Poetry
written and read by Jeremy Driscoll Music written and played by Maciej Bielawski Come back to the main page of The Moth. |
PROBABLY ONLY INWARDLY SEEN
BUT MAYBE ALSO OUTWARDLY (for my friends in Graz) From one same dream summoned, we are taken up in dance in the predawn sky And with some Power under our feet we move agile, we are swift along roofs steep and long. The children hear us first. And they stir. Then shortly after, the old; and they stir. Later, lovers wrapped together unfold and smile toward each other, rested. Our dance is boy-girl-boy soft hand, rough hand, soft, and we are swirling circles, marking rings of something up over our town and in spinning the times our feet touch down tapping roofs in brief landings and then they’re up (!) again, the feet, pointedly to the sky. When a church’s clock strikes seven, it shakes its snow some and now a good day is opening all over the town. People (awakened by us without knowing) are stirring and shaking and are on their way. I wake to the seven strokes and do not remember this dream until sipping coffee I think about what I’ll do today, and then I see these faces of my friends so glad and fresh in the sky and I wonder, Was that a dream? Or did we just now really do that? And if only a dream, how is it then so that the whole town this morning is waking good. Rested. Joyful. And good. With rings of something up over us in the air. |
PRAWDOPODOBNIE WIDZIANE TYLKO WEWNĘTRZNIE LECZ MOŻE I ZEWNĘTRZNIE
(dla mych przyjaciół z Graz) Wyrwani jakby z tego samego snu zostajemy porwani w tańcu na przedświtne niebo I z przedziwą Mocą u naszych stóp poruszamy się zwinnie, jesteśmy szybcy na stromych i długich dachach. Najpierw słyszą nas dzieci i budzą się. Chwilę potem i starsi, też przebudzeni. Późnieje, zakochani spleceni, którzy rozłączają się i uśmiechają się do siebie wzajemnie, odprężeni. Nasz taniec jest chłopcem-dziewczynką-chłopcem delikatny dotyk ręki, szorstki i delikatny znów, wirujemy znacząc kręgi oraz kreśląc pierścienie czegoś nad naszym miastem potem wirując opadamy i nasze stopy dotykają delikatnie dachów w zwinnym lądowaniu lecz wtedy pnownie porywają się one, stopy, wzbijając się w niebo. Gdy kościelny zegar wybija siódmą, zstrząsa z siebie odrobinę śniegu a nad miastem rozpoczyna się piękny dzień. Ludzie (nie wiedząc, że zostali zbudzeni przez nas) przeciągając i wzdrygują się wstają. Budzę się za siódmym uderzeniem i nie pamiętam tego snu aż do chwili gdy popijając kawę myślę o tym, co dzisiaj będą robił, i wtedy widzę twarze moich przyjaciół zadowolone i wypoczęte na niebie i jestem ciekaw, Czy był to sen? Czy też wszystko to na prawdę teraz się dzieje? A jeżeli był to tylko sen, dlaczego Tego ranka całe miasto budzi się tak piękne. Wypoczęte. Radosne. I piękne. Z pierścieniami czegoś w powietrzu nad nami. |