Jakie to wszystko było straszne
Opowieść o pobycie naszej babci w obozie koncentracyjnym
w Ravensbrück.
Zazwyczaj w niedzielę wsiadaliśmy z rodzicami do pociągu w Bydgoszczy i jechaliśmy do Unisławia. Najpierw pociąg wlókł się przez podmiejskie stacje: Bydgoszcz Leśna, Bydgoszcz Bielawki, Bydgoszcz Wschód i Fordon, a podróż się nam dłużyła. Potem była atrakcja – most na Wiśle. Pociąg przyśpieszał, a myśmy obserwowali barki sunące po szerokim korycie rzeki i dryfujące w pobliżu mostu pogłębiarki wydobywające żwir. Wiosną Wisła wylewała i okoliczne pola zamieniały się w jezioro, z którego tu i tam wystawały nagie korony drzew.
Pociąg zatrzymywał się w Ostromecku, gdzie – wiedzieliśmy – był pałac, szkoła dla głucho-niemych i źródło mineralnej wody, którą w zakapslowanych butelkach kupowaliśmy w mieście. Pociąg ruszał mijając lasy, pola, opuszczone szlabany, za którymi stały samochody, konne furmanki i ludzie na rowerach. Dojeżdżaliśmy do Dąbrowy
Chełmińskiej, a mama mówiła, że tutaj przez pewien czas, jako młoda dziewczyna mieszkała i uczyła w szkole, a myśmy wiedzieli, że teraz to już „żabi skok” i będzie koniec podróży. Gdy pojawiały się kominy „Unamelu”, w którym robiono sztuczny miód i dżemy, podniecenie wzrastało. Małe kartonowe bilety, które wcześniej przedziurawił konduktor w czarno-fioletowym mundurze i czapce z daszkiem, chowaliśmy do kieszeni, gdyż byliśmy ich oddanymi kolekcjonerami. Zabieraliśmy nasze rzeczy, słychać było zgrzyt hamowanych kół, pociąg stawał, a myśmy wyskakiwali na peron.
Schodząc z peronu przyglądaliśmy się na ogromnym kołom lokomotywy, wylatującej spod nich parze, umorusanej węglem twarzy kolejarza, ciemnemu dymowi ulatującemu z komina. Po chwili słychać było zgrzyt i świst, i pociąg ruszał – dokładnie jak w wierszu Juliana Tuwima, „Stoi na stacji lokomotywa”, który znaliśmy na pamięć.
I pomyśleć, że dzisiaj nie tylko nie ma już kartonowych biletów, kapslowanych butelek z wodą Ostromecką i czarnych lokomotyw, lecz że w ogóle do Unisławia nie jeżdżą pociągi, a tory zarosła trawa.
Od stacji do domu dziadków było kilka kroków, które pokonywaliśmy biegiem – rodzice dochodzili za nami po chwili. Aby otworzyć żelazną furtkę, klamkę należało nacisnąć nie za mocno i nie za słabo, a wtedy zamek ustępował. Zza firanki kuchennego okna wyglądała uśmiechnięta twarz babci Rut, a z ogrodu na spotkanie wychodził ku nam dziadek Michał.
Unisław był dla nas światem magicznym, innym: wiejskie zabudowania, ogrody i pola, stary kościół i trochę zapomniany cmentarz, za którym rozciągały się wspaniałe wzniesienia, na których przed wiekami krzyżacy zabudowali swój zamek. Nade wszystko jednak w Unisławiu znajdował się zbudowany przez dziadka Michała biały dom ze spadzistym dachem, w którym były kaflowe piece i czarne pianino. Dom otaczał ogród pełen drzew jabłoni, wiśni, czereśni, śliwek, orzechów i moreli, między którymi rosły krzewy porzeczek, agrestu i malin, jak również zagony poziomek, truskawek, fasoli, groszku, ogórków i pomidorów. Z lekkim strachem zbliżaliśmy się do stojących pod płotem uli, choć ze smakiem spożywaliśmy kromki chleba z „dziadkowym” miodem. Obok gdakały kury i czuć było zapach kurzego łajna.
Magiczność świata dziadków tworzyła nie tylko cudowność natury i rajskość tamtejszego ogrodu, co oczywiście na dzieci wyrosłe w mieście silnie oddziaływało. Nie chodziło jedynie o czarne pianino i kaflowe piece. Dom dziadków w Unisławiu był bowiem także światem opowieści, które zarysowały horyzont, na którego tle z czasem rozbudowało się nasze rozumienie historii i naszych osobistych losów.
Dzidek Michał, przysiadając na skrzynce w ogrodzie lub na pniu w przybudówce z narzędziami, gdy tylko z ust naszych padało, niczym zaklęcie: „Opowiedz nam coś dziadku”, wyciągał z kieszeni wymiętą paczkę tanich, bez filtrowych papierosów „Sport” i paląc jednego z nich (bez zaciągania, jak fakt ów komentował) opowiadał o dawnej Polsce, o swoim rodzinnym Iwicznie i własnych kolejach losu, które przywiodły go do Unisławia, o wojnie. Wiele razy powtarzał te same historie, lecz nigdy nas one wtedy nie nudziły.
Ze świata tych opowieści wywoływały nas głosy wzywające na obiad, który babcia przyrządzała z „domowej” kury, po którym podawano kompot z „domowych” czereśni, wiśni lub gruszek oraz „domowe” ciasto. Potem dorośli odchodzili na kawę i papierosa, a ja z głową wypełnioną dziadkowymi opowieściami stawałem przed szafą z książkami. Wybierałem zazwyczaj taką, która miała dużo obrazków – na przykład przepiękną „Biblię w obrazach” – zasiadałem w fotelu stojącym przy piecu i zagłębiałem się w dzieje Mojżesza, Dawida, Hioba, Jezusa, które w mojej fantazji zlewały się z opowieściami dziadka Michała o Polsce, o Iwicznie i kolejach jego losu, o wojnie.
Pewnego razu wziąłem do ręki inną książkę i wtedy się to stało. Były w niej czarno-białe fotografie wychudłych ludzkich twarzy i ciał, baraki i druty kolczaste, mundury gestapowców i szaro-białe pasiaki, krematoryjne kominy i piece, stosy nagich ciał bezwładnie rzuconych na wozy oraz straszliwe blizny znaczące kobiece nogi. Miałem wrażenie, że przyglądam się czemuś nieprzyzwoitemu, że nie powinienem był tego oglądać i że takie zdjęcia w ogóle nie powinny były istnieć i że nie powinna była istnieć taka sfotografowana rzeczywistość. Jak mogłem ją pogodzić z jazdą pociągiem przez most na Wiśle, z rajskim ogrodem pełnym owocowych drzew i „domową” kurą na obiad?
Bałem się, by mnie ktoś na tym zdrożnym czynie „podglądania” historii w obrazkach nie przyłapał, a zarazem otchłań tej nieprzyzwoitości wciągała mnie w siebie. Z powodu tego, co wtedy na tych zdjęciach zobaczyłem, poczułem się winny. Było to objawienie i jednocześnie zaciemnienie. Przed oczyma stanął mi trudny do połączenia łańcuch zdarzeń: Bóg stwarzający niebo i ziemię, Adam i Ewa, raj, jabłko, Mojżesz, Dawid, Hiob, Jezus, dziadek jadący z Iwiczna do Unisławia, wojna, nasza babcia zabierana z domu przez gestapo i osadzona za kolczastym drutem w barakach obozu koncentracyjnego. Zamknąłem książkę i drżącymi rękami odstawiłem ją na półkę. Na jej grzbiecie dużymi literami było napisane: „Ravensbrück”.
* * *
Oto historia, którą chcę tu opowiedzieć, a którą można opatrzyć prostym tytułem: „Nasza babcia w Ravensbrück”. Gdy dzisiaj myślą powracam do tych dziejów i staram się je opisać, wymykają mi się one. W mojej pamięci nakładają się bowiem na siebie słowa babci Rut, opowieści dziadka Michała, wspomnienia naszej mamy, późniejsze lektury i filmy, a fakty splatają się z moją fantazją. Od chwili, gdy pierwszy raz zobaczyłem te zdjęcia, minęło ponad trzydzieści lat. Pamięć zatarła wiele szczegółów i uczuć. Coś jednak ciągle jeszcze pamiętam i bywają chwile, gdy powraca do mnie to same straszliwe uczucie, które owładnęło mną, gdy pierwszy raz zobaczyłem zdjęcia w książce, na której grzebiecie było napisane „Ravensbrück”.
Nie jestem pierwszym, który zastanawia się, jak rzeczywistość Ravensbrück opisać, jak wyrazić niewyrażalne. Bo czyż można ot tak po prostu wszystko to opisać? Nie dokonała tego nawet nasza babcia. Jakże więc mam ja to uczynić, jakby z „trzeciej ręki” i po tylu już latach od owych zdarzeń? A jednak chcę spróbować, gdyż pomimo mojej nieporadności wydaje mi się to ważne, choć nie potrafiłbym do końca wytłumaczyć ani dlaczego, ani dla kogo.
O wiele szczegółów nie mogę już wypytać ani babci Rut, ani dziadka Michała, gdyż umarli. Ich biały dom w Unisławiu kupił i przebudował ktoś zupełnie mi nieznany, a tamtejsza biblioteka, jakoś się zawieruszyła, gdy likwidowano dom. Pozostała mi jedynie garść wspomnień i kilkadziesiąt listów, które wiążą się z pobytem babci Rut w obozie w Ravensbrück.
Unisław – Ravensbrück
Zacznijmy od dwóch miejsc, które wiążą się z opisywaną tutaj historią: Unisławia i Ravensbrück. Unisław to wieś leżąca w pobliżu Chełmna Pomorskiego. Ravensbrück znajduje się około 80 kilometrów na północ od Berlina, w pobliżu letniskowego Furtenberg. W listopadzie 1938 roku z polecenia SS utworzono tam obóz koncentracyjny dla kobiet, w 1941 roku obóz dla mężczyzn, a w 1942 dla młodzieży. W latach 1939-1945 przebywało w tym kompleksie obozowym ok. 132.000 kobiet i mężczyzn 40 narodowości. Najwięcej było Polek (48.500), Rosjanek (28.000) i Żydówek (20.000). Przeżyło ok. 40.000 tysięcy osób więzionych w tym obozie, co oznacza, że zginęło tam ponad 92.000 osób.
Do tego wszystkiego można dodać kilka „drobiazgów”. W Ravensbrück firma Siemens & Halske (znana później znana z produkcji sprzętu elektronicznego) utworzyła około 20 hal fabrycznych, w których więźniarki były zmuszane do niewolniczej pracy. Zaś od lipca 1942 roku lekarz SS Karl Gebhardt przeprowadzał tam „doświadczenia lekarskie” na więźniarkach, okaleczając lub zabijając wiele z nich.
Z Unisławia do Ravensbrück, w linii prostej, jest około 400 kilometrów i przy pewnej mobilizacji można by wyjechać samochodem wczesnym rankiem z Unisławia, dojechać do Ravensbrück, zwiedzić tamtejsze muzeum i na późną kolację być znowu w Unisławiu. Jednak w czasach, o których tu piszę, między Unisławiem i Ravensbrück rozciągała się otchłań nieskończona. Dla babci Rut Unisław był rajem, a Ravensbrück piekłem. Co więcej, dlatego że babcia Rut znalazła się w Ravensbrück, także Unisław stał się do pewnego stopnia piekłem dla jej męża i dzieci. Zaś jeżeli chodzi o mnie, to jedynie zdjęcia i opowieści o Ravensbrück spowodowały, że gdziekolwiek się udałem, zawsze na wspaniałości widzianych miejsc, padały cienie z Ravensbrück.
Na temat przestrzeni, w której przebiega nasze życie można medytować bez końca. Jedynie wypowiadając sławne „tu i teraz”, natychmiast stajemy wobec tajemnicy istnienia. To samo czynimy mówiąc „w innym miejscu, winnym czasie”. Gdybyśmy bowiem znaleźli się gdzie indziej lub w innym czasie, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Jakiekolwiek byłyby filozoficzne medytacje na temat nieprzeniknionej tajemnicy przestrzeni i czasu, w których żyjemy, babcia Rut i dzidek Michał w pewnym momencie znaleźli się w Unisławiu i w polu oddziaływania Ravensbrück. A było to tak.
Stanisław Zieliński, dziadek naszej babci Rut ze strony matki, urodził się w Chełmnie w 1859 roku. Jego rodzicami byli Józef Zieliński oraz Dorotea Rediger – czyżby ślad niemieckiej linii w rodzinnej genealogii? Natomiast Matylda Sypniewska, babcia naszej babci Rut po kądzieli, była córką Piotra Sypniewskiego i Julianny Majewskiej i urodziła się na Pomorzu w 1860.
Stanisław Zieliński i Matylda Sypniewska pobrali się w Chełmnie w 1882 roku. W 1886 też w Chełmnie urodziła się im córeczka Maria Małgorzata Zielińska (zwana później przez nas babcią Małgosią, choć tak na prawdę była ona naszą prababcią). Po przedwczesnej śmierci Stanisława Zielińskiego, Matylda ponownie wyszła za mąż za pana Wysockiego – ich dziećmi byli z kolei Maksymilian (zwany Maksem) i Stanisław (zwany Stachem) – przybrani bracia babci Małgosi i wujkowie Rut. Matylda była położną i wraz z panem Wysockim zamieszkała w jednym z okazalszych domów Unisławia, położony na Placu Kościelnym – był tam wspaniały ogród z sarenką i nigdy nie brakowało gości.
W 1912 roku Małgorzata Zielińska wyszła za mąż za Hugona Ottona Pianowskiego (ur. w Bydgoszczy w 1889). Pochodził on z dostojnej bydgoskiej rodziny. Jego ojcem był Mateusz (może Maciej) i Elżbieta Bogusławska. Jedna z jego sióstr, Jadwiga, wżeniła się w rodzinę Zborowskich. Zaś druga siostra, Elżbieta, wyszła za mąż za adwokata Fabiańczyka – posiadali oni przestronne mieszkanie w samym centrum Bydgoszczy i prowadzili bogate życie towarzyskie, z tańcami i fortepianem, na którym pan adwokat wspaniale grywał. Elżbieta jednak mówiła słabo po polsku, co mogłoby wskazywać na jakieś niemieckie powiązania rodziny Pianowskich.
Małgorzata i Hugon mięli trójki dzieci: Rut (ur. 1912), Haliny, zwanej Halą (ur. 1915) i Eugenii, zwanej Eją (ur. 1917). Hugo był marynarzem w stopniu sternika i posiadał jakieś kontakty w Berlinie, gdyż tam to właśnie urodziła się nasza babcia Rut. Był to pijak i awanturnik, podobno zdradzał żonę i przepijał rodzinny majątek. Małgorzata więc, krótko po narodzinach Eugenii, wyrzuciła z domu Hugona, po którym ślad zaginął. Wiadomo jedynie, że zmarł w 2 listopada 1948 w Berlinie, gdzie mieszkał. Czy przebywał tam także, gdy w czasie wojny w niezbyt dalekiej odległości od tego miasta, w Ravensbrück, przebywała tam jego córka Rut? Podobno o tym wiedział i starał się jakoś tragedii tej zaradzić.
Babcia Małgosia była wytrawną kucharką – pracowała między innymi w bydgoskim Hotelu pod Orłem. Została jednak sama z trójką dzieci i było jej bardzo ciężko. Gdy więc najstarsza z córek, Rut, skończyła szkołę w 1930 roku, babcia Małgosia zlikwidowała dom, a córki rozesłała po świecie. Najmłodsza z nich, Eja, pojechała do siostry babci Małgosi, zwanej „ciocią Jasią”, która mieszkała w leżącym między Bydgoszczą a Toruniem Skudzewie. Halina pojechała na Huculszczyznę, gdzie inna z sióstr jej matki prowadziła pensjonat, zaś Rut zamieszkała w Unisławiu u swej babci Matyldy. W tym to miasteczku Rut zaczęła pracować jako księgowa i tu także poznała Michała Zakrzewskiego, swego przyszłego męża.
Rodzina naszego dziadka Michała była od lat zakorzeniona na ziemi pomorsko-kaszubskiej. Jego ojciec, Michał Zakrzewski urodził się w Iwicznie w 1861 roku, jako syn Wawrzyńca, Jana Zakrzewskiego i Anny Piotrowskiej. Jego zaś matka, Marianna Moloch przyszła na świat w roku 1866 w Lubichowie (powiat Starogardzki), jako córka Albrechta Molocha (ur. 1828) i Franciszki Marianny Delewskiej (ur.1843). Michał Zakrzewski poślubił Mariannę Moloch w Iwicznie 22 maja 1888 roku.
Nasz dziadek, który po swoim ojcu odziedziczył imię Michał, przyszedł na świat 13 czerwca 1906 roku – oczywiście w Iwiczne - jako przedostatnie z kilkunastu dzieci Michała i Marianny. W 1924 roku ukończył szkołę rolniczą w Skurczu, jednak nie został rolnikiem jak jego przodkowie, lecz rozpoczął karierę urzędniczą. Najpierw pracował w Urzędzie gminnym w Iwicznie (1924-1925), potem w Oddziale Polskiego banku handlowego w Tczewie (1925-1926), po czym w Urzędzie Zbożowym w Grudziądzu (1926-1927) i w Pomorskim Związku Kółek Kontroli Obór, które posiadało swoją siedzibę w Toruniu (1927-1931). Na krótko najął się do pracy w Zarządzie Majętności Gebhardsa Hr. Alvenslebana w powiecie Chełmińskim (1931). W końcu znalazł pracę jako buchalter i kasjer w Majątku Państwowym w Unisławiu, gdzie też latem 1931 roku na stałe się zameldował i wkrótce poznał Rut. Michał i Rut pobrali się 30 stycznia 1937 roku w Gdyni. Ponieważ istnieje dokument mówiący o tym, że Michał na jesieni 1936 roku nabył dwie parcele ziemi w Janowie, gmina Wejherowo, można domniemywać, że w wraz z Rut planowali oni przenieść się na Wybrzeże. Pozostali jednak w Unisławiu. Najprawdopodobniej zatrzymało ich tam tak zwane „życie”: Michał otrzymał dobrze płatną posadę w unisławskiej cukrowni, 29 grudnia 1937 urodziła się im córka Janina, w dwa lata później wybuchła druga wojna światowa, a 20 stycznia 1942 roku przyszła na świat druga córeczka Rut i Michała, której nadali imię Barbara.
Zullkową mam specjalnie na żołądku
Kiedy ludziom „na Zachodzie” opowiadałem o pobycie naszej babci w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück, natychmiast pytano mnie: „Była Żydówką?” A gdy odpowiadałem, że „nie”, że „była ona Polką”, pytano mnie: „A więc dlaczego?”, na co odpowiadałem: „No właśnie dlatego, że była Polką”. Po takiej odpowiedzi na twarzy mego rozmówcy zazwyczaj pojawiał się wyraz pewnego zakłopotania i zdziwienia. Musiałem więc spokojnie tłumaczyć, że do obozów zagłady trafiali nie tylko Żydzi, gdyż ów szaleniec z małym wąsikiem, który wymyślił sobie swoistą dosyć ideę wielkości narodu niemieckiego i rasy aryjskiej, zamierzał powoli najpierw wykorzystać, a potem wyeliminować wszystkich, których uważał za „pod-ludzi” (najpierw Żydów i Cyganów, a potem i Słowian), aby stworzyć „przestrzeń życiową” dla „nad-ludzi”. W tym celu hitlerowcy utworzyli obozy koncentracyjne, do których to systematycznie wywozili miliony ludzi, zmuszając ich do niewolniczej pracy, dokonując na nich eksperymentów, dręcząc i zabijając. Aby dostać się do piekła obozu zagłady, wystarczała chwila nieuwagi lub czysty przypadek.
Tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego babcia Rut znalazła się w Ravensbrück. Jedna hipoteza dotyczy pani Zullke (Zuhlke?), która mieszkała w tym samym domu, co nasi dziadkowie, szpiegowała i donosiła. Kim była pani Zullke? Może była Niemką, a może Polką, która się zniemczyła lub podpisała „volkslistę” i nie podobało się jej, że w domu Rut i Michała mówiło się głośno po polsku (było to zakazane), że śpiewano polskie pieśni i ceniono sobie Chopina (to też było zabronione). O takim karygodnym postępowaniu swoich sąsiadów pani Zullke prawdopodobnie donosiła niemieckim władzom, które baczniej zaczęły przyglądać się rodzinie Zakrzewskich.
Druga hipoteza dotyczy pewnego listu babci Rut. Podobno jednemu ze swoich krewnych, który pytał, dlaczego Michał i Rut nie podpisali „volkslisty”, co ułatwiłoby im życie, Rut odpowiedziała: „Byłam Polką, jestem Polką, będę Polką”. A ponieważ gestapo, na skutek donosów pani Zullke, czytało korespondencję Zakrzewskich, wypatrzyło w niej to chojrackie wyznanie babci Rut, co wystarczyło, aby ją aresztować, skazać i zesłać do Ravensbrück.
Jutro będzie 3 lata, gdy ostatni raz widziałam Janeczkę
Moment aresztowania wielokrotnie opowiadał mi dziadek Michał i nasza mama, Janina. Ostatni raz słyszałem tę opowieść przed kilkoma tygodniami, gdy pięknego jesiennego dnia pojechałem z bratem i mamą do Unisławia, by na grobie Michała i Rut zapalić świeczki. Z cmentarza udaliśmy się w okolice cukrowni i zatrzymaliśmy samochód w pobliżu domu z czerwonej cegły. Wtedy to mama powiedziała: „Tu, na parterze mieszkaliśmy. Te trzy okna po lewej stronie były nasze. Stąd 24 czerwca 1942 gestapo roku zabrało mamusię. Wyglądałam przez to okno, gdy gestapo ją odprowadzało”.
Dziadek Michał opowiadał to zdarzenie trochę barwniej. Gdy pewnego dnia wracał z pracy w cukrowni, podeszło do niego dwóch panów w kapeluszach i długich skórzanych płaszczach i zapytało, gdzie mieszkają państwo Zakrzewscy (chciałbym usłyszeć, jak owi Niemcy wymawiali to nazwisko?!). Gdy dziadek zapytał, którzy Zakrzewscy, gdyż w okolicy mieszkała jeszcze inna rodzina o takim samym nazwisku, panowie ci powiedzieli, że chodzi im o Michała i Rut. Dziadek powiedział, że to on jest Michałem Zakrzewskim, na co owi panowie odpowiedzieli, że chcieliby porozmawiać z nim w domu. Dziadek zaprosił ich do środka, gdy jednak przy wejściu otworzył drzwi i grzecznie poprosił, by owi goście weszli pierwsi, nagle zmienił się klimat rozmowy i wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dziadka brutalnie wepchnięto do mieszkania, mówiąc, że takie grzeczności są zbędne. Babcia Rut właśnie kończyła karmienie małej Basi. Bez większych ceregieli oderwano ją od dziecka, pozwolono jej jedynie okryć się płaszczem i wyprowadzono z domu.
Końcowy scena tego zdarzenia przedstawia się tak: babcia Rut w towarzystwie dwóch panów pośpiesznie przechodzi pod oknami mieszkania i zza lekko uchylonej firanki dostrzega przerażone twarze Janki i Michała; być może z oddali żegnał ją także płacz maleńkiej Basi.
Dla całej rodziny nastały tygodnie udręki. Babcia Rut została osadzona w więzieniu w Bydgoszczy, gdzie czekała na proces i wyrok. Choć toczyła się wojna, w której Niemcy byli okupantami, a Polacy narodem podbitym, nie tracono nadziei. Dziadek Michał robił co mógł, aby uwolnić swoją ukochaną żonę. Znał doskonale niemiecki, a pośród Niemców od lat żyjących na Pomorzu miał kilku dobrych i wypróbowanych przyjaciół. Chodził więc i liczył na wstawiennictwo. Dotarł nawet do jakiegoś wysoko postawionego niemieckiego oficera, który jednak, gdy tylko zorientował się, o co Michałowi Zakrzewskiemu chodziło, wyrzucił go za drzwi swojego gabinetu i brutalnie zepchnął ze schodów w rosnące przy wejściu krzaki dzikich róż.
Wszystkie starania spełzły na niczym. Rut wytoczono fikcyjny proces i skazano na przymusowe roboty w obozie pracy w Ravensbück A może wszystkie zabiegi dzidka Michała pomogły choć na tyle, że babci tak po prostu natychmiast nie rozstrzelano? Może także należało się cieszyć, że była ona jeszcze młoda, silna i zdrowa oraz, że do bydlęcych wagonów, którymi wywożoną więźniów do obozu, wsiadała ona w październiku, gdy było jeszcze ciepło? Zanim jednak to nastąpiło, wydarzyła się inna jeszcze tragedia.
Dzisiaj była trzecia rocznica zgonu naszej kruszynki maleńkiej i tak mi było strasznie smutno
Gdy w domu zabrakło Rut, dzidek Michał zawiózł półroczną córeczkę Basię do cioci Eji (Eugenii Chwirot), siostry Rut, która mieszkała w Bydgoszczy. Tam to Basia miała lepszą opiekę i była „bliżej” swojej mamy.
Niemcy każdego dnia przeprowadzali więźniów ulicami miasta z aresztu do miejsca przesłuchań w siedzibie gestapo. Był to swoisty sposób zastraszania mieszkańców – każdego ranka o tej samej godzinie kolumna więźniów pod wojskową eskortą maszerowała przez centrum miasta do siedziby gestapo, a wieczorem wracała do aresztu. Było to widowisko, które jednoznacznie mówiło, kto tu był panem i zwycięskim „nad-człowiekiem”, a kto niewolnikiem i poddanym „niższej kategorii”.
Ciotka Eja każdego dnia kładła małą Basię do wózka i odbywała z nią spacer dokładnie w czasie, gdy więźniów prowadzono przez ulice Bydgoszczy. Szła z wózkiem po drugiej stronie ulicy, dzięki czemu Rut mogła „widzieć” swoją córeczkę.
9 września 1942 roku ów spektakl odbył się inaczej. Idąca w szeregu więźniów Rut dojrzała z daleka swoją siostrę Eję, która szła po drugiej stronie ulicy. Tm razem jednak szła bez wózka. Trochę to Rut zaniepokoiło. Nagle Eja zeszła z chodnika, przeszła przez ulicę w kierunku kolumny więźniów i podeszła do oficera eskortującego kolumnę więźniów. Było to niebezpieczne, gdyż do więźniów nie można było się zbliżać. Eja ryzykowała życiem. Rut ogarnął jeszcze większy niepokój. Eja przez chwilę rozmawiała z dowódcą eskorty, który zatrzymał całą kolumnę więźniów i pozwolił Eji podejść do Rut. Siostra powiedziała jej, że poprzedniej nocy Basia zmarła – może z powodu skrętu kiszek, może dlatego, że zabrakło jej matki... Pod Rut zapadła się ziemia i następne tygodnie przeżyła jak w amoku. Trwał on nadal, gdy zamykano za nią z hukiem drzwi bydlęcych wagonów, gdy pociąg ruszał, a przez szpary między deskami obserwowała mijane pola, lasy, wsie i miasta. Cienie drzew mówiły jej, że pociąg jechał w kierunku północno zachodnim.
Jakie to wszystko było straszne
Potem było to, co dosyć dobrze znamy z filmów i książek. Pociąg staje, drzwi się otwierają, a na kolejowej rampie stoją kobiety i mężczyźni w mundurach SS. Krzyki, bicie i szczekane psów. Odbieranie więźniom ich niewielkiego dobytku, rozbieranie, obcinanie włosów, prysznic, przydzielanie pasiaków i numerów. Rut otrzymała naszywkę z numerem 14691 i literą „P” (Polka). Wprowadzono ją za ogrodzenie z drutów kolczastych, które były pod napięciem i skierowano do baraku, w którym były setki wybiedzonych i wymęczonych kobiet.
Oczyma wyobraźni widzę Rut stojącą w czasie niekończących się apeli, najpierw w jesiennej słocie, potem w zimowej zawiei, po czym w wiosennych roztopach i w upale lata. Potem znowu jesień, zima, wiosna, lato. I raz jeszcze jesień, zima i ostatnia w Ravensbrück wiosna. Razem 2 lata i 7 miesięcy.
Na tych mijających jedna za drugą porach roku, jak na pięciolinii, życie rozpisało tragiczne tony: głód, bród, niewolnicza praca, zmęczenie, brak prywatności, niepewność, tęsknota, oczekiwanie, ból ciała i cierpienie serca, przyglądanie się udrękom i śmierci innych, wyczekiwanie wiadomości od bliskich oraz informacji na temat przesuwających się linii frontu, przyjaźnie i nienawiści, pisane i czytane listy, szeptane modlitwy, recytowane wiersze.
Wierzyłam, że Bóg Dobry dopomógł przetrwać tamte lata.
Rut w tym wszystkim wierzyła. Komu? W co? Opowiadała jednak, że w obozie na jakiejś ścianie ktoś wydrapał krzyż, a inna ręka obok niego dopisała: „Jednak tutaj Ciebie, Boże, nie było”. Zostawmy rzecz bez komentarza i powiedzmy po prostu, że Rut „miała szczęście”.
Po latach wspominała nade wszystko głód – choć od pewnego momentu otrzymywała od najbliższych paczki żywnościowe, które pomogły jej przetrwać. Cierpiała zimno – jednak nauczyła się utykać pod cienkie pasiaki kawałki gazet, które grzały (było to zabronione przez władze obozu, które takie postępowanie uważały za przestępstwo i surowo karały). Doskwierał jej bród – pierwszy pasiak, który otrzymała był cały zawszony, jednak udało się jej go zamienić. Do toalet i kranów były zawsze kolejki, a czasu mało – jednak Rut, pomimo zmęczenia, wstawała wcześniej i każdego dnia myła się starannie, co z pewnością ustrzegło ją od chorób.
Poszczęściło się jej z pracą – gdyż dostała się do oddziału pracującego w halach Siemensa, co było cenne nade wszystko zimą. O ile pamiętam, nigdy jej nie pobito – jedynie raz, gdy rankiem serdecznie ucałowała się z jedną ze swoich obozowych przyjaciółek, SS-manka uderzyła ją w twarz.
Choć była młodą i zdrową kobietą, nie wyselekcjonowano jej do lekarskich eksperymentów, którym Karl Gebhardt poddał w Ravensbrück dziesiątki Polek. Może i tutaj zaważył także przypadek i drobny „szczegół”. Rut bowiem jako dziewczynka, pewnego razu przeskakując przez płot zahaczyła nogą o metalowy pręt, który wyrwał jej kawałek łydki. Ból, krew, nieszczęście i blizna, której potem Rut, jako młoda kobieta, trochę musiała się chyba wstydzić. Gdy jednak hitlerowcy w obozie przyglądali się młodym kobietom pod prysznicami, by co „lepsze” powybierać do swoich eksperymentów, być może myśleli, że ta przystojna Polka była „okaleczona”, albo że już wcześniej poddano ją eksperymentom.
Nie jeden raz się nad tym zastanawiałem. Z jednej strony dzieje rodziny i samej Rut, które rozwijały się tak, że pewnego dnia znalazła się ona w mieszkaniu, nad którym mieszkała pani Zullke, która na nią doniosła, skutkiem czego znalazła się w Ravensbrück. Można to nazwać nieszczęściem w szczęściu. Z drugiej strony owa blizna na nodze być może ocaliła ją od większych jeszcze cierpień lub śmierci. Taki bieg wypadków można z kolei nazwać szczęściem w nieszczęściu. Rut zamknęła to wszystko w lakonicznym zdaniu: „Wierzę, że Bóg Dobry dopomógł przetrwać tamte lata”. Jej udręki były raczej wewnętrzne i w jednym z listów pisanych już ze Szwecji wyznała: „czułam po prostu jakiś cień w sobie. Tak, niepewność przez długie miesiące może naprawdę zabić radość życia”. Jednak jak z natury ogromną radość sprawiały jej małe, codzienne sprawy, tak wielkich cierpień przysparzały jej także drobne zdarzenia, jak choćby to z obrączką.
Właśnie przypomniało mi się o obrączce. Nie będę już jej miała, bo w obozie musiałyśmy oddać. Tak bardzo mi jej żal, a mogłam Tobie ją oddać wówczas, gdyśmy się ostatni raz widzieli, ale nie miałam sił, zdawało mi się, że o ile ją oddam, to już na prawdę nie wrócę. Trudno.
Pełne czułości i poezji wyznanie. Obrączka, którą Michał nałożył na palec Rut w trakcie ślubnej ceremonii. Rut z radością wiele razy na nią spoglądała: przy pracy, zaraz po narodzinach Janki i Basi lub po prostu, gdy się budziła i na serdecznym palcu swej lewej dłoni dostrzegała złoty blask, który przypominał jej o więzach miłości. Potem to pełne smutku i grozy spotkanie w więzieniu – Michał i Rut już wiedzą, że wkrótce zostanie ona wywieziona i nie wiadomo, czy przeżyje, czy jeszcze się zobaczą. Chwila wahania – Rut zastanawia się, czy obrączkę oddać Michałowi, by czekała ona na nią w jego ręku, czy też może zatrzymać ją, aby jak magnes przywiodła ją ona z powrotem do domu.
Rut zdecydowała się na to drugie rozwiązanie myśląc, że jeżeli odda obrączkę mężowi, to już nie wróci.
W bydlęcym wagonie wiozącym ją do Ravensbrück Rut od czasu do czasu dotyka kciukiem obrączki lekko obracającej się na palcu serdecznym, by zaczarować los, by wrócić.
Zaraz po dojechaniu do obozu, każą się jej rozbierać i oddać wszystkie osobiste rzeczy. Naga i obciętymi włosami staje przed SS-manem, którego wzrok pada na serdeczny palec jej lewej dłoni. Rut raz jeszcze dotyka obrączki kciukiem i zdejmując ją czuje trwogę. Czyż miałby to być zły znak?
W czasie pracy w obozie wzrok jej pada na palec, na którym pozostał jeszcze znak po obrączce. Niekiedy rankiem, gdy otwiera oczy i nie widzi jej złotego blasku pyta się, czy aby powróci. W trakcie niekończących się apeli kciukiem dotyka miejsca na palcu serdecznym lewej dłoni, gdzie była obrączka. Jest to jej nowe zaklęcie. Dotyka pustego miejsca na palcu i dusza jej w tęsknocie wyrywa się do Michała i Janki, do Unisławia i domu, a do oczu napływają łzy.
Bardzo przyjemne było zdjęcie Ninki, kolorowe, które wysłaliście do obozu. Było trochę za duże i „aufzejerka” zobaczyła. Pozwoliła mi przyjść i popatrzyć tylko. Jeszcze dobrze nie zobaczyłam i napłynęły mi łzy do oczu, więc rzuciłam jej to zdjęcie i poszłam sobie. Było ciemno na „lagrowej”, więc nikt nie widział moich łez. Oj, umieli oni zadręczać, oj, umieli.
Opowieść o kolorowym zdjęciu naszej mamy, Janki, ubranej w ciepły wełniany sweter i siedzącej na sankach w zimowej scenerii, należała do moich ulubionych. Podobała mi się ona chyba dlatego, że mówiła, jak można była przechytrzyć wroga i wygrać małą bitwę w czasie tej strasznej wojny.
Nie pamiętam już, kto wpadł na ten pomysł. Nie wiem, czy w wypadku przytoczonego powyżej fragmentu chodzi o to samo zdjęcie, o którym pisze Rut w jednym ze swoich listów, czy też o jakieś inne. W każdym razie pewnego dnia Jankę posadzono na sankach i zrobiono jej piękne zdjęcie. Następnie fotograf je podkolorował i nakleił na pudełko z ciastkami tak, by wszystko wyglądało na produkt fabryczny. Tak to mała Janka została „modelką” z opakowań na słodycze. Władze obozowe podobno w podstępie tym się nie połapały – a może jednak tak?
W każdym razie zdjęcie wykonane w zimowej scenerii Unisławia z naszą mamą na sankach i ubraną w ciepły wełniany sweter, naklejone na pudełko z ciastkami, dotarło do Rut w Ravensbrück, potem pojechało z nią do Szwecji, skąd przez morze i Gdynię wróciło do Unisławia. Wklejono je do albumu ze zdjęciami. Zawsze też gdy album ten oglądaliśmy i dochodziliśmy do stronicy z tą fotografią mówiono nam, że właśnie to zdjęcie był razem z babcią w obozie.
Dobrze, że nasze maleństwo jest już zdrowe. Janeczko!
Po śmierci małej Basi dzidek Michał wrócił do Unisławia i troskał się o Jankę, która się rozchorowała. Nie pamiętam już wszystkich chorób, przez które w tym czasie przeszła nasza mama – na pewno była pośród nich żółtaczka, która na zawsze nadwerężyła jej wątrobę. Dziadek Michał nie mógł się nią odpowiednio zajmować, gdyż nie potrafił dobrze gotować oraz prać, a poza tym całymi dniami pracował w Cukrowni. Na początku do pomocy w domu zatrudnił jakąś panią, która była jednak nieporadna. W końcu porozumiał się z babcią Małgosią, matką Rut, która przebywała w Krakowie u swojej córki Haliny. Babcia Małgosia, gdy tylko załatwiła sobie przy pomocy AK nielegalne papiery, przejechała z Generalnej Guberni do Unisławia. Dopiero wtedy Janka zaczęła zdrowieć i po pewnym czasie zupełnie wydobrzała.
Cóż z tego okresu zapamiętały oczy małej Janki, zasłane mgłą tęsknoty za mamą? Przez długie miesiące leżąc w łóżku uchylała firanki i przez okno obserwowała spadające liście, sypiący śnieg, a potem wiosenne roztopy. W czasie Bożego Narodzenia przechodzący pod oknem niemieccy żołnierze wygrywali na organkach „Cichą noc”, która na zawsze jej obrzydła. Były to jej pierwsze święta bez mamy. Widziała, jak w ich mieszkaniu wpierw krzątała się jakaś kobieta, która nieustannie przypalała mleko, co Jankę przyprawiało o mdłości. Wieczorami na szczęście siadał przy niej tatuś i wtedy czuła się lepiej. Potem przyjechała energiczna babcia Małgosia i po domu zaczęły roznosić się smakowite zapachy.
Gdy Janka wyzdrowiała i wyszła na ulicę wszystko wydawało się bardzo odmienione i wymizerowane: ludzie i zwierzęta, a nawet domy i drzewa. Każdego popołudnia stawała przy bramie Cukrowni czekając na tatusia, gdy kończył pracę, lecz najpierw na koniu wyjeżdżał wyniosły niemiecki dyrektor, który dumnie jej salutował: „Heil Hitler”. Potem wychodził tatuś, brał ją za rękę i szli na krótki spacer. Gdy przechodzili koło budynku gestapo, dłoń tatusia mocniej zaciska się w koło jej paluszków, co oznaczało, że teraz należało uważać i nie rozmawiać po polsku – ojciec i córka, płynnie przechodzili na niemiecki.
Wieczorem tatuś wychodził do doktora Hasińskiego na karty i by w ukryciu posłuchać radiowych wiadomości. Po powrocie do domu Michał opowiadał o tym babci Małgosi. Janka nie za wiele z tych wiadomości rozumiała, ale wiedziała, że od nich zależy wcześniejszy lub późniejszy powrót mamusi.
Czy wiedziała, gdzie tak naprawdę była jej ukochana mamusia? Od pewnego czasu przychodziły od niej co jakiś czas listy. Były jednak krótkie i pisane po niemiecku. Wynikało z nich, że mamusia czuła się dobrze, tęskniła za swoją pociechą i oczekiwała chwili powrotu, która jednak ciągle się odwlekała. Razem z babcią Małgosią i tatusiem przygotowywała paczki, do których wkładali trochę jedzenia, rzeczy, małe mydełko i krótki list, także pisany po niemiecku. Czasami Janeczka marzyła, by stać się malutką jak krasnoludek, by schować się w paczce obok sera i ciastek i zostać wysłaną do Ravensbrück, do mamusi.
Potem listy od mamy przestały przychodzić i nie można już było wysyłać paczek, gdyż poczta praktycznie nie funkcjonowała. Niemcy zaczęli uciekać, a do Unisławia zbliżała się Armia Czerwona. Z oddali słychać było odgłosy dział i karabinów.
Michał, Janka i babcia Małgosia przeprowadzili się do innego domu, w którym nie było toalety i „za potrzebą” było wychodzi do „klajderszafy”, która stała w ogrodzie. A zima wtedy były mroźna. Gdy pewnego ranka dziadek Michał wszedł, do tego domku z serduszkiem, zamarł ze strachu, gdyż po jego prawej i lewej stronie stało, ukrytych w środku, dwóch niemieckich żołnierzy z karabinami. Ukryli się tam przed Rosjanami, zamarzli na śmierć i tak już zostali.
Najście Rosjan było czymś niesamowitym. Dochodziło do scen dantejskich. Niektóre były tragikomiczne. Część radzieckich żołnierzy upiła się u fryzjera wodą kolońską, krzyczała, podrzucała do góry czapki i strzelała do nich. Inni zasrali wannę, gdyż nie wiedzieli, do czego miałby służyć taki mebel. Pewien Rosjanin niemalże nie zabił małej Janki, ponieważ do muszli klozetowej włożył solone ryby, które chciał umyć, a gdy spuścił wodę i ryby „zniknęły”, posądzał ją o podstępną kradzież. Dziadek Michał mówił: „Za Niemca było strasznie, jednak tego, co działo się gdy przyszli Rosjanie, nie da się opowiedzieć. Była to dzicz tatarska z karabinami maszynowymi na sznurkach”.
Wiosną wojna się skończyła i nastał „pokój”, o którym dziadek Michał mówił z pewnym przekąsem i niedowierzaniem. Mijały tygodnie i miesiące, a od Rut do Unisławia nie docierały żadne wieści. Gdzie jednak była i co się z nią działo?
Na wiosnę 1945 roku Niemcy zaczęli likwidować Ravensbrück i zacierać ślady. Himmler chcąc ocalić własną skórę porozumiał się z szwedzkim księciem i w połączeniu z Czerwonym Krzyżem, na wiosnę pozwolił wywieźć z obozu ponad siedem tysięcy więźniarek. Rut jakimś cudem udało się załapać na ów kolejowy transport. Znowu droga w nieznane. Gdy wysiadała z pociągu poczuła zapach morza. Gdy wchodziła na statek obok pomostu stał wyprostowany szwedzki oficer, który salutując oddawał najwyższe honory owym wymęczonym kobietom. Babci Rut łzy stanęły w oczach, wrażenie było piorunujące – ten gest w jednej chwili przywrócił jej ludzką godność.
Morska podróż, troskliwa opieka, ludzkie traktowanie, jedzenia pod dostatkiem – trzeba było jednak uważać: kilka więźniarek zmarło bowiem z przejedzenia.
Dopiero na początku września Michał otrzymał list od pani Zofii Prądzyńskiej:
Szanowny Panie.
Z żoną Pana, Rutką, byłyśmy razem w Ravensbrück – od naszego przyjazdu w październiku 1942 do wyjazdu Rutki do Szwecji tj. 27.4.45. Ja nie zdążyłam już wyjechać – z czego jestem bardzo zadowolona – bo wcześniej wróciłam do domu. Rutkę polubiłam ogromnie i bardzo zaprzyjaźniłyśmy się, więc losy Jej mnie bardzo obchodzą. Piszę więc do Pana z wielką prośbą o parę słów o Rutce. Czy mieli już Państwo wiadomości od Niej i Hali Lewandowskiej? Jak się ona czuje czy jest zdrowa (wyglądała dobrze i nie chorowała ostatnio)? Czy wspomina coś o moim powrocie? Mam nadzieję, że Pan napisze do mnie i to na pewno z dobrymi wiadomościami.
Łączę wyrazy szacunku
Zofia Prądzyńska
9 września do Unisławia przyszła pierwsza kartka Rut ze Szwecji. Przeżyła. Dziadek Michał tak się tą wiadomością podniecił, że natychmiast zaczął szukać sposobów na to, by polecieć wraz z córką do Szwecji po żonę. Trzeba jednak było uzbroić się w cierpliwość.
...co dzień powtarzam słowa Słowackiego: „Choć mi tak niebo Ty zawsze złocisz i morze, smutno mi Boże”.
Wiem że dzisiaj Słowacki wyszedł już z mody, jednak dla pokolenia naszych dziadków, był to wielki poeta, prorok. Gdyby przyszło mi nakręcić film o naszej babci Rut, poczyniłbym w nim intermezza, w czasie których na tle zmieniających się obrazów takich jak: jadący pociąg towarowy, baraki i kolczaste druty, dziecko płaczące w domu, sunący po niebie klucz bocianów czy statek oddalający się od brzegu, ciepły kobiecy głos recytowałby poszczególne zwrotki „Hymnu” Juliusza Słowackiego, którego fragment pojawia się w jednym z listów babci Rut. Znała ten wiersz na pamięć i co dnia powtarzała go sobie, jak modlitwę.
Ostatnio wiele razy odczytywałem ów utwór, a z opracowań dowiedziałem się, że powstał on o zachodzie słońca 20 października 1836 roku, gdy dwudziestosiedmioletni poeta, w swej bliskowschodniej podróży dopływał do Aleksandrii. Nie wiedział, że słowa jego „Hymnu” po ponad stu latach zapadną głęboko w serce młodej kobiety, którą wrogie siły wyrwały z domu i z ojczyzny. Także Rut, gdy zapoznawała się z tym wierszem w szkole i być może musiała się go nauczyć na pamięć, nie przypuszczała, że po latach słowa Słowackiego staną się jej wiernymi towarzyszami, że jak w zwierciadle odbijać się w nich będzie jej los i że ona sama swoim życiem napisze do nich bardzo oryginalny komentarz.
Oto „Hymn” Juliusza Słowackiego:
Smutno mi Boże! – Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą...
Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze,
Smutno mi Boże!
Jak puste kłosy, z podniesioną głową,
Stoję rozkoszy próżen i dosytu...
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu:
Ale przed Tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi Boże!
Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali
Ostatnie błyski...
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,
Smutno mi Boże!
Dzisiaj na wielkim morzu obłąkany,
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,
Widziałem lotne w powietrzu bociany
Długim szeregiem.
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
Smutno mi Boże!
Żem często dumał nad mogiłą ludzi,
Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi
Przy blaskach gromu,
Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę,
Smutno mi Boże!
Ty będziesz wcedzał moje białe kości
W straż nie oddane kolumnowym czołom:
Alem jest jako człowiek, co zazdrości
Mogił, popiołom...
Więc że mieć będę niespokojne łoże,
Smutno mi Boże!
Kazano w kraju niewinnej dziecinie
Modlić się za mnie co dzień... a ja przecie
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,
Płynąc po świecie...
Więc że modlitwa dziecka nic nie może,
Smutno mi Boże!
Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli Twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat po mnie
Patrzący – marli.
Nim się przed moją nicością upokorzę,
Smutno mi Boże!
A to mój, napisany w duchu babci Rut, komentarz poszczególnych jego zwrotek:
Przepiękny zachód słońca nad Ravensbrück – bo przecież i nad Ravensbrück bywały piękne zachody słońca. Rut spogląda w ognistą tarczę, która oślepia ją tak, że przez chwilę gubi się ona w tej ognistej zorzy. Po niebie suną milcząco dostojne, czerwone obłoki. Gdy jej wzrok podąża za niknącym na horyzoncie słońcem, na tle ognistej tarczy dostrzega kolczaste druty obozu i serce jej ściska smutek.
Pod wieczór więźniarki stoją w szeregach przed barakami. Apel ciągnie się już kilka godzin. Rut słyszy rozwścieczone głosy blokowych, krzyki i szczekanie psów. Brakuje jednej osoby. Uciekła? Umarła? A może to jedynie strażniczki nie potrafią lub nie chcą dokładnie policzyć? Rut czuje się jak pusty kłos. Jej twarz jest obojętna – pod tą maską jednak kryje się nienawiść, zmęczenie i smutek. Powoli, szeptem recytuje słowa hymnu, kryje się w nich jak w ukochanych ramionach i przez chwilę koi ją cisza błękitu.
Ciągle na nowo odgrywająca się w teatrze pamięci babci Rut scena, gdy dwóch panów w kapeluszach i długich płaszczach wyprowadza ją z domu w Unisławiu. Żegna ją wzrok męża i Janeczki, z dala dobiega ją płacz malutkiej Basi. Rozstanie. Coś wtedy w jej sercu pękło i blizna tego pęknięcia pozostała w niej już na zawsze. Czy czuła się „winna” i żałowała, że w liście do swego krewnego napisała te odważne słowa o swojej polskości? Czas minął, smutek pozostał.
Z Ravensbrück do Unisławia nie było aż tak wiele kilometrów, a jednak było to bardzo daleko. Rut widzi przelatujące po niebie bociany. Takie same jak w Polsce, a jednak zupełnie inne. Widzi je także z pokładu statku, gdy w październiku 1945 roku płynie ze Szwecji do Gdyni. Śledzi ich lot, gdy jej statek płynie na południe. Jej droga do domu długa i daleka. Każdego dnia ocierała się o śmierć – umierały i były zabijane osoby, z którymi wczoraj jeszcze rozmawiała, szła do pracy, dzieliła posiłek i drewniane prycze. W sercu jej zamieszkała dręcząca niepewność: czy jutro zaświta dla niej dzień, czy przeżyje, gdzie umrze, gdzie będzie jej grób? Ta niepewność cieniem smutku pokryła jej serce, wydarła z niego promienie radości.
Popioły spalonych ciał wywożone z krematoriów i koszmar kości zakopanych gdzieś w pobliżu Ravensbrück. Czasami być może pragnęła, aby skończyła się już ta udręka i zazdrościła tym, którzy umarli – obojętnie jak. Jednak zarazem tliło się w niej pragnienie powrotu i niezwykła siła przetrwania, gdyż w domu czekali na nią: Michał, Janeczka, babcia Małgosia.
W dalekim Unisławiu mała Janeczka każdego dnia, wraz z ojcem i babcią modliła się o szczęśliwy powrót Mamuśki. Michał pojechał nawet z pielgrzymką do Częstochowy. Wszyscy modlili się i zarazem pytali: czy taka modlitwa poskutkuje? Obawy, lęki, zwątpienia. A potem wstyd, bo przeżyła i modlitwy poskutkowały. Dlaczego jednak ona właśnie, a nie inni? Na takie pytanie nie było odpowiedzi. I gdy na statku ze Szwecji do Gdyni recytowała słowa, „mój okręt nie do kraju płynie” wiedziała, że w tym miejscu, jej droga i słowa Słowackiego rozchodziły się, że w tym wypadku ów poeta-prorok, na szczęście, pomylił się. Błogosławione niech będą proroctwa, które się nie sprawdzają. Rut, w sto lat po Słowackim, recytująca jego słowa w Ravensbrück, a potem powtarzająca je na statku wiozącym ją wpierw do Szwecji, a potem ze Szwecji do Gdyni, rozpamiętująca to wszystko, co się jej przydarzyło i potem jeszcze przez długie lata dorastająca do tego, by coraz bardziej przed nicością swoją się upokorzyć. Któż przeniknie tajemnicę ludzkiego losu?
Dojechałam szczęśliwie, mąż oczekiwał mnie w Gdyni.
Michał z korespondencji i prasy wiedział, kiedy Rut miała przypłynąć do Gdyni. Pojechał na wybrzeże i w tłumie czekał na nią w porcie. Wraz z nim na powrót swoich bliskich czekało tam wiele innych osób. W końcu statek przybijał do brzegu. Czy Michał dostrzegł na jego pokładzie swoją Ruteńkę? Czy ona wypatrzyła go w tłumie stojących na brzegu osób? W każdym razie ich oczy prędzej czy później się spotkały. Radośnie pomachali do siebie rękami. Łzy stanęły im w oczach. Po chwili przywarli do siebie w uścisku na długo. Potem na chwilę się od siebie odsunęli, aby na siebie popatrzeć. Czas ich zmienił. Mięli sobie tyle do opowiedzenia, że nie wiedzieli, od czego zacząć. Lubię wyobrażać sobie, jak jeszcze w porcie Michał wyciąga z kieszeni małe aksamitne pudełko, w którym leżała nowa złota obrączka dla jego ocalałej żony. A jeżeli było inaczej, tym gorzej dla historii.
Rut nie chciała się nigdzie zatrzymywać, tylko jechać prosto do domu. W pociągu z niedowierzaniem wpatrywała się w mijane miasta i wsie, pola i lasy, które mieniły się wszystkimi barwami złotej polskiej jesieni. Wyrywkowo mówiła o obozie, o pobycie w Szwecji, o nieznanych Michałowi osobach. Ten zaś informował ją o tym, co stało się z ich najbliższymi w kraju i za granicą.
Na dworcu w Unisławiu czekały na nich Janeczka i babcia Małgosia. Rut pierwsza wysiadła z wagonu i cała trójka padła sobie w ramiona. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć i opisać myśli i uczuć, które nimi wtedy owładnęły. Gdy po chwili Michał, który troszczył się o bagaże, także zszedł na peron, owa trójka kobiet nadal stała w uścisku. Zbliżył się do nich dogłębnie wzruszony i w tym momencie wiatr zerwał mu kapelusz z głowy, ku któremu jednocześnie schyliły się babcia Małgosia, Rut i Janeczka, zderzając się głowami i wybuchając salwą głośnego śmiechu. Rut lekko otrzepała kapelusz z kurzu i podała go mężowi mówiąc:
– No to chodźmy do domu. Czy wy w ogóle wiecie, co to jest dom?
Te lata niedoli obozowej bardzo z sobą związały ludzi.
Potem życie potoczyło się dalej. Rut urodziła jeszcze dwoje dzieci – Marka i Magdę, a nawet doczekała się wnuków i prawnuków. Michał zbudował dom ze spadzistym dachem, w którym były kaflowe piece i czarne pianino, a w koło wspaniały ogród.
W takim to otoczeniu Rut po prostu żyła dalej i cały czas przetrawiała swoje doświadczenia z Ravensbrück. Zbierała i czytała książki o obozach koncentracyjnych, jeździła do szkół z prelekcjami na ich temat, o swoich wojennych przeżyciach opowiadała krewnym i znajomym, była w kontakcie korespondencyjnym ze swymi współwięźniarkami, a z niektórymi z nich czasami się spotykała. Jeszcze w Ravensbrück zaczęła zbierać wiersze, które powstawały w piekle obozów. Z czasem wyłonił się z tego pokaźny zbiór, gruby, ręcznie zapisany zeszyt, który, gdy tylko ją o to poproszono, chętnie otwierała i odczytywała. Te poetyckie strofy w sposób wysublimowany i pogłębiony, opowiadały o tym, czego doznała w obozie. To „coś”, nawet jeżeli jedynie w sposób pośredni, złapało w swą sieć także mnie, o czym świadczą powyższe stronice, które napisałem tak, jak było mnie na to stać.
Maciej Bielawski (2006)
Listy
Oto część listów, które ocalały i które dopełniają mojej opowieści. Znajdują się pośród nich te, które babcia Rut napisała, po niemiecku, w Ravensbrück oraz te, które wysłała do domu przebywając w Szwecji. Dołączam do nich także kilka listów, które już po wojnie napisały do niej jej dwie obozowe przyjaciółki Zofia i Wanda, gdyż w innym jeszcze świetle opowiadają one o pobycie naszej babci Rut w Ravensbrück oraz ukazują powojenne dzieje dwóch innych kobiet, które przeszły przez obóz.
Listy Rut z Ravensbrück
(przekład z niemieckiego - Marek Zakrzewski)
Kobiecy Obóz Koncentracyjny
Fustenberg i Mecklenburg
Wyciąg z regulaminu obozowego [który znajdował się na wszystkich listach]:
Każdy więzień prewencyjny może każdego miesiąca wysłać i otrzymać jeden list lub kartę pocztową. Listy powinny być napisane atramentem, przejrzyście i czytelnie. Listy mogą być napisane na dwóch stronach, jednak nie można przekroczyć 15 linijek na każdej stronie. Wszystkie listy musza mieć dokładnie podanego adresata, numer bloku i numer więźnia. Do każdego listu musi być załączony jeden znaczek pocztowy. Jeśli znaczków będzie więcej, zostaną skonfiskowane i przekazane więźniom, którzy nie mają środków na znaczki pocztowe. Koperty nie mogą być wyścielane bibułką. Dozwolone jest otrzymywanie paczek wszelkiej zawartości. Zezwala się na przesyłki pieniężne lecz tylko jako przekazy pocztowe. Nie wolno przesyłać pieniędzy w listach. W obozie można wszystko kupić. Prośby do kierownictwa obozu o zwolnienie z wiezienia prewencyjnego są bezcelowe. Przesyłanie obrazków i fotografii jest zabronione.
Marzec 1943 r.
Moi najdrożsi!
Za Wasze listy z 27 lutego i wszystkie paczki, które co wtorek nadchodzą (w tym tygodniu nawet dwie) bardzo serdecznie dziękuję. Bielizna, buty, mydło i wszystko inne otrzymałam. Sweter od dobrej Andzi i drugą paczkę otrzymałam w grudniu. Paczki są bardzo dobre. Cukierki zostawcie dzieciaczkom. Proszę Was, bądźcie o mnie spokojni. Teraz kiedy pogoda jest taka piękna, moja tęsknota do domu jest coraz większa, ale wbrew temu na pewno nie zawiodę. Czas biegnie bardzo szubko, jestem zdrowa, wyglądam dobrze i myślę, marzę, czekam na szczęśliwą godzinę, kiedy znowu będziemy razem. Wszystko przemija. Opisujcie tylko nowinki z Unisławia. Czy ojciec Maryni czuje się lepiej? Co piszą Frank i Lucjan? Czy Wojtuś był także w Berlinie i w Krakowie? Feli życzę szczęśliwego rozwiązania. Piszcie mi zawsze o Janeczce, bo ona jest przecież moim całym szczęściem i radością. Wyślijcie 10 RM siostrze Tuczkowskiego z Szymborna. Dobrze, że Małgosia ma dobrą pracę i że Bolesia i Maria troszczą się o siebie. Mamusiu noś moją czarną suknię. Całuję Was najserdeczniej i pozdrawiam wszystkich krewnych i znajomych, którzy jeszcze o mnie myślą.
Wasza Rutka i Mamulka.
* * *
Maj 1943 r.
Najdrożsi!
Ten tydzień był bardzo bogaty, bo dostałam 4 paczki od Ciebie, a dzisiaj jeszcze list. Wszystko dotarło w najlepszym porządku, buty też, chociaż śmiałyśmy się z Halą przy lustrze, bo chciałam mieć mniejsze. Dlaczego przysyłacie mi tak wiele? Paczka na tydzień wystarczy. Wysyłajcie paczki jako pilne. Jajek połowę pudelka i trochę wełny drzewnej (trocin?). Dobrze, że nasze maleństwo jest już zdrowe. Janeczko! Nie pozwól, żeby Tatusik był smutny. Ty jesteś przecież naszym promykiem słońca. Dzisiaj Zosia ma imieniny a za 4 tygodnie Ty mój ukochany, dobry Michasiu. Już dzisiaj o tym myślę i ślę Ci moje życzenia. Janeczka! podaruj tatusiowi bukiet pięknych kwiatów od Mamuśki. Dziękuję Babci za wszystkie nowinki. Łubieńska też już nie żyje. Czy Anton pisał o Wolterze? Piszesz o Maksie, a co robi pan Roman? Cieszę się z małego Marysia i gratuluje Świątkowi. Dziękuję Hali za mydło i krem. Były mi bardzo potrzebne. Co robi Pietrykowska? Napiszcie o Lodzi. Nie martwcie się, Wasze wieczne zmartwienie czuje się dobrze, a czas biegnie. Myślę ciągle o Was, naszych krewnych i znajomych z naszej wsi i okolicy. Daleka jest moja droga do ojczyzny, taka daleka, taka daleka. Co Małgosia powiedziała na zdjęcie? Paczkę od Hali z 16 maja dostałam. Z jajkami źle. Nie powinna ich wysyłać. Mydło wspaniałe. Pozdrawiam i całuje. Zawsze Wasza o Was myśląca
Ruteńka i Mamuś
***
Trzy listy Michała do Rut przebywającej w Szwecji
9 sierpnia 45
Moja droga, kochana Ruteczko i mamuśko.
Dzień 9 sierpnia pozostanie dla mnie na zawsze pamiętnym, dzień w którym otrzymaliśmy pierwszy znak życia od Ciebie, pocztówkę pisaną do babci. Jest to dla nas wszystkich pierwszy jasny i radosny dzień po przeszło trzy letniej okrutnej rozłące. Ach, jak bardzo jestem wdzięczny Wszechmogącemu Bogu za Twoje, Ruteczko, ocalenie. My wszyscy to jest; Janeczka, babcia i ja jesteśmy zdrowi i z utęsknieniem oczekujemy Twojego powrotu, również twoje siostry są zdrowe, natomiast moja siostra Pelasia jest wdową i Tadek Słowik przepadł na razie bez śladu. Mój brat Jan wrócił szczęśliwie z Stutthofu, biedny zaś Świątek zginął. Moja matka żyje, Maks jest w Gdyni z Heniem, Jasia tu. Zdzicha i innych nie ma na razie. Okropna burza wojenna nie oszczędziła i naszych terenów, na szczęście Unisław nie ucierpiał dużo, tylko kościół z plebanią i inne domy lekko uszkodzone. Stach jest prawdopodobnie w Teheranie. Czy nie mogłabyś do niego napisać? W ubiegłym tygodniu byłem w Warszawie w poszukiwaniu za Tobą, niczego jednak nie mogłem się dowiedzieć.
Kiedy Ty moja droga wrócisz? Wracaj jak najprędzej, będziemy odtąd stale wyglądać Twojego powrotu. Kończąc, załączam serdeczne pozdrowienia i ucałowania od Twego słoneczka Ninki, babci i wszystkich znajomych,
Twój Michał, Ninka i babcia
P.S. Z polecenia p. Romatowskiej zapytuję czy nie ma tam wśród Was Rzeźnickiej Reginy i Prussównej Hani. Osobne pozdrowienia od p. Romatowskiej
Toruń, 17 sierpień 1945.
Droga, złota mamuśko.
Jestem dziś znów w Toruniu i przesyłam Tobie serdeczne pozdrowienia. Nie wiem, czy otrzymałaś mój telegram i pocztówkę, którą wysłałem w dniu otrzymania od Ciebie Twej tak drogocennej dla mnie kartki pod adresem babci pisanej. Pisząc pod adresem babci z pewnością myślałaś, że mnie nie ma. A tymczasem na starym miejscu cały i zdrów jestem. Bóg łaskaw pozwolił przetrwać. Jesteśmy wszyscy zdrowi i z Janeczka tęsknimy za nasza droga mamuśką. Modlimy się o Twój szczęśliwy i rychły przyjazd, względnie myślę nad tym, jakby do Ciebie przyjechać. Tyle mamy sobie mój drogi skarbie do powiedzenia, że starczy nam tematu na szereg lat. Kończąc przesyłam Ci serdeczne pozdrowienia, ściskam i całuje tysiąc razy
Twój Michał z Janeczka i babcią
Chełmno, 21 sierpnia 1945
Moja droga, złota Rutko
Jestem dziś w Chełmnie skąd przesyłam Tobie serdeczne pozdrowienia. Byłem też u Halinki sióstr, które mówiły mi, że dotąd nie otrzymały od Halinki żadnej wiadomości. Uspokoiłem je. Kiedy Ty moja droga wrócisz? Czynię usilne starania, by nastąpiło to jak najprędzej. W wypadku negatywnych wyników, starał się będę przyjechać po Ciebie. Janeczka Twoje słonko, przeobraża się już w małą panienkę i z utęsknieniem oczekuje swej drogiej mamusi. Czy otrzymałaś mój telegram i pocztówkę? Oby Bóg pozwolił doczekać się nam wymarzonej chwili zobaczenia. O nas bądź spokojna. Bóg pozwoli, że okres tak okrutnej rozłąki szczęśliwie się skończy. Matuś Twoja zdrowa. Kończę, i Ciebie mój skarbie serdecznie pozdrawiam, ściskam i mocno tysiąc razy całuję
Michał, Ninka i babcia
Sześć listów Rut ze Szwecji do Michała i rodziny
Granna, 9 września 1945
Najdrożsi moi!
Z radością mogę dziś do Was napisać, że otrzymałam dzisiaj 2 kartki od Ciebie Michasiu i od siostry Halinki z Chełmna, którą od razu do niej wysłałam. Moje zguby jedyne! Oddycham zupełnie inaczej i oczy mi poweselały po tylu miesiącach udręczenia. Wierzyłam, że Bóg Dobry pozwoli nam się znowu połączyć, kiedy dopomógł przetrwać tamte lata. Szwecja jest ładna, ale ja sobie zawsze, co dzień powtarzam słowa Słowackiego: „Choć mi tak niebo Ty zawsze złocisz i morze, smutno mi Boże”. Ale od dziś będzie inaczej, kamień spadł mi z serca, bo wiem, że od kilku tygodni przestaliście się dręczyć z powodu mnie. Wiecie na pewno z gazet, jaką opieką serdeczną nas tu otoczono, a teraz nawzajem musimy się uzbroić w cierpliwość, bo na pewno niedługa już będzie nasza rozłąka. Zapisałam się na pierwszy transport do kraju, a gazety szwedzkie piszą, że w jesieni ma wyjechać do Polski 13000 Polaków. Z niecierpliwością oczekuje tej chwili, a potem nawzajem wynagrodzimy sobie tę straszną rozłąkę, prawda moje Skarby? Babciu, ile ja Bogu dziękowałam, że byłaś tam z nimi i o moje pociechy tak dbałaś. Jak ja chcę Ci to wynagrodzić Mamusiu droga. A Janeczkę całuje mamuśka tak b.b.b. mocno i w buziaczki i w oczęta i wszędzie. Wróci Twoja Mamuśka już niedługo i naprawdę. Tylko czy Ty dziecinko moja poznasz jeszcze swoja mamę? Wysłałam do Was list polecony pocztą lotniczą, czy otrzymaliście już? Do Stacha napisałam list po przyjeździe do Szwecji w maju. Szkoda ze nie podaliście mi dokładnego adresu. Oczekuję teraz listu od Felusia, który na pewno żyje. Czy Lucjan wrócił z Franek? Biedny Józio pytałam o niego tu, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Jutro napiszę list. Będę pisała często kochani. Dziś jestem zaproszona do znajomych, bo przecież trzeba uczcić moje święto. Wczoraj była trzecia rocznica zgonu naszej kruszynki maleńkiej i tak mi było strasznie smutno. Jutro będzie trzy lata, gdy ostatni raz widziałam Janeczkę w wiezieniu, czy pamiętasz Michcik? Taki byłeś złamany i ja też, ale już wszystko minęło, prawda? Ściskam Was i całuje b.b.b.
Wasza Rutka.
Granna, 14 września 1945
Najdrożsi moi!
Jest już wieczór zupełny choć dopiero siódma godzina. W tej chwili odbywa się u nas koncert, gra dla nas niewidomy, który uciekł z Austrii przed hitlerowcami, jest Żydem. Nie poszłam bo raz sprawia na mnie przykre wrażenie widok tego biedaka. On gra ślicznie, ale ponieważ i tak słyszę doskonale, więc wolę posiedzieć tu u nas w pokoju, bo nareszcie jest spokój. Wczoraj i dziś pracowałam na polu, a jutro wybieramy się grupą 25 osób do męskiego obozu, który jest niedaleko naszego najbliższego miasta, dokąd jesteśmy zaproszone na dancing. Nie zależy mi absolutnie na tańcach, choć już tyle lat nie tańczyłam, ale może dowiem się czegoś o znajomych. Zresztą chcę porozmawiać o ich przejściach, uważam, że trzeba wiedzieć choćby dla porównania. Absolutnie nie możemy narzekać na nudy. Przedwczoraj urządziły Polki przedstawienie z tańcami, dziś jest koncert, jutro po południu kino, ale nie pójdziemy, bo wyjeżdżamy na 2 dni.
Napiszcie mi proszę, czy Nineczka potrzebuje buciki i który numer, względnie kalosze. Mamusiu kochana, pochwal mnie. Zrobiłam sobie sama sweterek-golf, a teraz robię na drutach skarpetki koloru wiśniowego dla małej. Jaki płaszczyk na zimę ma Janeczka, to znaczy kolor jaki, albo czy w ogóle ma, bo na ostatnim zdjęciu widziałam, że jest jej trochę ciasny. Tak bym chciała Was zobaczyć. Czy nie wysłaliście mi jeszcze zdjęcia? Michcik, chciałabym mieć Twoje zdjęcie, to które miałeś do dowodu. Bardzo przyjemne było też zdjęcie Ninki, kolorowe które wysłaliście do obozu. Było trochę za duże i „aufzejerka” zobaczyła. Pozwoliła mi przyjść i popatrzyć tylko. Jeszcze dobrze nie zobaczyłam i napłynęły mi łzy do oczu, więc rzuciłam jej to zdjęcie i poszłam sobie. Było ciemno na „lagrowej”, więc nikt nie widział moich łez. Oj, umieli oni zadręczać, oj, umieli. Chciałam pokazać choćby tylko Halince, ale nie dała naturalnie. Jak mnie to bolało wtedy.
Właśnie przypomniało mi się o obrączce. Nie będę już jej miała, bo w obozie musiałyśmy oddać. Tak bardzo mi jej żal, a mogłam Tobie ją oddać wówczas, gdyśmy się ostatnio widzieli, ale nie miałam sił, zdawało mi się, że o ile ją oddam, to już na prawdę nie wrócę. Trudno.
Michasiu mój drogi, niedługo Twoje imieniny. Już rok temu tak bardzo chcieliśmy być razem, a tu znowu rok mija i jeszcze morze nas dzieli, ale wiem, że w innym zupełnie nastroju je spędzisz. To już naprawdę ostatnie. Myślę, że my pewnie w październiku przyjedziemy, bo mamy być już niedługo repatriowani.
Wspominasz o ewentualnym przyjeździe do Szwecji. Jestem naprawdę wzruszona, ale wiem, że to się absolutnie nie uda w tej chwili. Musimy się nawzajem uzbroić w cierpliwość, wreszcie cóż znaczy kilka tygodni jeszcze wobec tego, co było. Nie narażaj się na niepotrzebne wydatki, ja przyjadę, jak tylko będę mogła najwcześniej.
Ile ja teraz o Was myślę. Jest mi tak lekko na duszy obecnie. Moje znajome mi teraz mówią, że się zmieniłam, że poweselałam podobno, a przedtem nieraz pytano moje koleżanki, dlaczego ta pani jest zawsze taka smutna? Nie mogłam zupełnie inaczej, czułam po prostu cień jakiś w sobie i na sobie. Tak, niepewność przez długie miesiące może naprawdę zabić radość życia.
Szwecja jest wprost cudna, prześliczne krajobrazy, dużo wody, prześliczne wschody i zachody słońca, białe noce przez całe lato, domki śliczne, przeważnie białe albo czerwone z białymi oknami nawet budynki gospodarskie. Jaki dostatek w tym kraju i jaki spokój. Samochody nie trąbią nigdy. Nikt nie dzwoni dzwonkami przy rowerze. Nie mogłam się z początku zorientować, że to jest coś inaczej niż u nas. My co? Jak tylko Polki gdzieś przechodzą, jest od razu głośno na ulicy. Jedzenia mamy pod dostatkiem, a mleka też Szwedzi piją bardzo dużo, do każdego posiłku niemal i zawsze zimne. Tyle mleka ile tu napiłam, już chyba nigdy pić nie będę, zresztą u nas piją mleko tylko dzieci. Nie macie pojęcia, ile myśmy z początku jadły. Szwedzi byli zdumieni, ale teraz już nie, organizm wrócił do normy.
Póki pamiętam. Siostra tej nauczycielki Bielickiej nie wróci już. Została rozstrzelana, czy obojętnie, zresztą w każdym razie nie żyje. Tak się dobrze trzymała, miała właściwie dosyć dobrze w obozie, jeśli w ogóle można tu użyć tego słowa, bo pracowała w kuchni dla SS-manów, ale wywieziono ją może przed rokiem na transport i tam wykryto jakąś „aferę”, podobno z mężczyznami. Może podała im chleba. Przywieziono ja z powrotem do obozu. Zamknięto najpierw w bunkrze, a potem w „Strafbloku”. Tam była prze 2 albo 3 miesiące, a jednego dnia zdaje się, że 12 kwietnia przyszła po nią „aufzyjerka”, to znaczy dozorczyni, zabrała ją i biedna już nie wróciła. Opowiadała mi to jedna z pań, która w tym czasie też była w bloku karnym, że jej koleżanki płakały wówczas prze kilka dni i tylko powtarzały, że Jagoda już nie wróci. Ponieważ „Heftlingi” zajmowały rozmaite stanowiska w obozie, wiedziały każdorazowo o takim wypadku. Trzeba mieć naprawdę pecha żeby przetrzymać tyle lat obozu i zginąć wreszcie u kresu samego i to w taki sposób. Jakie to wszystko było straszne, a z jaką łatwością pisze się o tym. Nie wiem, czy masz powiedzieć o tym jej matce, może lepiej nie.
(16 września).
Jeszcze ciągle nie mam listu od Was, zdaje się, że najprędzej zabiera samolot pocztę lotniczą z Warszawy. Miałam wczoraj list od Halinki. Pisze, że zrobiłam jej prawdziwą radość kartą z domu. Ona, Celinka, Klara ciągle nie mają znaku życia z domu i proszę Ciebie, Michcik, żebyś to załatwił. Marta Wesołowska, powiesz siostrze Hali, otrzymała list od syna i córki z wiadomością, że brat Roman wrócił z Dachau. Halinki narzeczony był zaaresztowany razem z nim, ale prawdopodobnie rozstrzelany w obozie. Halinka pisze, że jej jest tak strasznie smutno, bo dlaczego on właśnie musiał zginąć. – No tak, –
Dziś jest już poniedziałek. Wróciłyśmy wczoraj w południe z tej wycieczki. Nie spałyśmy przez całą noc, tańczyliśmy, spacerowaliśmy, opowiadaliśmy sobie nawzajem. Muszę Wam powiedzieć, że odniosłam stamtąd smutne wrażenie. Mężczyźni mieszkają w barakach, co szalenie przypomina tamte czasy, z daleka od ludzi, w lesie nad jeziorem. Jest tam ślicznie zresztą, jak w ogóle w całej Szwecji, ale uważam, że po tyloletniej niewoli znowu takie odosobnienie od świata psychicznie źle działa. Tak nas prosili, żeby jeszcze zostać, ale myśmy już nie mogły, bo autobus był zamówiony. Jest ich tam 150, sami Polacy, ale właśnie w takiej gromadzie można czuć się tak samotnym, a zresztą mają siebie dość nawzajem, jak i my często gęsto. My w porównaniu z nimi mieszkamy i żyjemy wiele lepiej, ale są tu tak dla kobiet jak i dla mężczyzn lepsze i gorsze „obozy”. Jest nas tu w Szwecji kilka tysięcy i nie możemy wymagać, żeby wszyscy mieszkali w eleganckich hotelach, prawda? Oni tam nie maja żadnych możliwości zarobienia sobie parę groszy albo erów po szwedzku. Dostają 15 Koron miesięcznie, tak jak i my, co im ledwie wystarcza na papierosy, bo 20 sztuk kosztuje koło 2 Korony, a na znaczki też potrzeba i w ogóle ciągle przecież na coś potrzeba. Mają być podobno przeniesieni gdzie indziej w najbliższym czasie. Dowiedziałam się, że Heniu do końca trzymał się świetnie i że prawdopodobnie jest w Lubece, Lucjana panowie ci nie znali, ani Franka. Obóz w Oranienburgu był też bombardowany i wówczas zginęło kilka tysięcy osób. Wyobrażam sobie, w takim skupisku ludzi!
A teraz moi kochani co u Was, co u Was? Napiszcie mi wszystko, wówczas będę Wam zadawala pytania. Ponieważ listy czytamy wspólnie, przynajmniej w naszym pokoju, nie piszcie mi takich rzeczy, których nie chciałabym, żeby wiedziały koleżanki. Śniło mi się dziś, że jeździłam na saneczkach z Nineczką, widziałam sklep pani Balickiej i Zerulla i byłam we śnie oburzona, że on jeszcze prowadzi sklep zupełnie normalnie jak przedtem. A Pietsch, Zullke, leutnant i inni pan Reszkowski, chciałabym widzieć jak wyrywali! Zullkową mam specjalnie w żołądku.
Co u Dobskich, czy jest Andrzej, co porabia Basiunia, czy pracuje nadal w biurze czy już się uczy? Podobno w Warszawie uniwersytet będzie otwarty 1 października tego roku. Czy Fincowie wrócili na gospodarstwo, a inni? Co porabia Helenka, czy jeszcze jest szczupła? Olszewscy, czy maja dzieci w komplecie. O Jadzi Szholcowej i jej rodzinie, czy coś wiecie? A Marynia, Oleńka, Piotruś tak mocno czekają na tatusia. Pisałam już dawno do niego, ale list go pewnie nie dosięgnął. Podajcie mi jego adres. Heluś jeszcze do mnie nie napisał, może tamci panowie mi tego nie załatwili. A co u Eji, dzieci duże, a Edmund czy już wrócił? Co u Hali słychać, czy jeszcze mieszkają w Krakowie? Czy ciocia Jasia jest na swoim gospodarstwie? Biedactwo, tak mi często paczki przysyłała, ale podziękuję już osobiście.
Co u Maksów? Wujka nie ma i Henia, a Stach, Jadzia, czy jeszcze ciągle taka suchara? A może Jadzia tak napisze do swojej kuzynki? Ciocia Jasia pewnie zawsze ta sama. A propos, czy dom ich nie jest zbombardowany? Ada, Ita gdzie są? Tak mi żal Słowików, czy ich syn aby wróci. Pozdrów ich ode mnie bardzo serdecznie. Czy Franek i Andzia nie chorują już? Irenki pewnie nie poznam. Pozdrówcie ode mnie wszystkich, nawet o ile nie pytam, bo listu mi nie wystarczy w końcu. Nie zapomnij o Atesiów i mamusi Maryni i p. Irke, czy wrócił doktor?
Nie pamiętam, czy już pytałam jaki numer bucików, ewentualnie kaloszy, ma Ninka. W ogóle napiszcie, co jej więcej potrzeba. Pieniędzy nie mam, ale coś będę mogła kupić, wiec napiszcie mi, co jej najwięcej potrzeba. Powiedzcie Janeczce, że mam dla niej już czerwoną czapeczkę i że niedługo przywiozę. Czy otrzymaliście już w miedzy czasie kartkę i 2 listy ode mnie?
Mamusiu, czy masz w tym roku również taki liczny żywy inwentarz? Teraz musi Ninka chodzić pilnie po zielsko dla królików, bo mamusia już naprawdę szybko wróci. Bozia wysłuchała Twoich paciorków i będziesz miała znowu mamusię i ja córeczkę, tatusia i babcię. Czekam teraz każdego dnia listu od Was, ale o ile nawet nie przychodzi, nie denerwuję się, bo jestem teraz o Was spokojna, a czekać miałam czas nauczyć się.
Skończę teraz i zostawię jeszcze trochę miejsca, gdyby ewentualny list dziś nadszedł. Wybacz mi gryzmołki, ale piszę na łóżku, bo rano mam spokój, gdy inne śpią, a zresztą nauczyłam się tego w obozie, bo tam innego miejsca nie było. Ty byś tego nie potrafił, prawda?
Przyciskam Was do serca i całuje mocno po kolei.
Wasza Mamusia i Rutka.
Załączam fotografie. Nie mam lepszej w tej chwili.
Czy Ninka pozna Mamusie?
Granna, 27 września 1945
Michciku mój drogi, Janeczko, Babciu!
Od otrzymania pierwszych dwóch kart od Ciebie nic dotąd nie doszło więcej. Smętnie mi z tego powodu na sercu i duszy, ale cóż na to poradzę. Dziś nadeszła lakoniczna depesza z 13-bm. od Ciebie, ale nie zrobiła na mnie absolutnie żadnego wrażenia. Chcę czytać ciepłe słowa z głębi serca płynące. Ach! jak ja się za wszystkim stęskniłam! jak strasznie już chcę wracać, jak bardzo, bardzo chce już być z Wami!!!
Wiem na pewno, że piszesz do mnie listy i ja napisałam, ale cóż z tego, kiedy nic nie dochodzi. Może nadejdą wszystkie od razu. Będę teraz tylko karty pisała, zdaje się, że to będzie lepiej. Dziś otrzymałyśmy palto i walizkę. Mamy otrzymać jeszcze sukienkę i ciepłą bieliznę. Wydano najpierw tym osobom, które zapisały się na pierwszy transport. Zapowiadano przez radio, że mamy wyjechać w początkach października. To już niedługo, ale czy na pewno? Przez kilka dni po otrzymaniu wiadomości od Was, chodziłam jak słońce, tak lekko mi było na duszy, a teraz znów mi smutno, smutno. Nic mi nie brakuje tylko Was. Tyle, tyle mam Wam do opowiedzenia, tyle, tyle chcę o Was wiedzieć! Jest nam tu tak dobrze, takie beztroskie prowadzi się życie, a jednak serce zostało tam u Was najdrożsi. Czy otrzymaliście chociaż moje list i karty? Kiedy nareszcie zejdą się nasze drogi, kiedy pytam? Czas leci strasznie szybko. Dziś wieczorem idziemy do kina. W tym tygodniu byłyśmy z wizytą w męskim obozie. Nikogo ze znajomych nie spotkałam, ani niczego się nie dowiedziałam. Heluś nie napisał mimo, że podałam swój adres. Halinka nie ma jeszcze listu z domu. Celinka już otrzymała. Ciekawa jestem, czy kartka ta dosięgnie Was zanim wyjedziemy. W każdym razie myślę, że będziecie poinformowani o naszym wyjeździe stąd.
Codziennie czekam na list od Was i tak przechodzą dni i tygodnie. Ściskam Was tak bardzo mocno, mocno i całuje i Bogu polecam Wasza stęskniona za Wami Mamusia.
Rut do Janki
Granna, 27 września 1945
Swojej jedynej, ukochanej córeczce przesyła Mamusia fotografię domu, w którym mieszka obecnie. Mieszkamy na 1 piętrze. Okna zaznaczyłam krzyżykiem. Koło tego domu mamusia tyle spaceruje! Czy pamiętasz, jak chodziłaś na spacery ze mną w Unisławiu i tak zawsze szybko musiałaś chodzić? Już niedługo, naprawdę niedługo, przyjedzie Mamusia Twoja, przyjedzie na pewno. Całuję Cię mocno moja pociecho i Tatusia i Babcię. Wasza Mamusia
29 wrzesień 1945
Kochany mój, najdroższy.
Tak dużo dziś o Tobie myślę. Koleżanki przychodzą do mnie co chwila składać życzenia z powodu Twoich imienin. Pogoda jest wprost cudowna, a my od siebie tak bardzo, bardzo daleko. Wierzę już teraz na pewno, że szybko już stąd wyjedziemy, bo sprawa transportu do Polski jest obecnie zupełnie dokładna. Mamy wyjechać w początku października. Musiałam dziś kupić ciastek koleżankom i zjadłyśmy za Twoje zdrowie. Listu ciągle nie mam, ale jestem spokojna. Mocno Was do serca przyciskam i całuję tak mocno, mocno
Wasza Rutka.
P.S. Halinka jest w Sztokholmie. Moja rodzina lagrowa tzn. koleżanki również. Całuję Was mocno. U mnie nic nowego.
Granna 30 wrzesień 1945
Najdrożsi moi!
Przeczytałam właśnie biuletyn prasowy Poselstwa R.P. w Stockholmie, w którym wyczytałam, że sprawa naszej repatriacji jest naprawdę aktualna. Transporty rozpoczyna się 6 października z Malmó do Gdyni, dwa razy w tygodniu po tysiąc osób. Powrót do kraju odbywać się będzie etapami według kolejności obozów ustalonej przez władze szwedzkie. Repatriacja trwać będzie do sześciu tygodni. Jaka jestem szczęśliwa, czas już naprawdę najwyższy żebyśmy byli znowu razem, prawda kochani? Wiem, że wszystko to będzie znowu bardzo męczące, bo trzeba będzie wyjechać z Granny do obozu zbiorowego w porcie. Tam czekać na dzień wyjazdu. Znowu gorączkowe zdenerwowanie, nowe twarze, zmęczenie, tak już mamy tego dosyć, ale to właśnie zbliża nas do siebie, więc nie trzeba narzekać. Nie wiem w jakiej kolejności my będziemy, ale myślę, że nie pierwsze, bo pewnie najpierw wyjadą obozy położone bliżej na południu. Tak strasznie chcę otrzymać kilka słów od Was, ale listy jak na złość nie dochodzą. Czy otrzymaliście chociaż maje listy i kartki? Będę teraz tylko kartki wysyłała, może prędzej dojdą. Tyle chcę o Was wszystkich wiedzieć. Michciku mój drogi, taka jestem bardzo ciekawa czy zmieniliśmy się przez te lata. Tyle, tyle mamy sobie do powiedzenia. Mam tu na stoliczku fotografię Nineczki na sankach i z dziećmi. Tak ładnie śmieje się moja pociecha do mamusi, a mamusia tylko tęskni i czeka. Mamusiu kochana, czy Ty się bardzo zmieniłaś? Nie umiem zupełnie normalnie o Was myśleć a przecież nie skretyniałam w tym obozie. Transporty nasze przyjadą do Gdyni. Może wujek Maks mnie tam znajdzie. Nie wiem, jak się będę czuła po morskiej podróży, bo podróż będzie trwała do 20-tu godzin, ale nie chcę się nigdzie zatrzymywać tylko do domu, do domu. Czy Wy wiecie co to znaczy słowo dom? Taka jestem ciekawa, czy mam swoje sukienki i płaszcz zimowy. Kupiłam sobie kalosze. Był ktoś, kto mi pożyczył trochę pieniędzy i mogłam sobie kupić niejedno, bo to co przy kartoflach zarobimy, jest prawie nic, a zresztą serce nie pozwala mi na taki wysiłek fizyczny. Byłam onegdaj u lekarza, ale stwierdził tylko nerwicę. Wyglądam tak dobrze, a Ty? Może któryś z Twoich listów dojdzie wreszcie, czy nie załączyłeś fotografii? Ja wysyłam, ale taka byle jaka. Tak moje skarby jedyne, życzę Wam teraz dobrej nocy i całuje tak bardzo, bardzo i do serca przyciskam.
Wasza Mamusia
Ale na gwiazdkę już na pewno będziemy razem prawda?
Pozdrowienia dla wszystkich.
Inne listy:
Rut do Ireny
Unisław, 8 stycznia 1946
Irenko!
Przesyłam Pani z kraju moc serdecznych pozdrowień. Przepraszam, że tak późno. Dojechałam szczęśliwie, mąż oczekiwał mnie w Gdyni. Powodzi mi się dobrze. Co słychać u Pani, co porabiają pp. Tadeusz i Barbara? Nie mogę do nich napisać, bo nie znam adresów. Czy w Szwecji jest zimno? U nas jest dosyć łagodna zima. Jeszcze raz pozdrawiam serdecznie.
Zakrzewska Rut
Sześć listów Zofii Prądzyńskiej
Zofia Prądzyńska do Michała Zakrzewskiego
Poznań, 3 września 1945
Szanowny Panie
Z żoną Pana, Rutką, byłyśmy razem w Ravensbrück – od naszego przyjazdu w październiku 1942 do wyjazdu Rutki do Szwecji tj. 27.4.45. Ja nie zdążyłam już wyjechać – z czego jestem bardzo zadowolona – bo wcześniej wróciłam do domu. Rutkę polubiłam ogromnie i bardzo zaprzyjaźniłyśmy się, więc losy Jej mnie bardzo obchodzą. Piszę więc do Pana z wielką prośbą o parę słów o Rutce. Czy mieli już Państwo wiadomości od Niej i Hali Lewandowskiej? Jak się ona czuje czy jest zdrowa (wyglądała dobrze i nie chorowała ostatnio)? Czy wspomina coś o moim powrocie? Mam nadzieję, że Pan napisze do mnie i to na pewno z dobrymi wiadomościami.
Łączę wyrazy szacunku
Zofia Prądzyńska
Zofia do Rut
18 marca 1946
Moja kochana Ruteńko.
Czy odebrałaś mój długi list? Dlaczego mi nie odpisałaś? Czy gniewasz się na mnie o to, że Ci zaraz nie odpisałam. Myślę, że chyba nie, bo jesteś na to za dobra. A tak bym nie chciała z Tobą zrywać kontaktu Ruteńko. Te lata niedoli obozowej bardzo z sobą związały ludzi. Napisz mi co słychać u Ciebie? Jak się czuje Twoja Janeczka, mąż, mamusia, no i Ty przede wszystkim? Hala L. czy już wróciła? Czy miałaś wiadomości od Wandy P.? Wiesz z kim się często widuję? Z Ireną Piasecką, która mieszka w Poznaniu. U swoich teściów (jej teść jest po wylewie) ze swą córeczką 9-cio letnią Irena, jest w Warszawie – widzisz sądzone jej było wrócić. Często też widuję się z Halą Ryffert, która jest asystentką na Uniwersytecie, pisze teraz doktorat. Ruteńko, czekać teraz będę listu od Ciebie, a potem ja odpiszę długi.
Całuję Cię b.b. serdecznie
Twoja Zosia
Zofia do Rut
Poznań, 19 grudnia 1968
Moja kochana i droga Rutko.
Nie potrzebuję Cię chyba zapewniać jak bardzo ucieszyłam się z Twego listu – nie obraziłaś się na mnie, jesteś jak zawsze dobra i miła. Pamiętam jak w obozie byłaś zawsze uśmiechnięta i życzliwa dla wszystkich – no i przede wszystkim dobra. Pamiętam jak pisywałaś, a raczej tłumaczyłaś na niemiecki, moje listy do Matki. Pamiętam Cię także jak byłaś „stołową” naszą i dzieliłaś chleb – po Hali Ryffert byłaś Ty – to był wielki dowód zaufania – taka funkcja. Pytasz się Rutko, czy widzę się z koleżankami z Ravensbrück, otóż poza Halą Rejffert, Zosią Hauser, Oleńką Rolnik – prawie z nikim – bo po prostu czasu na to nie ma. Wanda pisuje do mnie i odwiedza, jak jest w Poznaniu – teraz już dawno nie pisała, podobno choruje jej mąż i to ją ogranicza, absorbuje. Hala Rejffert została panią profesor Uniwersytetu A. Mickiewicza w Poznaniu – prowadzi Katedrę Akustyki – bardzo mądra kobieta ale zawsze miła i serdeczna. Rutko kochana a z Halą Lewandowską czy się widujesz? Co u niej słychać? Czy pamiętasz tę Pomorzankę – zdaje się Chojnacką Wandę – taka drobna, siwa zupełnie, ale ładna kobieta, wzięli ją za to, że nie chciała podpisać volkslisty – dzieci uciekły do lasu, a ich zabrali. Tak bardzo chciała wrócić. Czy nie wiesz jaki los ją spotkał? Przyjechała do Ravensbrück naszym transportem – jechała w jednym wagonie ze mną, bardzo ją lubiłam.
Bardzo się rozpisałam o dawnych czasach – a o tyle jeszcze spraw chciałam Cię spytać. Smutny był Twój list, lecz mam nadzieję, że już przyszłaś do siebie po tym smutku. Biedna ta Pani która się utopiła, a przede wszystkim jej rodzina. Piszesz Rutko, że zostaliście tylko w trójkę. Ile masz dzieci? Ja wiedziałam tylko o Jance i Marku – znalazłam fotografie, które mi kiedyś przysłałaś, na pewno się ucieszysz jeśli Ci je odeślę – a może mi prześlesz najnowsze. Szkoda, że nie bywasz w Poznaniu – chciałabym Cię bardzo zobaczyć.
Ja mieszkam razem z moją ostatnią już siostrą Daną i jej rodziną tzn. mężem i 14 letnim synem – i bardzo nam dobrze razem. W ciągu ostatnich 6 lat straciłam dwie młodsze siostry, średnią Marysię – jej ślub był w tym czasie jak ja byłam w obozie – i najmłodszą Różę. (...)
Rutko moja kochana za parę dni święta – przesyłam Tobie i Twojej miłej rodzinie najlepsze życzenia zdrowych, miłych świąt i bardzo pomyślnego Nowego Roku. Całuję Cię mocno
Twoja Zosia
Zofia do Rut
Poznań, 1 września 1973
Rutko moja kochana,
Bardzo ucieszyłam się z Twego listu, często o Tobie myślałam i rozmawiałam z Wandą Kot. Ustawiczny brak czasu, zawrotne tempo dnia codziennego – były powodem mego długiego milczenia. Teraz będzie inaczej, bo od dziś jestem także na emeryturze. Bałam się tej chwili, bo bardzo lubiłam moją pracę – pogodziłam się jednak z tym faktem i mam nadzieję, że też sobie wypełnię i ciekawie urządzę życie, tym bardziej, że nie zrywam kontaktów z moją instytucją – będę miała tam „pół etatu”. Poza tym, tak jak Ty, mam zamiar dużo czytać. Szczęśliwa jesteś, że mam ogród – człowiek z biegiem lat coraz bardziej tęskni do bliższego obcowania z przyrodą. Cieszę się bardzo Rutko, że Wasze dzieci tak dobrze się pokierowały, że masz miłą synową i na pewno także miłego zięcia. Życie macie Państwo wypełnione po brzegi. Dalszy ciąg Waszej miłości to wnuki. Ja jak wiesz mieszkam razem z moją siostrą Danutą i jej Rodziną (mężem i synem) który przeszedł do ostatniej klasy Liceum Ogólnokształcącego. Żyję ich radościami i kłopotami i dobrze nam razem. Bliskie kontakty rodzinne utrzymujemy z moimi bratankami i ich przemiłymi dziećmi (trójka, starsze już po studiach).
Masz w skrócie ważniejsze wiadomości o mnie. A teraz o tym, co Cię na pewno interesuje. Adres Wandy Kotyńskiej (zmieniła mieszkanie w tym roku): 020-51 Warszawa, ul Glogera 6 m 7.
Wanda często bywa w Poznaniu – ma tu przyjaciół u których się zatrzymuje (właścicieli pięknej willi), widujemy się wtedy codziennie, gdyż ja bardzo rzadko jeżdżę do Warszawy. Biedna Wanda nie może odzyskać równowagi psychicznej po śmierci męża. Także już jest na emeryturze. Dużo jeździ po świecie – co roku robi śliczne wypady, do Włoch, Francji, przed dwoma laty była w Szwecji, ale to urozmaicone życie nie zmniejsza smutku i tęsknoty. Na pewno ucieszy się bardzo, jak się do niej odezwiesz.
Ciekawa jestem Rutko czy widujesz się z Halą Lewandowską? Biedna Celinka, bardzo jej współczuje – straszne nieszczęście ją spotkało. Ja tutaj spotykałam (teraz już dawno jej nie widziałam) tę przyjaciółkę Celinki – Klarę Zawadzką – jest sędzią i pracowała w Sądzie w Poznaniu. Często też myślę o Wandzie Chojeradzkiej – chyba ją pamiętasz, ta starsza, miła kobieta z Poznania – pamiętasz była w tym samym transporcie co my – ciekawa jestem czy żyje? I czy jej synowie wrócili! O pani Cezarze nic nie wiem – ale myślę, że Wanda się z nią kontaktuje, jeżeli żyje pani Cezara.
Co do odszkodowania, to tutaj też dużo się mówi na ten temat, ale ja nikogo nie znam, kto by dostał coś. Hala Ryffert – czy pamiętasz Halę? – w tej chwili profesor Uniwersytetu im. A. Mickiewicza – informuje mnie, jak tylko się o czymś dowie. Ona często bywa w Warszawie i ma zawsze sposobność porozmawiania z naszymi warszawskimi koleżankami. Ostatnio mówiła mi, że byli więźniowie obozów dostają do emerytur jakieś dodatki, ale muszą udowodnić, że pracowali w ruchu oporu i byli w obozie, podaję Ci numery Monitorów, w których jest o tym mowa: nr.4 z 16.I.1973r. i nr.53 z 22.XII.1972, może Ci się to przyda – ja jeszcze nie rozpoczęłam tych starań. Jak będę wiedziała coś bliższego na ten temat, zaraz do Ciebie napiszę. Hala R. będzie dopiero po 15.IX wolniejsza, obiecała mi szczególniej tę sprawę naświetlić.
Całuję Cię Rutko moja kochana (zostałaś mi w pamięci zawsze uśmiechnięta, miła i serdeczna) mocno
Zosia
Zofia do Rut
Poznań, 22 września 1973
Rutko moja kochana
Bardzo dziękuję Ci za Twój miły ostatni list – masz wyjątkowy dar pisania listów – takie są bezpośrednie, proste, interesujące. Równocześnie z Twoim listem dostałam kartkę od Wandy z Kopenhagi, gdzie się zatrzymała u dawnej uczennicy. Wracając ze Sztokholmu, z Kopenhagi pojechała do Paryża, spędzi tam cały wrzesień (podała adres paryski), więc Twój list dotrze do niej dopiero w październiku. Kończy kartkę jak zwykle smutnym akcentem: „Pomimo podróży i wrażeń psychicznie czuję się coraz gorzej, coraz mi smutniej i bardzo tęskno”. Widzisz Rutko – jak w Jej wypadku czas nie łagodzi ciężkich przeżyć i nie jest tym najlepszym lekarstwem. Nie napisałam do Niej do Paryża, bo już za tydzień będzie w Warszawie – będzie miała na przywitanie Twój i mój list –może Ją ta nasza pamięć ucieszy. Nie wiem czy wiesz, że od śmierci męża mieszka z siostrą, która bardzo troskliwie się nią opiekuje. O pani Cezarze Wanda na pewno będzie Ci mogła coś powiedzieć. Czy bywasz czasami w Warszawie? Może wybrałybyśmy się kiedyś razem. Mogłybyśmy mieszkać w naszym związkowym bardzo miłym i eleganckim hotelu – (tanim) nie byłybyśmy skrępowane niczym. Pomyśl o tym. Ja już zaczęłam pracować po wakacjach – śmieszny mi się wydaje ten „pół etat” – muszę jednak pracować. Mieszkanie w domku z ogródkiem – jest naprawdę o wiele milsze – człowiekowi brak bliższego kontaktu z przyrodą i życie w dużym mieście – a Poznań do takich już się zalicza – to okropne.
Rutko kochana kończę na dzisiaj i mocno ściskam
Zosia
Zofia do Rut
Poznań, 22 grudnia 1973
Moja Kochana Rutko
Przesyłam Tobie i Twoim Najbliższym bardzo serdeczne i najlepsze życzenia świąteczne i Noworoczne. By ten rok nowy był dla Ciebie i Twojej rodziny jak najlepszy, a święta przeszły w miłym i pogodnym nastroju. Ruteńko kochana, dziękuję za list – zawsze z radością witany Za tydzień Wanda przyjeżdża na święta do Poznania do swoich przyjaciół. Oczywiście będzie także u mnie. Pisała, że się ogromnie ucieszyła z Twego listu. Nasz projektowany wypad do Warszawy odłożymy chyba do maja – w ziemie nie bardzo mam na tę podróż ochotę. Rutko dłużej napiszę po świętach – bo jeszcze różne prace czekają na mnie. Na razie mocno Cię całuję, dla Twego męża i Dzieci przesyłam serdeczności
Twoja Zosia
Trzy listy Wandy do Rut
Wanda ze Sztokholmu do Unisławia
10 grudzień 1945
Ruteńko moja najdroższa!
Muszę zacząć od podziękowania za przesłanie tych paru rzeczy Mamusi, ale czy naprawdę nie były Ci potrzebne? Im naturalnie wszystko się przyda, tak mi ich strasznie żal. Nie są podobno głodne, ale bardzo marzną, siostra nie może znaleźć posady. Kochana moja czemu ani Ty ani Alina wcale nie piszecie. Olka, pani Wiesława, nie mówiąc już o Wisi, Krysi i Celinie, ciągle bezskutecznie czekamy na wiadomości od Was. Tak często bardzo myślę o Tobie i tyle rzeczy byłoby do opowiadania. Wisia jest polonistką w Oreryd, więc przy boku ukochanego. Krysia pracuje w szpitalu w Konk., biedaczka znowu długo chorowała. Z Jadźką skończyło się skandalem. Na własną rękę poznała Irenkę i pokazała: aparat fotograficzny, zegarek, pieniędzy kupę. Dzięki Bogu już po naszym wyjeździe. Milicja przyszła, była zabrana, proces i dostała trzy miesiące w zawieszeniu. Przewieźli ją gdzieś do nowego obozu. Nie wiem gdzie jest teraz, może wyjechała. Wszyscy zrozumieli gdzie ginęły nasze pieniądze, miałaś nosa. Wyjechałam z Granny 30 października dopiero. Mieszkałyśmy z Wisią w pokoju Ularkisa i było nam tam bardzo dobrze. Zaprzyjaźniłam się z żoną Fabiego – zupełnie się zmieniła. Natomiast z Fabim był już też stosunek tylko przyjacielski. Zresztą cała sympatia przeniosła się na Stacha, z którym, pamiętasz tego ich kierownika, byłam potem dwa razy w Oremyd po parę dni i poznałam go bliżej. Nieładny ale bardzo miły inteligentny chłopak. Tutaj praca idzie mi dobrze, mam wszelkie wygody, ale czuję się osamotniona. Przypuszczenia Alinki co do wdowca całkiem mylne. Wygrałam zakład. Bardzo uprzejmy ale bardzo chłodny. Brak mu bezpośredniości, jaką my lubimy i serca. Poza tym on zdaje się zajęty jedną Szwedką a przy tym wcale mi się nie podoba. Ruteńko kochana moja, napisz o wszystkich p. Michale, Janince. Pozdrów Ich serdecznie. Ciebie całuję po sto razy i życzę dobrych miłych świąt. Wreszcie po tylu latach
Wanda
Widokówka pisana przez Rut do Szwecji po powrocie do kraju
18 styczeń 1946
Irenko!
Przesyłam Pani z kraju moc serdecznych pozdrowień. Przepraszam, że tak późno. Dojechałam szczęśliwie, mąż oczekiwał mnie w Gdyni. Powodzi mi się dobrze. Co słychać u Pana co porabiają pp.Tadeusz i Barbara? Nie mogę do nich napisać, bo nie znam adresów. Czy w Szwecji jest zimno? U nas jest dosyć łagodna zima. Jeszcze raz pozdrawiam serd.
Zakrzewska Rut
7.VI
[roku brak ale myślę, że to był 1962 1963 lub później, Rodzice wprowadzili się do domku w paźdz.1962 i wtedy była tam ul. Parkowa, dopiero potem zmieniono na Chopina]
Ruteńko moja kochana! Nie zrozumiałam z Twojej kartki, że możesz i chcesz przyjechać bez Zosi i dlatego od razu nie odpisałam. Poza tym brak mi kompletnie energii i cała korespondencja leży nietknięta. Zapalenie płuc trwało 2 miesiące i to pogłębiło moją depresję, rozstroiło nerwy, że do niczego nie mogę się zabrać. Odbębniam lekcje, łażę po lekarzach i tak dnie zapycham. Sypiam b.źle, bez proszku śpię zaledwie parę godzin. Kochana moja, a czy nie możesz przyjechać w końcu czerwca, po 20-tym bo teraz mam sporo lekcji, lub na początku lipca. Potem pojadę do kuzynów pod Wrocław a w połowie lipca do Oliwy do przyjaciół. Jeżeli będziesz, wracając wstąpiłabym na trochę do Ciebie. Bardzo a bardzo chcę Cię zobaczyć. Smutku niestety się nie pozbędę ani piekącej tęsknoty. Szalenie mi brak uczucia opieki męskiej, troskliwości. Życie bez Stacha to męczarnia której czas nie leczy. Całuję Cię bardzo serdecznie i mocno
Wanda
2/XI [1972 lub 1973]
Kochana Ruteńko!
Wróciłam z Paryża dwa tygodnie temu dlatego listu nie Dostałaś wcześniej.
Jak to dobrze, że napisałaś do mnie. Bardzo niedawno rozmawiałyśmy o Tobie z Wisią i Krysią ex Ciesielską. W sierpniu byłyśmy z Krysią w Sztokholmie u Wisi i wspominałyśmy Grannę i nasz pokój, naszą „rodzinkę”, hotel Buala, Japończyka itp. Nie były to złe miesiące bo jeszcze pełne nadziei na przyszłość. Wiesia jeszcze pracuje jako instruktorka rysunku technicznego u Ericksona. Krysia wydała jedną córkę za mąż, a druga zaręczona. Alinka Wojciechowska-Zyburoza mieszka w Gliwicach i cieszy się wnukiem. Jest już na emeryturze tak jak ja. Wisia nie wyszła za mąż a ja jak wiesz od Zosi, straciłam mego ukochanego Staszka i już od prawie pięciu lat go co dzień opłakuję. Nie mogę się absolutnie pogodzić z losem i tak potwornie tęsknię, że życie stało się wegetacją. On był moim towarzyszem, opiekunem, przyjacielem, a teraz jest pustka, jest smutek. Okropnie mi wciąż ciężko na sercu pomimo, że się ruszam po świecie, że mam trochę lekcji, przyjaciół, rodzinę w postaci kuzynów i ich dzieci. Rano zwłaszcza po obudzeniu taka mnie rozpacz ogarnia, że nie chce mi się żyć. W ciągu dnia trochę się rozkręcam, a najwięcej mam energii wieczorem i właśnie o północy zaczęłam list do Ciebie. Skończę go jutro bo już pierwsza. Nie skończyłam go nazajutrz, a dopiero dzisiaj 5/XI. Niby czasu dużo ale rozłazi się, bo właściwie nie mam żadnej energii żeby coś robić w domu i wciąż gdzieś uciekam do kniei… Zobojętniało mi prawie wszystko, zostały tylko pogaduszki. Poza tym lekarz, dentysta, fryzjer, bo ostatecznie jakoś wyglądać trzeba, no trochę lekcji. Emerytura taka „wspaniała”, że trzeba dorabiać. Kosztowały mnie sporo zeszłoroczne przenosiny. Zamieniłam mieszkanie, bo tamto było za duże. Obecne jest mniejsze i przytulniejsze ale niestety ciemniejsze, bo ulica węższa i dom naprzeciwko. Nie miałam już sił na szukanie, zwłaszcza, że nie chciałyśmy z siostrą zmieniać dzielnicy. Jeszcze wszystkiego tu nie ułożyłam, nie przebrałam rzeczy do wyrzucenia, bo za dużo gratów, ale wciąż mi się nie chce. Żyję bez celu i to najgorsze. W jednym pokoju / mamy trzy / miałam przez trzy lata lokatorkę, ledwie się jej pozbyłam, była już niemożliwa. Pytasz o p. Cezę. Leżała w szpitalu ze złamaną nogą, teraz już jest w domu ale podobno całkiem nieznośna i z okropną sklerozą. Nie widziałam jej chyba od roku. Moja kochana Janka Małecka zmarła dwa lata temu, p. Bartnowska także. Co się dzieje z Celinką?
Chciałabym Cię Ruteńko kochana zobaczyć Wcale się nie gniewam, ani nie zapomniałam o Tobie, ale ta wieczna depresja od początku choroby Staszka / październik 67 / zupełnie mnie pognębiła. A może wybierzesz się do Warszawy? Przyjedź do nas, szalenie się ucieszę Może wpadnę kiedy do Ciebie. A jak mąż? Całuję Cię bardzo serdecznie, pozdrów swoich.
Wanda
Zdjęcia