Piąta pora roku Wacława Hryniewicza
Książka Wacława Hryniewicza, Pedagogia nadziei - medytacje o Bogu, Kościele i ekumenii, Verbinum, Warszawa 1997, jest zbiorem artykułów i esejów, które teolog ten opublikował na łamach różnych czasopism i gazet na przestrzeni kilku ostatnich lat. Sytuuje się ona na przedłużeniu myśli od dawna nurtujących autora, a bardziej szczegółowo wyłożonych w Nadziei zbawienia dla wszystkich (1989) oraz w Dramacie nadziei zbawienia (1996), choć nie tyle zagadnienia soteriologiczne wysuwają się w niej na pierwszy plan. Pedagogia nadziei jest nade wszystko zapisem poszukiwań zmierzających do tego, by zobaczyć ludzkie życie, Kościół i ekumenizm w świetle Boga (stąd możliwość nadziei). Z drugiej zaś strony praca ta jest wysiłkiem docierania do takiego oblicza Boga, które jak najbardziej odpowiadałoby przesłaniu Ewangelii (skąd nadziei podstawa). Hryniewicz cierpliwie i spokojnie, lecz ze stanowczością i odwagą wynikającą z głębokiego przeświadczenia co do głoszonych prawd, prowadzi czytelnika po meandrach teologii. Są to stronice szerokiego oglądu i głębokiego namysłu.
Zastanawiającą i pouczającą jest sama stuktura niniejszej książki. Hryniewicz przechodzi w trakcie swoich rozważań przechodzi od formy naukowej, wspartej bogatym aparatem przypisów i wymagającej nie małego obeznania z literaturą teologiczną (część I i II), ku medytatywnej refleksji i rozmodlonej zadumy (część III i IV). Z biegem stronic zanika lub przechodzi na dalszy plan, ów cenny skądinąd bagaż erudycyjny, a pozostaje sama myśl, która wzlatuje. Czytelnik musi jednak przejść z Autorem cały proces i to bez uciekania się do jakichkolwiek skrótów, musi napracować się w trakcie lektury, by ostatecznie móc przejść “poza”, a myślą wzlecieć. Taki zabieg metodologiczny w niczym nie zmniejsza, lecz wprost przeciwnie, nadaje powagi tej teologicznej zadumie. Ze stronic tych nad to wyłania się Hryniewicz, który jest (bywa? – jak sam powtarza nawiązując do Norwida, s. 104) poetycki, oczarowany pięknem i rytmem natury, wykorzystując ją dla swoich teologicznych spekulacji, co nadaje książce uroku i lekkości. To połączenie teologii i poezji, natury i piękna, skłoniło mnie do tego, by - dochowując wierności nie tylko myśli, ale i stylowi Autora Pedagogii nadziei - rozpisać partyturę owej recenzji na czetero- lub nawet pięcio-linii pór roku.
Lato
Świeżość zieleni, pąki i kwiaty
są zapowiedzią owocowania i żniwa (s. 110).
Pedagogia nadziei nie spada z nieba nagle, lecz jest dojrzałym owocem od dawna uprawianego ogrodu i w taki sposób należytakże na nią popatrzeć. Dojrzały wiek Hryniewicza to czas późnego lata, ogrodem jest teologia, a owocem omawiana tutaj książka. Przypomnijmy, że Wacław Hryniewicz, dzisiaj ponad sześćciesięcioletni teolog, już od ponad ćwierćwiecza dzieli się pisemnie swoimi poszukiwaniami i przemyśleniami. Pamiętając zaś o tym, że w teologii zazwyczaj dojrzewa się powoli, a błyskotliwe bestsellery “młodych gwiazd” rzadko w tej dziedzinie wchodzą w rachubę, to podkreślić trzeba, że w wypadku Pedagogi nadziei mamy właśnie do czynienia rozprawą udaną i cenną właśnie mocą swej dojrzałości. Przychodzi ona pod koniec urodzajnego lata i nasycona jest właściwym mu saporem. Długi namysł, narosłe przez lata doświadczenie i osobiste świadectwo Piszącego dają wyraźnie o sobie znać w trakcie lektury. By móc właściwie zrozumieć i docenić ciężar gatunkowy tej książki, usytuujmy ją w nieco szerszym kontekście czasowym.
Nade wszystko istnieje szeroki kontekst współczesnej teologii, w któraj Wacław Hryniewicz od lat aktywnie uczestniczy. Współczesna teologia różnie bywa oceniana. Nie ulega jednak wątpliwości, że żyjemy w czasach wyjątkowego jej ożywienia, szeroko rozpostartych poszukiwań i ciągle jeszcze pogłębiających się studiów. Biorąc zaś pod uwagę rozległość niektórych syntez, nowość i oryginalność wielu studiów, można pokusić się o stwierdzenie, że mimo wszystko nasza epoka jest pod tym względem jedną z bogatszych w dziejach Kościoła. Teologia chrześcijańska dzisiaj, oglądana pod pewnym kątem, jest w okresie lata i wydaje wiele dojrzałych owoców – oczywiście sprawdzianem autentyzmu tej teologii będzie czas i świętość. Przypomnijmy, że u podstaw współczesnej teologii stoją ruch liturgiczny, biblijny, patrystyczny i ekumeniczny oraz wielkie i symboliczne już dziś nazwiska (“współcześni ojcowie Kościoła”) takie jak choćby de Lubac, Danielou, Congar, Rahner czy von Balthasar, by wskazać orientacyjnie tylko niektórych. Obok tych postaci sytuuje się ważne także wydarzenie Drugiego Soboru Watykańskiego. Był to czas wiosny Kościoła i teologii. Był to jednak czas - pozwolę tak sobie to nazwać z dzisiejszego i “mojego” punktu widzenia - “naszych dziadków”.
Hryniewicz, a ważną rzeczą jest umieszczenie naszego Autora w szerokiej panoramie współczesnego teologizowania, należy do pokolenia już PO-soborowego. Nazwijmy je pokoleniem “naszych ojców”. Dziś widać, iż zadanie tego pokolenia nie było (i nie jest) łatwe. Jak bowiem, po tak wielkich postaciach, po soborowej eksplozji i w zmieniającym się paradygmacie całej cywilizacji, prowadzić dalej teologiczną refleksję? Wielu Soborem ślepo się zachwyciło, innych on przygniótł lub zgorszył, inni bezwolnie dali się ponieść jego fali, inni jeszcze uciekli w przeszłość. Skutkiem tego, pomimo bogactwa oraz różnorodności teologicznej produkcji, nie mięliśmy (i mamy) wielu autentycznych “ojców” posoborowej teologii. Tym bardziej, jeżeli rzecz rozważyć na gruncie polskim lub środkowo-europejskim. Hryniewicz zaś zdaje mi się być jednym z tych, którzy usiłowali i usiłują zbudować przęsło wychodzące od soborowego “pokolenia dziadków” i sięgnąć ku nam. Nad to jest on wyraźnie zatroskany wyprowadzeniem całej konstrukcji współczesnego teologizowania w przyszłość. Jest on teologiem zakorzenionym w tradycji, a zarazem wybiegającym w przyszłość. Usiłuje połączyć w swojej refleksji nie tylko różne tradycje chrześcijańskie, ale i różne epoki. Można mówić o uprawianym przez niego ekumenizmie epok, który sprowadza się do jak najwłaściwiej rozmumianej tradycji.
Hryniewicz w swoich wcześniejszych pracach przemyśliwał dogłębnie jej znaczenie (cf. Rola Tradycji w interpretacji teologicznej. Analiza współczesnych poglądów dogmatyczno ekumenicznych, 1976). Nad to przebadał zdobycze współczesnej chystologii i soteriologii (cf. Nauka współczesnych teologów katolickich o soteriologicznej roli zmartwychwstania Chrystusa, 19…). Przypomnijmy, że zsumował on swoje refleksje w monumentalnej trylogii paschalnej (Chrystus nasza Pascha, 1987; Nasza Pascha z Chrystusem, 1987; Pascha Chrystusa w dziejach człowieka i wszechświata, 1991), która bez wątpienia jest jedną z ciekawszych syntez posoborowej teologii katolickiej w ogóle. Hryniewicz jest tym teologiem, który może w sposób najpełniejszy, najoryginalniejszy i jako jeden z niewielu, przyswoił - na gruncie polskim i w sferze polskiego języka – intuicje teologii soborowej i skierował ją ku nowym przestrzeniom. Dzisiaj, a świadczy o tym jego Pedeagogia nadziei, wykorzystuje i sumuje cały swój dotychczasowy dorobek i wytycza drogi ku jutru. Zanim jednak o tym powiemy, podkreślmy przynajmniej jeszcze jeden niezwykle charakterystyczny aspekt jego teologii, którym jest ekumenizm.
Hryniewicz jest bowiem ekumenistą z powołania i przekonania. Szczególnie bliską – choć nie wyłącznie - jest mu tradycja chrześcijańskiego Wschodu. Swoje książki zaopatruje w bogaty, czasami wręcz unikalny, materiał zaczerpnięty z teologicznej literatury chrześcijańskiego wschodu, którą zna, ceni i której od lat nasłuchuje (proszę prześledzić przypisy, indeksy i zwrócić uwagę na całą gamę imion wschodnich teologów i ich dzieł występujących w jego pracach). Jest on nad to edytorem, tłumaczem i komentatorem ważnych tekstów Prawosławia (por. Staroruska teologia paschalna, 1993; Chrystus zmartwychwstał, 1995) Od lat uczestniczy w pracach mieszanej komisji katolicko-prawosławnej, co daje mu możliwość konkretnego dotknięcia tej części tradycji, zasmakowania jej i sprawdzenia w szerokim i konkretnym kontekście (por. Kościoły siostrzane, 1993; Przeszłość zostawić Bogu, 1995). Można powiedzieć, iż jest on drzewem, które swoje korzenie nie tylko głęboko zapuściło w glebę tradycji, lecz także szeroko rozpostarło swoje gałęzie pozwalając, by zostały one naświetlone promieniami słońca padającym pod różnym kątem. Stąd jego dzieło i teologiczny język naznaczone są swoistym stylem, do którego trzeba się przyzwyczaić. Przy lekturze Pedagogii nadziei można więc spotkać takie choćby sformułowania, jak “ikonieczność człowieka” (s. 13), “epiklaza cierpienia”(s. 55), czy “myślenie perychoretyczne” (s. 167). Należy przy nich się zatrzymać i w nie wmyśleć. Wyrastają bowiem z pnia tradycji wschodniej, lecz zarazem zostały wykreowane przez Hryniewicza, co świadczy o jego twórczej i ekumenicznej postawie.
Z takiego to mniej więcej tła, rozległego i bogatego, wyrasta hryniewiczowska Pedagogia nadziei - dojrzały owoc wcześniejszych prac i życia Autora oraz współczesnej teologii. Dotychczasowa droga tego autora automatycznie uprawniają go, jeżeli nie wprost zobowiązuje, do właśnie takiego, a nie innego wmyśliwania się w Boga, świat, Kościół i ekumenię.
Jesień
Wiara ma w sobie pewne podobieństwo do okresu jesieni (...).
Nie widać wtedy bogactwa i pełni życia. (...) Drzewa ogołociły się z liści (s. 110).
Jesień może być złota lub słotna, zawsze jednak jest okresem, który mówi o przemijaniu, niespłenieniu, ograniczeniu i ogołoceniu, odsłania prawdzę ubóstwa. Spojrzenie jesieni naznaczone jest powagą i dojrzałością. Jak z jesienią jest więc u Hryniewicza? Jak jesień myślenia i bycia sytuuje się w jego Pedagogii nadziei? Co jest w tej pracy jesiennego?
Jesień jest dla Hryniewicza nade wszystko naznaczona wiarą (s. 110). W jej świetle zdaje się on być jak drzewo, z którego opadają liście słów, które tylko do pewnego momentu mogą być środkiem nośnym chrześcijańskiego poznania i zbliżenia ku Bogu. Zwróćmy uwagę na to, że jednym z najczęściej przytaczanych wersetów Pisma Swiętego w Pedagogii nadziei jest pawłowy zwrot z 1 Kor 13,9: “po części tylko poznajemy” (ss. 23, 46, 84, 109, 180). Obok tego zwrotu zaraz należy postawić przytaczany i komentowany z upodobaniem przez Hryniewicza apel Ignacego Antiocheńskiego (Ad Ephesios 15,2) o to, by dosłyszeć milczenie Boga (s. 25) – tak jakby słowem nie możny było objąć całości Misterium. Czy więc Autora można posądzić o sceptycyzm? Nie. Jest to teologiczna postawa „nasłuchu”. Dzięki niej, pomimo przewijającego się motywu jesieni, nie ma w tej pracy ani odrobiny rozczarowania, goryczy czy sceptycyzmu – jest zaś rozmodlony ufnością namysł.
Kategorią jesieni można objąć wiele uwag na temat dotychczasowej historii Kościoła, teologii, ekumenii i świata. Hryniewicz spogląda w stecz i mówi: to wszystko się stało, tak było i wiatr historii niesie liście tamtych epok aż po dziś dzień. Zobaczmy jednak, co z tego jest na prawdę wartościowe, co zostaje po przejściu przez “czyściec dziejów”, co należy zabrać w wędrówkę ku jutru, co ostanie się w obliczu blasku wieczności,.
Tego rodzaju rozważaniom poświęcone są głównie eklezjologiczne eseje z drugiej części pracy, którą Autor zatytułował “Droga Kościoła”. Dokąd ta “droga”? Do wolności, do pełniejszej chrystusowości Kościoła, do zamieszkania w wymiarze nadziei. Ze stronic tego rozdziału wyłania się eklezjologia bardzo odważna. Hryniewicz swoim myśleniem ogałaca. Jak jesienny wiatr pozbawia drzewa zwiędłych liści, tak myśl jego ogałaca przeszłość chrześcijaństwa z tego wszystkiego, co grzeszne, nietrwałe, nieautentyczne, zbyteczne lub minione na tyle, że zupełnie już nie przydatne – ani na dziś, ani na na jutro. Nasz teolog mówi więc o Kościele bez tryumfu i bez widzialnego sukcesu. Wychodząc od słów M. Bubera, że “sukces nie jest żadnym z imion Boga”, Hryniewicz adoptuje je do rzeczywistości Kościoła (s. 67). Idąc po tej linii mówi o Kościele, bez politycznej lub socjalnej podpory, zastanawia się nad możliwością Kościoła “po ludzku bezbronnego i bezinteresownego” (s. 69), który nie skupia się na samym sobie, na swoich prawach lub przywilejach, lecz po prostu służy i przez to, i tak to najpełniej, odnajduje samego siebię (s. 69). Stąd już tylko krok do rozważań na temat “Kościoła grzesznego” (ss. 72-75), Kościoła obciążonego realną winą, Kościoła w którego naturę właśnie dlatego wpisane jest nieustanne liturgiczne wołanie o przebaczenie. Nie ujmuje to ludowi Bożemu w niczym jego nadprzyrodzonej mocy i dostojności, które jednak paradoksalnie wyrastają na gruncie pokory i ubóstwa.
Jeszcze dalej idącymi są rozważania z rozdziału o “Dogmacie i Ortodokcji” (ss. 83-98), w które ukazują, jak to raczej objawiona Prawda posiada Kościół, niż jest przez niego posiadana. Paradoksalnie bowiem depozyt złożony w Kościele przerasta go nieskończenie - co nie zmienia faktu, że w nim jest, gdyż tak zechciał Bóg. Dlatego to posłaniem Kościoła jak i ludzkiego rozumu jest Boga pochwała (ortodoksja), a nie zawłaszczanie sobie absolutnego prawa do posiadania i rozporządzania prawdą i zbawieniem. Kościół bowiem ze swoimi strukturami, formami i dogmatami przemija wraz „postacią tego świata” (1 Kor 7,31).
Podobnym jest następny rozdział, gdzie przeprowadzona zostaje doskonała analiza i druzgocąca krytyka “konfesyjnego zawłaszczenia daru zbawianie” (s. 100), co nie raz zdarzało się w przeszłości i odżywa to tu to tam na naszych oczach. Hryniewicz krótko, ale i rzeczowo ukazuje, jak i kiedy dochodziło do powstania ekskluzywistycznych wizji kościelnych, na mocy których stwierdzano, że “drugi człowiek całkowicie rozmija się z prawdą” (s. 103), że “prawda należy do nas” (s. 104), czego skutkiem była postawa posyłania do piekła “wszystkich, którzy nie podzielają mojej wiary” (s. 104), a nade wszystko pogłębione rozdarcie Kościoła i ogrom cierpienia.
W swoich wywodach Autor nie prowadzi żadnej otwartej polemiki, lecz po prostu ukazuje fakty, daje do myślenia, przekonuje. Oczywiście, że można wytropić na tych stronicach pewną reakcję Hryniewicza na pojawiające się w koło tendencje, postawy i myśli. Kogoś może to zaskoczyć lub zdenerwować – kto jednak ma uszy do słuchania, dosłyszy rozsądny apel teologa zatroskanego o dobro Bożego Domu, któremu nie przystoją: tryumf, potęga, autorytarne zawłaszczanie prawdy i monopolu zbawienia. Takie postawy w przypadku Kościoła są czymś sprzecznym ze zdrowym rozsądkiem, skompromitowanym historycznie i przeciwnym Ewangelii. To wszystko są zeschłe liście, który jesienny wiatr zrywa i musi tak być, i dobrze że tak jest. Są to ułudy, do których lepiej nie wracać, o których lepiej nie marzyć. Są to albo pseudo-wartości, albo wartości, które muszą przeminąć – jest to teza śmiała, lecz słuszna i nie jeden raz już sygnalizowana przez Hryniewicza w jego pracach.
Do wymiaru jesieni należą także wysiłki ekumeniczne Kościołów. To także jedna z ciekawszych tez tego “ekumenisty”. Jest jesień ekumenizmu - zrobiono tyle i nic. Pomimo wysiłków na rzecz jedności, podziały zostały, a droga do ewentualnego pozytywneych rezultatów – jakkolwiek by je sobie wyobrażać - jest daleka. Hryniewicz jednak nie traci nadziei i w swym teocentrycznym wigorze mówi, że Bóg (tylko!?) jest prawdziwie ekumeniczny (s. 143). On może prowadzić Kościoły w Jemu tylko właściwy sposób i ku jedności na Jego, nie naszą miarę – w to wierzyć trzeba. Wszystko inne ma wartość względną. Jesieni więc nie trzeba się obawiać, gdyż witalność i prawdziwe Boże życie kryje się na głębiach. Nie trzeba się obawiać nawet jesieni Kościoła i ekumenii, oraz przychodzących wraz z nią pewnych radykalnych konfrontacji, ogołoceń i przemian - Bóg jest zawsze większy.
Zima
Pod śniegiem kryją się w ziemi nasiona kwiatów i korzenie traw.
Przygotowuje się nowa faza życia.
Ufamy, że życie powróci z nową siłą i obfitością (s. 110).
Nie trzeba niczego się obawiać, nawet jeżeli przyjdzie zima, a wraz z nią chłód, pozorne zatrzymanie się procesu wegetacji i zastygnięcie rytmu życia. Zimą siedzi się w domu, a gdy wieczory się dłużą, człowiek myśli: szeroko, głęboko, bez pośpiechu i bez rozproszeń, myśli o najważniejszym. Tak czyni Hryniewicz. Dla niego tym najważniejszym jest dogłębne zamyślenie się nad Bogiem i nad naszym Jego wyobrażeniem. Pedagogia nadziei jest świadectwem porządkowania myśli, drążeniem i takim nasłuchiwaniem, aby w milczącym świetle dosłyszeć i dojrzeć “coś nowego”, coś na prawdę zachwycającego – Oblicze „Boga naszej wiary” (ss. 13-58). Gdy bowiem zostało się ogołoconym ze złudzeń, co pozostaje? Na czym można się oprzeć? Hryniewicz zdaje się mówić: na Bogu, tylko na Bogu i aż na Bogu. To z horyzontu owego zimowego ogołocenia wyłania się prawdziwe Oblicze Boga – nie utworzone już na miarę naszych wyobrażeń, lecz na miarę Ojca mieszkającego w niedostępnej światłości, a zarazem będącego „Przyjacielem ludzi”. Ubogi Kościół niesie w sobie bogactwo Boga. Pedagogia nadziei do takiego spojarzenia na Boga, a w Jego świetle na Kościół oraz świat, wychowuje.
Pytanie o Oblicze Boga stawia Hryniewicz stając w obliczu horyzontu ludzkiego cierpienia i dramatu ludzkich dziejów. Wychodząc od tajemnicy zła i jakby wycofania się Boga ze świata, nasz Autor słowem kreśli doskonały szkic o milczeniu Boga. Ukazuje jak z jednej strony “mit o Istnieniu Boga” może łatwo zostać zastąpiony mitem o “Jego nie istnieniu” (s. 23-24) i jak obydwa nie dorastają do głębi prawdy Bożego Istnienia. Hryniewicz wprowadz więc kategorie milczenia, nasłuchu i oczekiwania, które właściwe są samemu Bogu i w które trzeba się zapatrzeć i zasłuchać. Dopiero w ich świetle można przejrzeć coś z dramatu dziejów, problemu zła i misterium Bożej miłości. W takiej perspektywie także ateizm niesie w sobie „coś” pozytywnego. Jest elementem oczyszczającym – w zderzeniu bowiem z nim nikną kiczowate obrazki Boga wyprodukowane przez nieporadną ludzką wyobraźnię, a wyłania się Ikona Jego Oblicza. Takie oczyszczone spojrzenie wyzwala, a zarazem odsłania z mocą Istnienie Istniejącego. Gdy wszystko zdaje się rozpadać lub pogrążać w śnieżnej zaspie, przed oczyma duszy staje Pan, który trzeciego dnia powstał z martwych! Takim jest Bóg naszej wiary, z której wyrasta także nasza nadzieja, gdyż “siła ludzkiego ‘nie’ jest nieporównywalna z siłą perswazji Boga, który ocala i zbawia przez największe oddanie swojego uniżonego Syna” (s. 31).
Podobny torem biegnie myśl Hryniewicza, gdy dotyka kwesti “cierpienia Boga”. W swoim rozważaniu nasz teolog wpierw wyostrza instrumenty, którymi będzie się posługiwał. Rozróżnia “dwa antropomorfizmy”, krytacznie sprawdza drogi przebyte przez teologię w przeszłości tak, by pocieszająco móc ostatecznie powiedzieć, że w wypadku Boga “cierpienie jest wyrazem Jego niezmiennej i osobowej miłości względem stworzenia” (s. 35), albo: “Bóg nie cierpi tak jak człowiek. Cierpienie Jego jest jednak rzeczywiste” (s. 41). Pedagogicznym i oczyszczającym jest sam proces wywodu Hryniewicza, z którego nie zamierzam i nie jestem w stanie zwolniać czytelniaka Pedagogii nadziei. Jak z żadnego innego chyba szkicu tej książki wyłania się tu “teologia paschalna” tak bliska Hryniewiczowi i tak mu właściwa. Jest to teologia z mocą rysująca dynamizm przechodzenia od śmierci do życia, z cierpienia do radości, gdyż “cały dramat odkupienia nacechowyny jest owym przejściem, Paschą” (s. 39). Jest to pedagogia, która rodzi nadzieję.
W innym jeszcze szkicu (“Czy Bóg jest skory do karania”, ss. 41-49) Hryniewicz ostrzega - ukazując drogi przeszłości zaścielone ludzkimi uproszczeniami – by nie stosować do Boga mechanistycznej niemalże zasady, która Bożą karę postrzega jako zwykłą reakcję na ludzkie grzechy i winy. Swoim teologizowaniem nasz Autor pragnie przełamać utarte i uproszczone schematy, nawraca umysły (meta-nous, metanoia) i prowadzi ku Obliczu Boga, który przebacza. Tylko takiemu Bogu dzisiejszy świat jest w stanie zaufać powierzając swoją zmęczoną rozpacz. Hryniewicz przez Pedagogię nadziei pragnie wzbudzić zaufanie, które przerasta nasze dotychczasowe horyzonty. Na zimowy pejzaż spogląda on przez okno czyszczonej wiary, wypatrując wiosny nadziei.
Wiosna
Czas wiosny jest czasem obudzonej nadziei. (s. 110)
Umysł, który przeszedł przez katharsis i oczyścił swoje wyobrażenia Boga, Kościoła i ekumenii jest wolny, lekki i gotowy na wyruszenie w przestrzenie nadziei. Jest w stanie oprzeć się na takim Bogu i w taki sposób, jakiego wcześniej nie przeczuwał – to samo dotyczy Kościoła. Swoją teologiczną pracą Wacław Hryniewicz pragnie skierować chrześcijan i Kościoły ku takiej lekkości, pełnej nadziei i otwartej na jutro.
Zdaje się, że obecny czas, z całym nagromadzonym – jak nigdy – bagażem studiów, syntez, szczegółowych, jak i panoramicznych opracowań, jest czasem takiego oczyszczającego namysłu, jest tajemniczym momentem zwrotnym, który Hryniewicz zdaje się przeczuwać i uważnie penetrować swą pracowitą myślą. Czai się w niej młodzieńcza werwa i życiodajne przeświadczenie nadziei (por. spero ergo sum, s. 5). Jest ona energią tającą się pod śniegiem. Hryniewicz zamieszkał, ukrył się w nadziei i z tego sanktuarium obietnicy wyrusza ze swoim teologizowaniem ku innym. Jest on teologiem świadomym swojej misji, którą rozwija tu i teraz, choć „krańce ziemi” ku którym wyrusza są raczej głębinami serc zamieszkujących w pobliżu (tak blisko, a tak daleko!). Już w mottcie do Nadziei zbawienia dla wszystkich napisał, iż pracę tą dedykuje „wszystkim, którym trudno odnaleźć radość z wiary i nadziei” – czy nie jest to zadanie dla teologa chrześcijan ery post-chrześcijańskiej? Dlatego to, łącząc w jedno anamnezę i proroctwo, zwraca się ku temu, co najautentyczniejsze w tradycji i zarazem “podejmuje próbę przełamywania tradycyjnych schematów myślenia” (s. 32). Jego teologia jest wołaniem o nawrócenie, jest nawracaniem myślenia Kościoła ku ewangeliczności i temu, co źródłowe, by móc stanąć w wyzwoleńczym świetle nadziei. Hryniewicz uważa, iż właśnie dzisiaj przyszedł czas na takie myślenie: “Dla każdej prawdy nadchodzi kiedyś czas sprzyjający. Jest to czas stawiania nowych pytań i wskazywania na możliwości pełniejszego i bardziej chrześcijańskiego rozumienia Boga. Wewnętrzne przeświadczenie mówi mi, że jest to droga, którą trzeba iść” (s. 41). Paradoksalnie jednak właśnie w perspektywie nadziei nie jest to łatwe. Po latach błądzenia i zaciemniania ewangelii, po okresie podziału Kościołów oraz zniekształcanego obrazu Boga “Wiele potrzeba trudu, aby wyprostować błędne założenia i ponownie obudzić zaufanie” (s. 44).
I tu Hryniewicz proponuje nie tyle wymyślanie lub poszerzanie objawionego depozytu wiary, lecz wmyślanie się w niego i pogłębianie: “czas ilościowego pomnażania dogmatów przeminął, na korzyść jakościowego pogłębiania zasadniczych podstaw wiary” (s. 93). Jak jednak poruszyć się w całym gąszczu przeszłości, jak nie ulec zniechęceniu, jak dosłyszć głos nadziei? Nasz Autor mówi, iż na to “potrzeba bez wątpienia nowego stylu myślenia, który zna poczucie proporcji oraz hierarchię wartości i doniosłości. Jest to myślenie wartościujące i krytyczne również w stosunku do swojej własnej tradycji wyznaniowej” (s. 95). Takimi krótkimi frazami otwiera on bardzo istotne bramy myślenia i ukierunkowuje je ku przyszłości. Ma więc odwagę mówić, apelując i rozbudzając ekumeniczną wyobraźnię, o jedności Kościoła ponad podziałami i ponad miarą naszych wysiłków i oczekiwań. Mówi o przyszłości, która ciąży na nas mocą Ducha bardziej niż przeszłość. Mówi o ewangelicznym obliczu Kościoła. Mówi to wszystko z perspektywy rozbudzonej w nim dogłębnej nadziei.
Można oczywiście zapytać się, co z tego zostanie? Ile w sądach tego teologa jest słuszności, ile właściwych ocen, ile wskazań, które wytrzymają próbę czasu i wieczności? Sam Hryniewicz sam zapewne stawia sobie takie pytanie. Znając przeszłość z pewnością nie pretenduje do miana niewzruszonej wyroczni. Na dzisiaj, i z miejsca w które teologizowaniem swoim zawędrował, myślenie zaprezentowane w Pedagogii nadziei zdaje się być słuszne, właściwe i konieczne do wykonania. Stąd jego odwaga myślenia jest pokorna. Maluje obraz Kościoła nadziei, stawia teologiczne tezy, lecz jest zarazem świadom tajemnicy dziejów, w której przstrzeni się poruszamy. Dlatego wyznaje: „Nie mamy gwarancji, że wszystko będzie tak, jak się tego spodziewamy. Może przecież przyjść jeszcze mróz, susza lub wichura. Żyjemy nadzieją i oczekiwaniem (s. 110)”.
Piąta pora roku
Tylko miłość jest na każdą porę roku.
Jest na każdy czas i na każdy dzień (110).
Jest więc w Pedagogii nadziei wiele wymiarów i wiele poziomów, które wzajemnie się przenikają i dopełniają (jest ona doskonałym przykłade „myślenia perychoretycznego”!) Jest dojrzałość i oczekiwanie, jest wołanie z mroków ludzkiego cierpienia i zarazem radosne, pełne odwagi powierzenie się Bogu („epikleza cierpienia”). Jest w końcu pragnienie odnowienia oblicza ziemi mocą Ducha (Ps. 104,30) oraz prawdziwej wolności człowieka („ikoniczność człowieka”). Hryniewicz zawędrował daleko i wysoko – a wzrok swego teologicznego serca kieruje jeszcze dalej i do takiego spojrzenia wychowuje czytelnika. Nie daje gotowych rozwiązań, lecz wskazuje kierunek. Może czas, który obecnie nadchodz należałoby nazwać „piątą porą roku”. Jest ona inna niż wszystko, co było i do czego przywykliśmy, a jednak wynika z tradycji. Hryniewicz myślą swoją zakreśla horyzont mówiąc: teologia, Kościół, ekumenia zmierzają gdzieś tam. Wiele rzeczy przeminęło, wiele jeszcze przyjdzie nam porzucić, ale szukajmy i niech nie zabraknie nam odwagi myślenia i bycia, a nade wszystko nadziei, bo jest Bóg, rozmiłowany w swoim stworzeniu, „Przyjaciel ludzi”. Słyszycie Jego wszechmocne milczenie? To On jest piątą porą roku i na Jego miarę mamy być. A nade wszystko trzeba nam „cieszyć się nadzieją, bo nasz Bóg jest Bogiem Nadziei! Trzeba, by nasze chrześcijaństwo stawało się coraz bardziej chrześcijaństwem dającym nadzieję, otuchę, zachętę i poczucie sensu. Jesteśmy zobowiązani „zdawać sprawę z nadzei, która w nas jest”, jak nas zachęca do tego apostoł Piotr (1 P3,15). Trzeba pozostać człowiekiem nadziei także w sytuacjach kryzysowych, w okresach historii, które wydają się trudniejsze niż inne. Jest taki film o świętym Tomaszu Morusie, który nosi tytuł A Man For All Seasons (człowiek na każdą porę). Chrześcijanin powinien być człowiekiem nadziei na każdą porę, zwłaszcza w latach niespokojnych i trudnych” (s. 187). Świadectwem takiego chrześcijaństwa i zarazem wychowywaniem do niego jest właśnie Pedagogia nadziei.
1998
Zastanawiającą i pouczającą jest sama stuktura niniejszej książki. Hryniewicz przechodzi w trakcie swoich rozważań przechodzi od formy naukowej, wspartej bogatym aparatem przypisów i wymagającej nie małego obeznania z literaturą teologiczną (część I i II), ku medytatywnej refleksji i rozmodlonej zadumy (część III i IV). Z biegem stronic zanika lub przechodzi na dalszy plan, ów cenny skądinąd bagaż erudycyjny, a pozostaje sama myśl, która wzlatuje. Czytelnik musi jednak przejść z Autorem cały proces i to bez uciekania się do jakichkolwiek skrótów, musi napracować się w trakcie lektury, by ostatecznie móc przejść “poza”, a myślą wzlecieć. Taki zabieg metodologiczny w niczym nie zmniejsza, lecz wprost przeciwnie, nadaje powagi tej teologicznej zadumie. Ze stronic tych nad to wyłania się Hryniewicz, który jest (bywa? – jak sam powtarza nawiązując do Norwida, s. 104) poetycki, oczarowany pięknem i rytmem natury, wykorzystując ją dla swoich teologicznych spekulacji, co nadaje książce uroku i lekkości. To połączenie teologii i poezji, natury i piękna, skłoniło mnie do tego, by - dochowując wierności nie tylko myśli, ale i stylowi Autora Pedagogii nadziei - rozpisać partyturę owej recenzji na czetero- lub nawet pięcio-linii pór roku.
Lato
Świeżość zieleni, pąki i kwiaty
są zapowiedzią owocowania i żniwa (s. 110).
Pedagogia nadziei nie spada z nieba nagle, lecz jest dojrzałym owocem od dawna uprawianego ogrodu i w taki sposób należytakże na nią popatrzeć. Dojrzały wiek Hryniewicza to czas późnego lata, ogrodem jest teologia, a owocem omawiana tutaj książka. Przypomnijmy, że Wacław Hryniewicz, dzisiaj ponad sześćciesięcioletni teolog, już od ponad ćwierćwiecza dzieli się pisemnie swoimi poszukiwaniami i przemyśleniami. Pamiętając zaś o tym, że w teologii zazwyczaj dojrzewa się powoli, a błyskotliwe bestsellery “młodych gwiazd” rzadko w tej dziedzinie wchodzą w rachubę, to podkreślić trzeba, że w wypadku Pedagogi nadziei mamy właśnie do czynienia rozprawą udaną i cenną właśnie mocą swej dojrzałości. Przychodzi ona pod koniec urodzajnego lata i nasycona jest właściwym mu saporem. Długi namysł, narosłe przez lata doświadczenie i osobiste świadectwo Piszącego dają wyraźnie o sobie znać w trakcie lektury. By móc właściwie zrozumieć i docenić ciężar gatunkowy tej książki, usytuujmy ją w nieco szerszym kontekście czasowym.
Nade wszystko istnieje szeroki kontekst współczesnej teologii, w któraj Wacław Hryniewicz od lat aktywnie uczestniczy. Współczesna teologia różnie bywa oceniana. Nie ulega jednak wątpliwości, że żyjemy w czasach wyjątkowego jej ożywienia, szeroko rozpostartych poszukiwań i ciągle jeszcze pogłębiających się studiów. Biorąc zaś pod uwagę rozległość niektórych syntez, nowość i oryginalność wielu studiów, można pokusić się o stwierdzenie, że mimo wszystko nasza epoka jest pod tym względem jedną z bogatszych w dziejach Kościoła. Teologia chrześcijańska dzisiaj, oglądana pod pewnym kątem, jest w okresie lata i wydaje wiele dojrzałych owoców – oczywiście sprawdzianem autentyzmu tej teologii będzie czas i świętość. Przypomnijmy, że u podstaw współczesnej teologii stoją ruch liturgiczny, biblijny, patrystyczny i ekumeniczny oraz wielkie i symboliczne już dziś nazwiska (“współcześni ojcowie Kościoła”) takie jak choćby de Lubac, Danielou, Congar, Rahner czy von Balthasar, by wskazać orientacyjnie tylko niektórych. Obok tych postaci sytuuje się ważne także wydarzenie Drugiego Soboru Watykańskiego. Był to czas wiosny Kościoła i teologii. Był to jednak czas - pozwolę tak sobie to nazwać z dzisiejszego i “mojego” punktu widzenia - “naszych dziadków”.
Hryniewicz, a ważną rzeczą jest umieszczenie naszego Autora w szerokiej panoramie współczesnego teologizowania, należy do pokolenia już PO-soborowego. Nazwijmy je pokoleniem “naszych ojców”. Dziś widać, iż zadanie tego pokolenia nie było (i nie jest) łatwe. Jak bowiem, po tak wielkich postaciach, po soborowej eksplozji i w zmieniającym się paradygmacie całej cywilizacji, prowadzić dalej teologiczną refleksję? Wielu Soborem ślepo się zachwyciło, innych on przygniótł lub zgorszył, inni bezwolnie dali się ponieść jego fali, inni jeszcze uciekli w przeszłość. Skutkiem tego, pomimo bogactwa oraz różnorodności teologicznej produkcji, nie mięliśmy (i mamy) wielu autentycznych “ojców” posoborowej teologii. Tym bardziej, jeżeli rzecz rozważyć na gruncie polskim lub środkowo-europejskim. Hryniewicz zaś zdaje mi się być jednym z tych, którzy usiłowali i usiłują zbudować przęsło wychodzące od soborowego “pokolenia dziadków” i sięgnąć ku nam. Nad to jest on wyraźnie zatroskany wyprowadzeniem całej konstrukcji współczesnego teologizowania w przyszłość. Jest on teologiem zakorzenionym w tradycji, a zarazem wybiegającym w przyszłość. Usiłuje połączyć w swojej refleksji nie tylko różne tradycje chrześcijańskie, ale i różne epoki. Można mówić o uprawianym przez niego ekumenizmie epok, który sprowadza się do jak najwłaściwiej rozmumianej tradycji.
Hryniewicz w swoich wcześniejszych pracach przemyśliwał dogłębnie jej znaczenie (cf. Rola Tradycji w interpretacji teologicznej. Analiza współczesnych poglądów dogmatyczno ekumenicznych, 1976). Nad to przebadał zdobycze współczesnej chystologii i soteriologii (cf. Nauka współczesnych teologów katolickich o soteriologicznej roli zmartwychwstania Chrystusa, 19…). Przypomnijmy, że zsumował on swoje refleksje w monumentalnej trylogii paschalnej (Chrystus nasza Pascha, 1987; Nasza Pascha z Chrystusem, 1987; Pascha Chrystusa w dziejach człowieka i wszechświata, 1991), która bez wątpienia jest jedną z ciekawszych syntez posoborowej teologii katolickiej w ogóle. Hryniewicz jest tym teologiem, który może w sposób najpełniejszy, najoryginalniejszy i jako jeden z niewielu, przyswoił - na gruncie polskim i w sferze polskiego języka – intuicje teologii soborowej i skierował ją ku nowym przestrzeniom. Dzisiaj, a świadczy o tym jego Pedeagogia nadziei, wykorzystuje i sumuje cały swój dotychczasowy dorobek i wytycza drogi ku jutru. Zanim jednak o tym powiemy, podkreślmy przynajmniej jeszcze jeden niezwykle charakterystyczny aspekt jego teologii, którym jest ekumenizm.
Hryniewicz jest bowiem ekumenistą z powołania i przekonania. Szczególnie bliską – choć nie wyłącznie - jest mu tradycja chrześcijańskiego Wschodu. Swoje książki zaopatruje w bogaty, czasami wręcz unikalny, materiał zaczerpnięty z teologicznej literatury chrześcijańskiego wschodu, którą zna, ceni i której od lat nasłuchuje (proszę prześledzić przypisy, indeksy i zwrócić uwagę na całą gamę imion wschodnich teologów i ich dzieł występujących w jego pracach). Jest on nad to edytorem, tłumaczem i komentatorem ważnych tekstów Prawosławia (por. Staroruska teologia paschalna, 1993; Chrystus zmartwychwstał, 1995) Od lat uczestniczy w pracach mieszanej komisji katolicko-prawosławnej, co daje mu możliwość konkretnego dotknięcia tej części tradycji, zasmakowania jej i sprawdzenia w szerokim i konkretnym kontekście (por. Kościoły siostrzane, 1993; Przeszłość zostawić Bogu, 1995). Można powiedzieć, iż jest on drzewem, które swoje korzenie nie tylko głęboko zapuściło w glebę tradycji, lecz także szeroko rozpostarło swoje gałęzie pozwalając, by zostały one naświetlone promieniami słońca padającym pod różnym kątem. Stąd jego dzieło i teologiczny język naznaczone są swoistym stylem, do którego trzeba się przyzwyczaić. Przy lekturze Pedagogii nadziei można więc spotkać takie choćby sformułowania, jak “ikonieczność człowieka” (s. 13), “epiklaza cierpienia”(s. 55), czy “myślenie perychoretyczne” (s. 167). Należy przy nich się zatrzymać i w nie wmyśleć. Wyrastają bowiem z pnia tradycji wschodniej, lecz zarazem zostały wykreowane przez Hryniewicza, co świadczy o jego twórczej i ekumenicznej postawie.
Z takiego to mniej więcej tła, rozległego i bogatego, wyrasta hryniewiczowska Pedagogia nadziei - dojrzały owoc wcześniejszych prac i życia Autora oraz współczesnej teologii. Dotychczasowa droga tego autora automatycznie uprawniają go, jeżeli nie wprost zobowiązuje, do właśnie takiego, a nie innego wmyśliwania się w Boga, świat, Kościół i ekumenię.
Jesień
Wiara ma w sobie pewne podobieństwo do okresu jesieni (...).
Nie widać wtedy bogactwa i pełni życia. (...) Drzewa ogołociły się z liści (s. 110).
Jesień może być złota lub słotna, zawsze jednak jest okresem, który mówi o przemijaniu, niespłenieniu, ograniczeniu i ogołoceniu, odsłania prawdzę ubóstwa. Spojrzenie jesieni naznaczone jest powagą i dojrzałością. Jak z jesienią jest więc u Hryniewicza? Jak jesień myślenia i bycia sytuuje się w jego Pedagogii nadziei? Co jest w tej pracy jesiennego?
Jesień jest dla Hryniewicza nade wszystko naznaczona wiarą (s. 110). W jej świetle zdaje się on być jak drzewo, z którego opadają liście słów, które tylko do pewnego momentu mogą być środkiem nośnym chrześcijańskiego poznania i zbliżenia ku Bogu. Zwróćmy uwagę na to, że jednym z najczęściej przytaczanych wersetów Pisma Swiętego w Pedagogii nadziei jest pawłowy zwrot z 1 Kor 13,9: “po części tylko poznajemy” (ss. 23, 46, 84, 109, 180). Obok tego zwrotu zaraz należy postawić przytaczany i komentowany z upodobaniem przez Hryniewicza apel Ignacego Antiocheńskiego (Ad Ephesios 15,2) o to, by dosłyszeć milczenie Boga (s. 25) – tak jakby słowem nie możny było objąć całości Misterium. Czy więc Autora można posądzić o sceptycyzm? Nie. Jest to teologiczna postawa „nasłuchu”. Dzięki niej, pomimo przewijającego się motywu jesieni, nie ma w tej pracy ani odrobiny rozczarowania, goryczy czy sceptycyzmu – jest zaś rozmodlony ufnością namysł.
Kategorią jesieni można objąć wiele uwag na temat dotychczasowej historii Kościoła, teologii, ekumenii i świata. Hryniewicz spogląda w stecz i mówi: to wszystko się stało, tak było i wiatr historii niesie liście tamtych epok aż po dziś dzień. Zobaczmy jednak, co z tego jest na prawdę wartościowe, co zostaje po przejściu przez “czyściec dziejów”, co należy zabrać w wędrówkę ku jutru, co ostanie się w obliczu blasku wieczności,.
Tego rodzaju rozważaniom poświęcone są głównie eklezjologiczne eseje z drugiej części pracy, którą Autor zatytułował “Droga Kościoła”. Dokąd ta “droga”? Do wolności, do pełniejszej chrystusowości Kościoła, do zamieszkania w wymiarze nadziei. Ze stronic tego rozdziału wyłania się eklezjologia bardzo odważna. Hryniewicz swoim myśleniem ogałaca. Jak jesienny wiatr pozbawia drzewa zwiędłych liści, tak myśl jego ogałaca przeszłość chrześcijaństwa z tego wszystkiego, co grzeszne, nietrwałe, nieautentyczne, zbyteczne lub minione na tyle, że zupełnie już nie przydatne – ani na dziś, ani na na jutro. Nasz teolog mówi więc o Kościele bez tryumfu i bez widzialnego sukcesu. Wychodząc od słów M. Bubera, że “sukces nie jest żadnym z imion Boga”, Hryniewicz adoptuje je do rzeczywistości Kościoła (s. 67). Idąc po tej linii mówi o Kościele, bez politycznej lub socjalnej podpory, zastanawia się nad możliwością Kościoła “po ludzku bezbronnego i bezinteresownego” (s. 69), który nie skupia się na samym sobie, na swoich prawach lub przywilejach, lecz po prostu służy i przez to, i tak to najpełniej, odnajduje samego siebię (s. 69). Stąd już tylko krok do rozważań na temat “Kościoła grzesznego” (ss. 72-75), Kościoła obciążonego realną winą, Kościoła w którego naturę właśnie dlatego wpisane jest nieustanne liturgiczne wołanie o przebaczenie. Nie ujmuje to ludowi Bożemu w niczym jego nadprzyrodzonej mocy i dostojności, które jednak paradoksalnie wyrastają na gruncie pokory i ubóstwa.
Jeszcze dalej idącymi są rozważania z rozdziału o “Dogmacie i Ortodokcji” (ss. 83-98), w które ukazują, jak to raczej objawiona Prawda posiada Kościół, niż jest przez niego posiadana. Paradoksalnie bowiem depozyt złożony w Kościele przerasta go nieskończenie - co nie zmienia faktu, że w nim jest, gdyż tak zechciał Bóg. Dlatego to posłaniem Kościoła jak i ludzkiego rozumu jest Boga pochwała (ortodoksja), a nie zawłaszczanie sobie absolutnego prawa do posiadania i rozporządzania prawdą i zbawieniem. Kościół bowiem ze swoimi strukturami, formami i dogmatami przemija wraz „postacią tego świata” (1 Kor 7,31).
Podobnym jest następny rozdział, gdzie przeprowadzona zostaje doskonała analiza i druzgocąca krytyka “konfesyjnego zawłaszczenia daru zbawianie” (s. 100), co nie raz zdarzało się w przeszłości i odżywa to tu to tam na naszych oczach. Hryniewicz krótko, ale i rzeczowo ukazuje, jak i kiedy dochodziło do powstania ekskluzywistycznych wizji kościelnych, na mocy których stwierdzano, że “drugi człowiek całkowicie rozmija się z prawdą” (s. 103), że “prawda należy do nas” (s. 104), czego skutkiem była postawa posyłania do piekła “wszystkich, którzy nie podzielają mojej wiary” (s. 104), a nade wszystko pogłębione rozdarcie Kościoła i ogrom cierpienia.
W swoich wywodach Autor nie prowadzi żadnej otwartej polemiki, lecz po prostu ukazuje fakty, daje do myślenia, przekonuje. Oczywiście, że można wytropić na tych stronicach pewną reakcję Hryniewicza na pojawiające się w koło tendencje, postawy i myśli. Kogoś może to zaskoczyć lub zdenerwować – kto jednak ma uszy do słuchania, dosłyszy rozsądny apel teologa zatroskanego o dobro Bożego Domu, któremu nie przystoją: tryumf, potęga, autorytarne zawłaszczanie prawdy i monopolu zbawienia. Takie postawy w przypadku Kościoła są czymś sprzecznym ze zdrowym rozsądkiem, skompromitowanym historycznie i przeciwnym Ewangelii. To wszystko są zeschłe liście, który jesienny wiatr zrywa i musi tak być, i dobrze że tak jest. Są to ułudy, do których lepiej nie wracać, o których lepiej nie marzyć. Są to albo pseudo-wartości, albo wartości, które muszą przeminąć – jest to teza śmiała, lecz słuszna i nie jeden raz już sygnalizowana przez Hryniewicza w jego pracach.
Do wymiaru jesieni należą także wysiłki ekumeniczne Kościołów. To także jedna z ciekawszych tez tego “ekumenisty”. Jest jesień ekumenizmu - zrobiono tyle i nic. Pomimo wysiłków na rzecz jedności, podziały zostały, a droga do ewentualnego pozytywneych rezultatów – jakkolwiek by je sobie wyobrażać - jest daleka. Hryniewicz jednak nie traci nadziei i w swym teocentrycznym wigorze mówi, że Bóg (tylko!?) jest prawdziwie ekumeniczny (s. 143). On może prowadzić Kościoły w Jemu tylko właściwy sposób i ku jedności na Jego, nie naszą miarę – w to wierzyć trzeba. Wszystko inne ma wartość względną. Jesieni więc nie trzeba się obawiać, gdyż witalność i prawdziwe Boże życie kryje się na głębiach. Nie trzeba się obawiać nawet jesieni Kościoła i ekumenii, oraz przychodzących wraz z nią pewnych radykalnych konfrontacji, ogołoceń i przemian - Bóg jest zawsze większy.
Zima
Pod śniegiem kryją się w ziemi nasiona kwiatów i korzenie traw.
Przygotowuje się nowa faza życia.
Ufamy, że życie powróci z nową siłą i obfitością (s. 110).
Nie trzeba niczego się obawiać, nawet jeżeli przyjdzie zima, a wraz z nią chłód, pozorne zatrzymanie się procesu wegetacji i zastygnięcie rytmu życia. Zimą siedzi się w domu, a gdy wieczory się dłużą, człowiek myśli: szeroko, głęboko, bez pośpiechu i bez rozproszeń, myśli o najważniejszym. Tak czyni Hryniewicz. Dla niego tym najważniejszym jest dogłębne zamyślenie się nad Bogiem i nad naszym Jego wyobrażeniem. Pedagogia nadziei jest świadectwem porządkowania myśli, drążeniem i takim nasłuchiwaniem, aby w milczącym świetle dosłyszeć i dojrzeć “coś nowego”, coś na prawdę zachwycającego – Oblicze „Boga naszej wiary” (ss. 13-58). Gdy bowiem zostało się ogołoconym ze złudzeń, co pozostaje? Na czym można się oprzeć? Hryniewicz zdaje się mówić: na Bogu, tylko na Bogu i aż na Bogu. To z horyzontu owego zimowego ogołocenia wyłania się prawdziwe Oblicze Boga – nie utworzone już na miarę naszych wyobrażeń, lecz na miarę Ojca mieszkającego w niedostępnej światłości, a zarazem będącego „Przyjacielem ludzi”. Ubogi Kościół niesie w sobie bogactwo Boga. Pedagogia nadziei do takiego spojarzenia na Boga, a w Jego świetle na Kościół oraz świat, wychowuje.
Pytanie o Oblicze Boga stawia Hryniewicz stając w obliczu horyzontu ludzkiego cierpienia i dramatu ludzkich dziejów. Wychodząc od tajemnicy zła i jakby wycofania się Boga ze świata, nasz Autor słowem kreśli doskonały szkic o milczeniu Boga. Ukazuje jak z jednej strony “mit o Istnieniu Boga” może łatwo zostać zastąpiony mitem o “Jego nie istnieniu” (s. 23-24) i jak obydwa nie dorastają do głębi prawdy Bożego Istnienia. Hryniewicz wprowadz więc kategorie milczenia, nasłuchu i oczekiwania, które właściwe są samemu Bogu i w które trzeba się zapatrzeć i zasłuchać. Dopiero w ich świetle można przejrzeć coś z dramatu dziejów, problemu zła i misterium Bożej miłości. W takiej perspektywie także ateizm niesie w sobie „coś” pozytywnego. Jest elementem oczyszczającym – w zderzeniu bowiem z nim nikną kiczowate obrazki Boga wyprodukowane przez nieporadną ludzką wyobraźnię, a wyłania się Ikona Jego Oblicza. Takie oczyszczone spojrzenie wyzwala, a zarazem odsłania z mocą Istnienie Istniejącego. Gdy wszystko zdaje się rozpadać lub pogrążać w śnieżnej zaspie, przed oczyma duszy staje Pan, który trzeciego dnia powstał z martwych! Takim jest Bóg naszej wiary, z której wyrasta także nasza nadzieja, gdyż “siła ludzkiego ‘nie’ jest nieporównywalna z siłą perswazji Boga, który ocala i zbawia przez największe oddanie swojego uniżonego Syna” (s. 31).
Podobny torem biegnie myśl Hryniewicza, gdy dotyka kwesti “cierpienia Boga”. W swoim rozważaniu nasz teolog wpierw wyostrza instrumenty, którymi będzie się posługiwał. Rozróżnia “dwa antropomorfizmy”, krytacznie sprawdza drogi przebyte przez teologię w przeszłości tak, by pocieszająco móc ostatecznie powiedzieć, że w wypadku Boga “cierpienie jest wyrazem Jego niezmiennej i osobowej miłości względem stworzenia” (s. 35), albo: “Bóg nie cierpi tak jak człowiek. Cierpienie Jego jest jednak rzeczywiste” (s. 41). Pedagogicznym i oczyszczającym jest sam proces wywodu Hryniewicza, z którego nie zamierzam i nie jestem w stanie zwolniać czytelniaka Pedagogii nadziei. Jak z żadnego innego chyba szkicu tej książki wyłania się tu “teologia paschalna” tak bliska Hryniewiczowi i tak mu właściwa. Jest to teologia z mocą rysująca dynamizm przechodzenia od śmierci do życia, z cierpienia do radości, gdyż “cały dramat odkupienia nacechowyny jest owym przejściem, Paschą” (s. 39). Jest to pedagogia, która rodzi nadzieję.
W innym jeszcze szkicu (“Czy Bóg jest skory do karania”, ss. 41-49) Hryniewicz ostrzega - ukazując drogi przeszłości zaścielone ludzkimi uproszczeniami – by nie stosować do Boga mechanistycznej niemalże zasady, która Bożą karę postrzega jako zwykłą reakcję na ludzkie grzechy i winy. Swoim teologizowaniem nasz Autor pragnie przełamać utarte i uproszczone schematy, nawraca umysły (meta-nous, metanoia) i prowadzi ku Obliczu Boga, który przebacza. Tylko takiemu Bogu dzisiejszy świat jest w stanie zaufać powierzając swoją zmęczoną rozpacz. Hryniewicz przez Pedagogię nadziei pragnie wzbudzić zaufanie, które przerasta nasze dotychczasowe horyzonty. Na zimowy pejzaż spogląda on przez okno czyszczonej wiary, wypatrując wiosny nadziei.
Wiosna
Czas wiosny jest czasem obudzonej nadziei. (s. 110)
Umysł, który przeszedł przez katharsis i oczyścił swoje wyobrażenia Boga, Kościoła i ekumenii jest wolny, lekki i gotowy na wyruszenie w przestrzenie nadziei. Jest w stanie oprzeć się na takim Bogu i w taki sposób, jakiego wcześniej nie przeczuwał – to samo dotyczy Kościoła. Swoją teologiczną pracą Wacław Hryniewicz pragnie skierować chrześcijan i Kościoły ku takiej lekkości, pełnej nadziei i otwartej na jutro.
Zdaje się, że obecny czas, z całym nagromadzonym – jak nigdy – bagażem studiów, syntez, szczegółowych, jak i panoramicznych opracowań, jest czasem takiego oczyszczającego namysłu, jest tajemniczym momentem zwrotnym, który Hryniewicz zdaje się przeczuwać i uważnie penetrować swą pracowitą myślą. Czai się w niej młodzieńcza werwa i życiodajne przeświadczenie nadziei (por. spero ergo sum, s. 5). Jest ona energią tającą się pod śniegiem. Hryniewicz zamieszkał, ukrył się w nadziei i z tego sanktuarium obietnicy wyrusza ze swoim teologizowaniem ku innym. Jest on teologiem świadomym swojej misji, którą rozwija tu i teraz, choć „krańce ziemi” ku którym wyrusza są raczej głębinami serc zamieszkujących w pobliżu (tak blisko, a tak daleko!). Już w mottcie do Nadziei zbawienia dla wszystkich napisał, iż pracę tą dedykuje „wszystkim, którym trudno odnaleźć radość z wiary i nadziei” – czy nie jest to zadanie dla teologa chrześcijan ery post-chrześcijańskiej? Dlatego to, łącząc w jedno anamnezę i proroctwo, zwraca się ku temu, co najautentyczniejsze w tradycji i zarazem “podejmuje próbę przełamywania tradycyjnych schematów myślenia” (s. 32). Jego teologia jest wołaniem o nawrócenie, jest nawracaniem myślenia Kościoła ku ewangeliczności i temu, co źródłowe, by móc stanąć w wyzwoleńczym świetle nadziei. Hryniewicz uważa, iż właśnie dzisiaj przyszedł czas na takie myślenie: “Dla każdej prawdy nadchodzi kiedyś czas sprzyjający. Jest to czas stawiania nowych pytań i wskazywania na możliwości pełniejszego i bardziej chrześcijańskiego rozumienia Boga. Wewnętrzne przeświadczenie mówi mi, że jest to droga, którą trzeba iść” (s. 41). Paradoksalnie jednak właśnie w perspektywie nadziei nie jest to łatwe. Po latach błądzenia i zaciemniania ewangelii, po okresie podziału Kościołów oraz zniekształcanego obrazu Boga “Wiele potrzeba trudu, aby wyprostować błędne założenia i ponownie obudzić zaufanie” (s. 44).
I tu Hryniewicz proponuje nie tyle wymyślanie lub poszerzanie objawionego depozytu wiary, lecz wmyślanie się w niego i pogłębianie: “czas ilościowego pomnażania dogmatów przeminął, na korzyść jakościowego pogłębiania zasadniczych podstaw wiary” (s. 93). Jak jednak poruszyć się w całym gąszczu przeszłości, jak nie ulec zniechęceniu, jak dosłyszć głos nadziei? Nasz Autor mówi, iż na to “potrzeba bez wątpienia nowego stylu myślenia, który zna poczucie proporcji oraz hierarchię wartości i doniosłości. Jest to myślenie wartościujące i krytyczne również w stosunku do swojej własnej tradycji wyznaniowej” (s. 95). Takimi krótkimi frazami otwiera on bardzo istotne bramy myślenia i ukierunkowuje je ku przyszłości. Ma więc odwagę mówić, apelując i rozbudzając ekumeniczną wyobraźnię, o jedności Kościoła ponad podziałami i ponad miarą naszych wysiłków i oczekiwań. Mówi o przyszłości, która ciąży na nas mocą Ducha bardziej niż przeszłość. Mówi o ewangelicznym obliczu Kościoła. Mówi to wszystko z perspektywy rozbudzonej w nim dogłębnej nadziei.
Można oczywiście zapytać się, co z tego zostanie? Ile w sądach tego teologa jest słuszności, ile właściwych ocen, ile wskazań, które wytrzymają próbę czasu i wieczności? Sam Hryniewicz sam zapewne stawia sobie takie pytanie. Znając przeszłość z pewnością nie pretenduje do miana niewzruszonej wyroczni. Na dzisiaj, i z miejsca w które teologizowaniem swoim zawędrował, myślenie zaprezentowane w Pedagogii nadziei zdaje się być słuszne, właściwe i konieczne do wykonania. Stąd jego odwaga myślenia jest pokorna. Maluje obraz Kościoła nadziei, stawia teologiczne tezy, lecz jest zarazem świadom tajemnicy dziejów, w której przstrzeni się poruszamy. Dlatego wyznaje: „Nie mamy gwarancji, że wszystko będzie tak, jak się tego spodziewamy. Może przecież przyjść jeszcze mróz, susza lub wichura. Żyjemy nadzieją i oczekiwaniem (s. 110)”.
Piąta pora roku
Tylko miłość jest na każdą porę roku.
Jest na każdy czas i na każdy dzień (110).
Jest więc w Pedagogii nadziei wiele wymiarów i wiele poziomów, które wzajemnie się przenikają i dopełniają (jest ona doskonałym przykłade „myślenia perychoretycznego”!) Jest dojrzałość i oczekiwanie, jest wołanie z mroków ludzkiego cierpienia i zarazem radosne, pełne odwagi powierzenie się Bogu („epikleza cierpienia”). Jest w końcu pragnienie odnowienia oblicza ziemi mocą Ducha (Ps. 104,30) oraz prawdziwej wolności człowieka („ikoniczność człowieka”). Hryniewicz zawędrował daleko i wysoko – a wzrok swego teologicznego serca kieruje jeszcze dalej i do takiego spojrzenia wychowuje czytelnika. Nie daje gotowych rozwiązań, lecz wskazuje kierunek. Może czas, który obecnie nadchodz należałoby nazwać „piątą porą roku”. Jest ona inna niż wszystko, co było i do czego przywykliśmy, a jednak wynika z tradycji. Hryniewicz myślą swoją zakreśla horyzont mówiąc: teologia, Kościół, ekumenia zmierzają gdzieś tam. Wiele rzeczy przeminęło, wiele jeszcze przyjdzie nam porzucić, ale szukajmy i niech nie zabraknie nam odwagi myślenia i bycia, a nade wszystko nadziei, bo jest Bóg, rozmiłowany w swoim stworzeniu, „Przyjaciel ludzi”. Słyszycie Jego wszechmocne milczenie? To On jest piątą porą roku i na Jego miarę mamy być. A nade wszystko trzeba nam „cieszyć się nadzieją, bo nasz Bóg jest Bogiem Nadziei! Trzeba, by nasze chrześcijaństwo stawało się coraz bardziej chrześcijaństwem dającym nadzieję, otuchę, zachętę i poczucie sensu. Jesteśmy zobowiązani „zdawać sprawę z nadzei, która w nas jest”, jak nas zachęca do tego apostoł Piotr (1 P3,15). Trzeba pozostać człowiekiem nadziei także w sytuacjach kryzysowych, w okresach historii, które wydają się trudniejsze niż inne. Jest taki film o świętym Tomaszu Morusie, który nosi tytuł A Man For All Seasons (człowiek na każdą porę). Chrześcijanin powinien być człowiekiem nadziei na każdą porę, zwłaszcza w latach niespokojnych i trudnych” (s. 187). Świadectwem takiego chrześcijaństwa i zarazem wychowywaniem do niego jest właśnie Pedagogia nadziei.
1998