Maciej Bielawski (2005)
Dwie książki Sergia Quinzia w moim tłumaczeniu wydało po polsku wydawnictwo Homini:
|