Thomas Merton
Hagia Sofia
Święta Mądrość
(Poemat prozą)
Przekład i wprowadzenie
Maciej Bielawski
Wydawnictwo Homini 1996
Hagia Sofia
Święta Mądrość
(Poemat prozą)
Przekład i wprowadzenie
Maciej Bielawski
Wydawnictwo Homini 1996
Jeżeli ktoś bada literacką twórczość Thomasa Mertona pewnego dnia trafi na opasły tom jego wierszy (The Collected Poems, New York — New Directions, 1977). Należy go położyć obok kilkudziesięciu książek, wielu artykułów i esejów oraz kilku tysięcy listów — nie mówiąc już o rysunkach, malarstwie tuszem, fotografii, którymi zajmował się ów mnich z Kentucky. O tym, że Merton pisał wiersze wie każdy, kto otarł się o jego dzieła — ale któż wie, że napisał ich tak dużo, że pisał przez całe życie, że poezja bardzo go fascynowała? Jaką rolę pełniła w jego życiu?
Czesław Miłosz w Ogrodzie nauk powiedział, że Merton nie był dobrym poetą albo raczej, że nie podobały mu się jego wiersze. Mimo to jednak przełożył na polski i skomentował Elegię, którą Merton napisał po śmierci Hemingway’a. Może jednym z kluczy do wypowiedzi Miłosza na temat różnych poetów i poezji — w tym i na temat Mertona, jeżeli już trzeba wdawać się w tego rodzaju dyskusje — byłyby końcowe wersety wiersza pt. Czytając “Notatnik” Anny Kamieńskiej. Miłosz napisał tam:
"Nie była wybitną poetką. Ale to sprawiedliwe.
Dobry człowiek nie nauczy się podstępów sztuki".
Czy więc Merton był poetą, czy może tylko nim bywał, jak chciałby Norwid? Według mnie, nade wszystko żył on poetycko, był przeniknięty artystyczną wrażliwością — poświadcza to wiele stronic z jego dzieł oraz jego styl. Czasami udawało mu się coś z tej wrażliwości zapisać, coś, co zasługiwałoby na miano wiersza. Z drugiej strony także ta opinia może być daleka od słuszności, gdyż Merton nad niektórymi z tych utworów długo i świadomie pracował — myślę tu nade wszystko o kompozycjach długich i rozbudowanych, takich na przykład jak The Geography of Lograire, które zawierają coś więcej niż chwilowe wrażenie, odczucie, przebłysk. Są to przesiąknięte ideami, rozpracowane wizje, które nadal czekają na swoich odkrywców.
Poezje Mertona często są zapisem procesu medytacji. Są raczej drogą dochodzenia “do” lub wychodzenia “poza”, niż jedynie owocem twórczego procesu. Stąd ich wymykająca się analizom i “śliska” struktura. W takiej twórczości Merton uzyskiwał to, czego nie udawało mu się bądź to wypowiedzieć w prozie, bądź wnieść w rozmodlone milczenie. Pisał o tym w jednym ze swoich “listów otwartych” z 1963 roku:
"Swego czasu myślałem, że powinienem zaprzestać pisania poezji, gdyż to nie przystoi życiu mniszemu. Obecnie jednak już tak nie myślę. Ludzie pytają się mnie, w jaki sposób piszę wiersze. Po prostu je piszę. Przychodzi mi do głowy jakaś idea i ją zapisuję. Potem coś dodaję lub skreślam, co niepotrzebne i usiłuję jakoś rzecz zakończyć. Wiersz jest dla mnie wyrazem wewnętrznego doświadczenia poetyckiego — lecz czymś więcej jest owo doświadczenie, niż jego wyraz w wierszu"[1].
Nie jest jednak łatwo powiedzieć cokolwiek o tym “więcej”, o tym, co dla Mertona stanowiło najgłębszą przestrzeń jego oddechu, jego “skrzydło”, dzięki któremu wzlatywał. Był to czas natchnienia i pisania poezji, a może chwile intuicji zamykane w eseistycznej prozie, w których łączył zanurzanie się w świetle-ciemności Boga z uczestniczeniem w świetle-ciemności świata? A może wymiarem tym była niewypowiedziana medytacja i modlitwa — ta samotna oraz ta z-oraz-za innych? Nie wiem. Merton jawi mi się jak cherubin, sześcioskrzydły, wielooki, zasłaniający i odsłaniający fragmenty swego istnienia, wzlatujący na różne sposoby przed tronem Boga i nucący lub może raczej gwiżdżący: Hagios, Hagios, Hagios...
W tym wzlatywaniu ku Hagios szukał, pisał, był. W swojej wizji, wychodzącej z klasztornego kontekstu pragnął objąć wszystko i to wszystko powiązać z Bogiem. Tu może tkwi jego słabość i moc zarazem. Bo jak połączyć trapistowski klasztor i świat? Jak połączyć Boga i wszystko? A jednak Merton usiłował tego dokonać i wzlatywał — raz o jednym, raz o dwóch, raz o sześciu skrzydłach: Hagios, Hagios, Hagios...
W drugiej połowie lat pięćdziesiątych Merton zainteresował się teologią rosyjskich emigrantów, takich jak Bierdiajew, Sołowiow czy Bułhakow. Przy lekturze ich dzieł marzył o jedności kościołów, co pięknie zapisał w dzienniku (28.04.1957):
"Jeśli potrafię zjednoczyć w sobie samym, w moim własnym życiu duchowym, myśl Wschodu i Zachodu, Ojców greckich i łacińskich, to stworzę w sobie odnowioną jedność podzielonego Kościoła; ta jedność we mnie może dać początek zewnętrznej i widzialnej jedności Kościoła. Dlatego, jeżeli chcemy doprowadzić do połączenia Wschodu z Zachodem, nie możemy dokonać tego przez wzajemne oszukiwanie się. Musimy ogarnąć w sobie samych jedno i drugie, i jedno i drugie przekroczyć w Chrystusie"[2].
Jednym z tematów, który wyłonił się przed nim w trakcie owych lektur prawosławnych teologów była idea Hagia Sophia (Świętej Mądrości). Rzecz wykorzystał i rozwinął teologicznie na niektórych stronicach Nowego posiewu kontemplacji i w Nowym człowieku.
Ów intelektualny aspekt został dopełniony wrażeniami, jakie wywarł na nim obraz jego przyjaciela Niktora Hammersa, obejrzany w kwietniu 1959 roku. Obraz przedstawiał młodego człowieka i kobietę w czerni, która nakładała na jego głowę koronę. Młodym człowiekiem był Chrystus, kobieta zaś to nie była “tylko” Maria — lecz Kobieta w ogóle. Owa tajemnicza postać wywołała w Mertonie i odsłoniła mu zupełnie nowy wymiar w nim samym, w jego byciu z innymi, w samym Bogu wreszcie. W imieniu Hagios dosłyszał także prawdę o Hagia (Sofia) — do głosu doszedł element żeński istnienia i bytu. Stało się to tak, jakby z tła obrazu wyszedł nagle nowy kolor, jakby cisza zabrzmiała nagle nowym tonem. Ten nowy wymiar u Dantego nazywa się “doświadczeniem Beatrycze”; inaczej nazwałby go Jung, inaczej taoista, inaczej Teilhard de Chardin. Jest to jednak wymiar, do którego — prędzej czy później — dochodzi się. Czasami wypływa to z głębi, czasami rozbłyskuje w najmniej oczekiwanym momencie i sytuacji, czasami “wydarza się” — dzięki przyjaźni, pięknu sztuki, miłości. Wydarza się odsłonięcie brakującego aspektu i dopełnienie — Pełnia.
Merton spróbował rzecz zapisać lub może zapisując — głębiej przeżyć i zrozumieć. Nazwał to “miłością”, “kobietą”, “elementem żeńskim”. Pisał Hagia Sofia i powoli zaczynał dostrzegać, że wszystko spowite jest promieniami Boga. Bezdomny cherubin, ubogi tułacz śpiewał: Hagios-Hagia, Hagios-Hagia, Hagios-Hagia..., Hagia Sofia.
Hagia Sofia jest utworem napisanym przez Mertona poetycką prozą i stanowi część wydanego w roku 1963 zbioru poezji zatytułowanego Emblems of Season of Fury[3]. Pod względem formalnym zbiór ten zawiera sporą dawkę eksperymentalnych (jak na lata sześćdziesiąte) technik poetyckich — stąd przeplatanie się w nim poezji i prozy. Pod względem treściowym to — charakterystyczna dla Mertona — zaduma nad uczestniczeniem w świecie i postrzeganiem go od strony oddanego “kontemplacji” mnicha. Krytyka destruktywnych znamion współczesnej cywilizacji przeplata się z dziecięcym pragnieniem raju. Pośród tego wszystkiego kroczy zagubiony — i odnaleziony — poeta, który od czasu do czasu czyni osobiste wyznania.
Centralną kompozycją zbioru Emblems of Season of Fury jest bez wątpienia poemat Hagia Sofia. Utwór został rozpisany na czetry części. Części te odpowiadają rozkładowi mniszej modlitwy chórowej i porom dnia. Rytm modlitwy i rytm kosmosu spotykają się, by mówić o wszechświecie przenikniętym — mimo wszystko — obecnością Boga. Część pierwsza rozpoczyna się obrazem “kogoś” (Merton) przebudzonego w szpitalu przez pielęgniarkę (kobieta), która otwiera mu natychmiast drogę ku Hagia Sofia. Druga część to medytacja na temat ufnego powierzenia się ramionom snu, który pociąga za sobą pełne prostoty oddanie się Bogu. Część trzecia mówi o żeńskim elemencie wszechświata, a czwarta łączy w sobie element maryjny z ponownym zarysowaniem zagubionej, bezdomnej postaci autora-czytelnika. Między tymi głównymi tematami, których wskazanie może ułatwić początkową lekturę, ukrytych jest znacznie więcej treści. Jest tam bowiem wpleciony śpiew: Hagios-Hagia, Hagios-Hagia, Hagios-Hagia..., Hagia Sofia.
Hagia Sofia
I. Świt.
Czas Jutrzni
We wszystkich widzialnych rzeczach
niewidzialna zawarta jest płodność,
zakryte światło,
łagodność niewyrażalna, ukryta pełnia.
Owa tajemnicza Jedność i Pełnia
to Mądrość, Matka wszystkiego,
Natura naturans . We wszystkich rzeczach odwieczna zawarta jest słodycz i czystość,
oraz milczenie będące źródłem czynów i radości. A wschodzi ona w ciszy bezsłownej
i ku mnie wyrasta z niewidzialnych korzeni wszystkiego, co stworzone
pozdrawiając łagodnie i witając
z nieopisaną wprost pokorą. Jest to zarazem
i moje własne istnienie i moja natura,
Dar Myśli i Twórczości mojego Stwórcy.
Przemawia on we mnie niczym Hagia Sofia, przemawia jak Siostra — Mądrość.
Obudziłem się, zrodziłem się ponownie
na głos mej Siostry,
która posłana ku mnie została
z głębin owej Bożej płodności.
Załóżmy, iż jestem kimś, kto śpi spokojnie
na szpitalnym posłaniu. Jest drugi lipca,
Święto Nawiedzenia Naszej Pani.
Święto Mądrości.
O wpół do szóstej śnię nad ranem
w cichym pokoju, gdy delikatny głos
budzi mnie ze snu. Jestem jak cała ludzkość zbudzona ze wszystkich snów,
które od zawsze śnione są po wszystkich nocach świata tego. Jest to jak ów Jeden, Chrystus, budzący się we wszystkich poszczególnych istnieniach, które podzielone, wyizolowane
i samotne były pośród wszystkich lądów tej ziemi. Jest to jak wszystkie umysły, które z rozproszeń, sprzeczności i zamieszania powracają
ku świadomości i miłosnej jedności.
Jest to jak pierwszy ranek świata
(kiedy to Adam, na słodki głos Mądrości
z nicości powstał i poznał Ją) i jak Ranek Ostatni,
gdy wszystkie cząstki Adama powrócą
ze śmierci na głos Hagia Sofia
i będą wiedziały, gdzie mają być.
Tak pewnego ranka, na głos pielęgniarki,
budzi się w szpitalu mężczyzna.
Budzi się z bezradności, mroku i snu,
ponownie zderzając się z rzeczywistością
i znajduje ją łagodną.
Jest to jak zostać zbudzonym przez Ewę.
Jest to jak zostać zbudzonym przez
Błogosławioną Dziewicę.
Jest to jak powstać z pierwotnej nicości
i stanąć w jasności, w Raju.
W chłodnej dłoni pielęgniarki
zawarte jest dotknięcie wszystkich żyjących istot, dotknięcie Ducha.
Dlatego też Mądrość woła do wszystkich,
którzy usłyszą (Sapientia clamitet in plateis),
lecz szczególnie woła do małych,
wzgardzonych, bezradnych.
Kto jest zaś mniejszym,
kto uboższym niż bezradny mężczyzna,
który śpiący spoczywa w swym łóżku
bez świadomości i całkowicie bezbronny?
Któż jest bardziej ufnym od niego,
który każdej nocy powierza się ramionom snu?
A jakąż to odpłatę za swą ufność otrzyma? Łagodność ogarnia go,
gdy jest zupełnie bezradny i budzi go,
aby zaczął być w pełni sobą.
Miłość ujmuje go za rękę i otwiera mu
drzwi innego życia, innego dnia.
(Lecz ten, który się bronił,
który walczył w chorobie o siebie,
myślał o sobie i siebie strzegł,
który siebie samego kochał
i czuwał nad swoim życiem w każdą noc,
zmarł z wyczerpania.
Nic już mu się nie jawi jako nowe,
wszystko jest zwiędłe i stare.)
Gdy ów bezradny człowiek budzi się
głosem miłosierdzia wzmocniony,
to jakby Życie, jego Siostra,
jakby błogosławiona Dziewica
(jego własne ciało, jego własna siostra),
jakby Natura, stawszy się
Mądrą dzięki Twórczości i Wcieleniu Boga stanęła przed nim i z niewypowiedzianą słodyczą zaprosiła go, by się obudził i żył.
Po tym wszystkim rozpoznaje się Hagia Sofię.
II. Wczesny ranek.
Hora Prima
Bądź błogosławiony,
o Milczący,
który zewsząd przemawiasz.
Nie słyszymy delikatnego głosu, głosu łagodnego, pełnego miłosierdzia i kobiecości.
Nie słyszymy miłosierdzia,
miłości pełnej oddania,
które nie opiera się ani nie zna odwetu.
Nie ma w niej ni powodów, ni odpowiedzi.
Jest ona szczerością Bożego światła,
wyrazem Jego prostoty.
Nie słyszymy przebaczenia,
które wybacza bez żalu
i niewinne oblicza kwiatów skłania
ku zroszonej ziemi.
Nie widzimy dziecka, które,
uwięzione w każdym człowieku,
nie mówi nic. A Ona uśmiecha się,
gdyż nawet związana, nie może być więźniem. Lecz nie z powodu swej mocy lub sprytu,
ale z przyczyny prostego faktu:
nie jest Ona w stanie pojąć uwięzienia.
A ów bezradny, opuszczony w słodkim śnie,
ma kogoś, kto go grzecznie budzi: Sofię.
Cała słodycz Jej łagodności przemówi do niego bez zająknięcia ze wszystkich stron wszystkiego,
a on już nigdy nie będzie taki sam.
Zbudzi się, lecz nie na to, by zdobywać
lub oddawać się ciemnym namiętnościom,
lecz ku bezgrzeszności czystej prostoty.
Jedna świadomość we wszystkim
i przez wszystko: jedna Mądrość, jedno Dziecko, jedno Znaczenie, jedna Siostra.
Gwiazdy radują się w swoim zachodzie,
gdy wschodzi Słońce.
Niebiańskie światła radują się dlatego,
iż pewien człowiek wyrusza, by u poranka tworzyć nowy świat oraz dlatego,
że przeszedł on z pierwotnej ciemności,
pełnej chaosu, ku zrozumieniu.
Udało mu się wyrazić swym własnym sercem przejrzyste milczenie Sofii.
I tak oto stał się on wieczystym.
III. Późny ranek.
Hora Tertia
Słońce płonie na niebie
niczym Oblicze Boga,
lecz nie dostrzegamy
w jego wyglądzie nic straszliwego.
Światło Słońca rozpływa się w przestrzeni,
a Światło Boga — dzięki Hagia Sofia.
W czarnej pustce nie widzimy Owego Ślepca. Przemawia do nas łagodnie
w dziesiątkach tysięcy rzeczy,
w których Jego Światło tworzy
jedną pełnię i jedną Mądrość.
Dlatego też nie świeci On na nich,
lecz w nich rozbłyskuje.
Taką jest miłosna dobroć Mądrości.
Ponieważ wszelka doskonałość
stworzonych rzeczy jest w Bogu,
jest On zarazem Ojcem i Matką.
Jako Ojciec trwa w samotnej mocy
ciemnością otoczony.
Jako Matka promieniuje blaskiem,
który rozprzestrzeniając się
ogarnia wszelkie stworzenie
z miłosierdziem pełnym łagodności i światła.
Tym rozlewającym się Blaskiem Boga
jest Hagia Sofia.
Zwie się ją Jego “chwałą”.
Dzięki Hagia Sofia moc doświadczana
jest tylko jako miłosierdzie i miłość.
(Gdy czternastowieczni angielscy rekluzi usłyszeli pewnego razu Dzwony Kościoła, spojrzeli ponad lasem i musnęli wzrokiem o łagodne niebo,
gdyż wołały one w swych sercach
do “Jezusa — naszej Matki”.
To także była Hagia Sofia, która budziła się
w dziecięcych sercach.)
Być może w swym pierwotnym kształcie
Sofia jest nieznaną, ciemną i bezimienną Istotą. Być może jest ona nawet
Bożej Natury Jednego Ojca.
Syna i Świętego Ducha.
Być może w swej nieskończoności
nie jawi się i nie czeka na to,
by nawet być znaną jako Światło.
Naprawdę jednak nic o tym nie wiem.
Światło jest nazwane ponad milczeniem.
Przed wypowiedzeniem zaś nie słyszymy go
i nie widzimy.
W Bezimiennym Początku bez Początku,
było Światło. Początku owego nie widzieliśmy. Nie wiem więc,
gdzie w owym Początku i ona spoczęła.
Dlatego też nie mówię o jej Początku,
lecz o jej zjawieniu się.
Teraz bowiem Boża Mądrość, Sofia, przychodzi
i “sięga od końca do końca”.
Chce być niewidzialnym dnem natury,
centrum i sensem całego świata,
istniejąc we wszystkim i dla wszystkiego.
To bowiem, co najbardziej ubogie i poniżone,
co najbardziej we wszystkich rzeczach ukryte,
jest w nich, mimo wszystko,
czymś najbardziej oczywistym
i jako takie w całości się jawi,
gdyż jest ich istotą, która staje przed nami:
naga i beztroska.
Sofia, mała dziewczynka, bawi się w tym świecie wyraziście oraz niewidzialnie,
nieustannie igra przed obliczem Stwórcy. Największą jej jednak radością jest
przebywać z dziećmi ludzi.
Jest Ona ich siostrą.
Rdzeniem życia istniejącym we wszystkich rzeczach jest łagodność, miłosierdzie,
dziewictwo, Światło, Życie,
które uważa się za coś biernego, otrzymanego, dawanego i branego, za coś, co nieustannie
jest odnawiane Darem samego Boga.
Sofia jest Darem, jest Duchem, Donum Dei.
Jest ona dającym-się-Bogiem
oraz Bogiem samym dającym się jako Dar.
Bóg jako Wszystko i jako Nicość:
nicość niewyczerpana.
Exinanivit semetipsum .
Pokora jest niewyczerpanym źródłem światła.
Hagia Sofia jest Bożym Życiem
odbitym we wszystkich rzeczach,
przez spontaniczne uczestnictwo
zaprasza je wszystkie na Uroczyste Zaślubiny.
Sofia to dzielenie się samego Boga
z Jego stworzeniem.
To Jego wylewność i Miłość,
przez Którą On się daje,
jest poznawany, pojmowany i miłowany.
Jest ona we wszystkich rzeczach jak światło,
co przenika powietrze. W niej one żyją.
W niej chwalą Boga.
W niej radują się będąc Jego odbiciem.
W niej zjednoczone są one z Nim.
Ona jest ich jednością. Ona jest życiem tej komunii, życiem jako światło,
życiem jako wielbienie, życiem jako święto
i życiem jako chwała.
Ponieważ przyjmuje ona doskonale,
nie ma w niej zmazy.
Jest miłością bez zmarszczki,
wdzięcznością bez zapatrzenia się w siebie.
Wszystkie rzeczy ją wielbią przez bycie sobą
i przez uczestnictwo w Uroczystości Zaślubin.
Kobiecy początek w świecie jest
niewyczerpanym źródłem stwórczego dokonywania się chwały Ojca.
Ona jest Jego objawieniem
w promiennym bogactwie.
Pozostaje jednak niewidzialna,
dostrzegana zaledwie przez nielicznych.
Czasami zaś bywa, że nie zna jej nikt.
Sofia jest miłosierdziem Boga w nas.
Jest łagodnością, z którą
nieskończenie tajemnicza potęga przebaczenia przemienia ciemność naszych grzechów
w światło łaski.
Jest niewyczerpanym źródłem cichości,
tak, iż zdaje się, że w sobie samej nie jest
niczym innym, jak tylko miłosierdziem.
Dlatego spełnia w nas dzieło większe
od aktu stworzenia:
sprawia, iż zaczynamy istnieć w łasce,
co jest dziełem przebaczenia,
dziełem przemieniania jasności
w jasność tamquam a Domini Spiritu.
Jest ona w nas pełną poddania i delikatności stroną mocy, sprawiedliwości
i stwórczego dynamizmu Ojca.
IV. Zachód Słońca. Kompleta.
Salve Regina
Teraz Błogosławiona Dziewica Maria
jest tym stworzonym istnieniem,
które sprawia i ujawnia w swym życiu to wszystko, co w Sofii jest ukryte.
Dlatego może być nazwana osobowym objawieniem się Sofii, która w Bogu
jest raczej Istotą niż Osobą.
W Marii Natura staje się czystą matką.
W niej Natura jest tym, czym była
od początku jej boskich narodzin.
W Marii Natura jest całkowicie mądra
i jawi się w pełni swej roztropności,
jako cakowicie miłująca i w pełni czysta osoba: nie jako Stwórca, nie jako Zbawca,
lecz jako doskonałe Stworzenie,
doskonałe Odkupienie,
owoc przeogromnej mocy Boga
i doskonały wyraz mądrości w miłosierdziu.
To ona, to Maria, Sofia, która w smutku i radości, z całą świadomością tego, co czyni,
wkłada na Drugą Osobę, na Logos,
koronę, będącą jego Ludzką Naturą.
Dlatego to Jej przyzwolenie na Słowo Boga
otwiera drzwi stworzonej naturze,
czasowi, historii.
Bóg wkracza w swoje stworzenie.
Dzięki Jej mądrej odpowiedzi,
dzięki Jej posłusznemu zrozumieniu,
dzięki słodko uległemu przyzwoleniu Sofii,
Bóg bez żadnego hałasu wkracza
do miasta zbrodniczych ludzi.
Ona koronuje Go nie tym, co chwalebne,
lecz czymś większym niż chwała:
a rzeczą większą od chwały
jest słabość, nicość, ubóstwo.
Ona to bezgranicznego Bogacza i Wszechmocarza jako ubogiego i bezradnego wysyła
w Jego pełną niewypowiedzianego
miłosierdzia misję, by umarł za nas na Krzyżu.
Cienie przemijają. Pojawiają się gwiazdy.
Ptak zasypia.
Noc swym milczeniem obejmuje ziemię. Wędrowiec, ubogi pielgrzym
o zakurzonych stopach,
znajduje drogę ku nowym szlakom.
Bezdomny Bóg, zagubiony w nocy,
bez dokumentów, bez tożsamości,
nawet bez numeru, wyczerpany
i jakby złamany wygnaniec,
kładzie się na pustkowiu
pod słodkimi gwiazdami świata
i powierza się snowi.
[1] T. MERTON, The Road to Joy. Letters to New and Old Friends, selected and edited by Robert E. Daggy, Flame-Collins 1990, s. 90.
[2] Restricted Journals, 1956-1968, cytat za: M. MOTT, The Seven Mountains of Thomas Merton, London 1984, s. 306.
[3] Por. V. A. KRAMER, Thomas Merton: Monk and Artist, Kalamayoo-Michigan, 1984.
Czesław Miłosz w Ogrodzie nauk powiedział, że Merton nie był dobrym poetą albo raczej, że nie podobały mu się jego wiersze. Mimo to jednak przełożył na polski i skomentował Elegię, którą Merton napisał po śmierci Hemingway’a. Może jednym z kluczy do wypowiedzi Miłosza na temat różnych poetów i poezji — w tym i na temat Mertona, jeżeli już trzeba wdawać się w tego rodzaju dyskusje — byłyby końcowe wersety wiersza pt. Czytając “Notatnik” Anny Kamieńskiej. Miłosz napisał tam:
"Nie była wybitną poetką. Ale to sprawiedliwe.
Dobry człowiek nie nauczy się podstępów sztuki".
Czy więc Merton był poetą, czy może tylko nim bywał, jak chciałby Norwid? Według mnie, nade wszystko żył on poetycko, był przeniknięty artystyczną wrażliwością — poświadcza to wiele stronic z jego dzieł oraz jego styl. Czasami udawało mu się coś z tej wrażliwości zapisać, coś, co zasługiwałoby na miano wiersza. Z drugiej strony także ta opinia może być daleka od słuszności, gdyż Merton nad niektórymi z tych utworów długo i świadomie pracował — myślę tu nade wszystko o kompozycjach długich i rozbudowanych, takich na przykład jak The Geography of Lograire, które zawierają coś więcej niż chwilowe wrażenie, odczucie, przebłysk. Są to przesiąknięte ideami, rozpracowane wizje, które nadal czekają na swoich odkrywców.
Poezje Mertona często są zapisem procesu medytacji. Są raczej drogą dochodzenia “do” lub wychodzenia “poza”, niż jedynie owocem twórczego procesu. Stąd ich wymykająca się analizom i “śliska” struktura. W takiej twórczości Merton uzyskiwał to, czego nie udawało mu się bądź to wypowiedzieć w prozie, bądź wnieść w rozmodlone milczenie. Pisał o tym w jednym ze swoich “listów otwartych” z 1963 roku:
"Swego czasu myślałem, że powinienem zaprzestać pisania poezji, gdyż to nie przystoi życiu mniszemu. Obecnie jednak już tak nie myślę. Ludzie pytają się mnie, w jaki sposób piszę wiersze. Po prostu je piszę. Przychodzi mi do głowy jakaś idea i ją zapisuję. Potem coś dodaję lub skreślam, co niepotrzebne i usiłuję jakoś rzecz zakończyć. Wiersz jest dla mnie wyrazem wewnętrznego doświadczenia poetyckiego — lecz czymś więcej jest owo doświadczenie, niż jego wyraz w wierszu"[1].
Nie jest jednak łatwo powiedzieć cokolwiek o tym “więcej”, o tym, co dla Mertona stanowiło najgłębszą przestrzeń jego oddechu, jego “skrzydło”, dzięki któremu wzlatywał. Był to czas natchnienia i pisania poezji, a może chwile intuicji zamykane w eseistycznej prozie, w których łączył zanurzanie się w świetle-ciemności Boga z uczestniczeniem w świetle-ciemności świata? A może wymiarem tym była niewypowiedziana medytacja i modlitwa — ta samotna oraz ta z-oraz-za innych? Nie wiem. Merton jawi mi się jak cherubin, sześcioskrzydły, wielooki, zasłaniający i odsłaniający fragmenty swego istnienia, wzlatujący na różne sposoby przed tronem Boga i nucący lub może raczej gwiżdżący: Hagios, Hagios, Hagios...
W tym wzlatywaniu ku Hagios szukał, pisał, był. W swojej wizji, wychodzącej z klasztornego kontekstu pragnął objąć wszystko i to wszystko powiązać z Bogiem. Tu może tkwi jego słabość i moc zarazem. Bo jak połączyć trapistowski klasztor i świat? Jak połączyć Boga i wszystko? A jednak Merton usiłował tego dokonać i wzlatywał — raz o jednym, raz o dwóch, raz o sześciu skrzydłach: Hagios, Hagios, Hagios...
W drugiej połowie lat pięćdziesiątych Merton zainteresował się teologią rosyjskich emigrantów, takich jak Bierdiajew, Sołowiow czy Bułhakow. Przy lekturze ich dzieł marzył o jedności kościołów, co pięknie zapisał w dzienniku (28.04.1957):
"Jeśli potrafię zjednoczyć w sobie samym, w moim własnym życiu duchowym, myśl Wschodu i Zachodu, Ojców greckich i łacińskich, to stworzę w sobie odnowioną jedność podzielonego Kościoła; ta jedność we mnie może dać początek zewnętrznej i widzialnej jedności Kościoła. Dlatego, jeżeli chcemy doprowadzić do połączenia Wschodu z Zachodem, nie możemy dokonać tego przez wzajemne oszukiwanie się. Musimy ogarnąć w sobie samych jedno i drugie, i jedno i drugie przekroczyć w Chrystusie"[2].
Jednym z tematów, który wyłonił się przed nim w trakcie owych lektur prawosławnych teologów była idea Hagia Sophia (Świętej Mądrości). Rzecz wykorzystał i rozwinął teologicznie na niektórych stronicach Nowego posiewu kontemplacji i w Nowym człowieku.
Ów intelektualny aspekt został dopełniony wrażeniami, jakie wywarł na nim obraz jego przyjaciela Niktora Hammersa, obejrzany w kwietniu 1959 roku. Obraz przedstawiał młodego człowieka i kobietę w czerni, która nakładała na jego głowę koronę. Młodym człowiekiem był Chrystus, kobieta zaś to nie była “tylko” Maria — lecz Kobieta w ogóle. Owa tajemnicza postać wywołała w Mertonie i odsłoniła mu zupełnie nowy wymiar w nim samym, w jego byciu z innymi, w samym Bogu wreszcie. W imieniu Hagios dosłyszał także prawdę o Hagia (Sofia) — do głosu doszedł element żeński istnienia i bytu. Stało się to tak, jakby z tła obrazu wyszedł nagle nowy kolor, jakby cisza zabrzmiała nagle nowym tonem. Ten nowy wymiar u Dantego nazywa się “doświadczeniem Beatrycze”; inaczej nazwałby go Jung, inaczej taoista, inaczej Teilhard de Chardin. Jest to jednak wymiar, do którego — prędzej czy później — dochodzi się. Czasami wypływa to z głębi, czasami rozbłyskuje w najmniej oczekiwanym momencie i sytuacji, czasami “wydarza się” — dzięki przyjaźni, pięknu sztuki, miłości. Wydarza się odsłonięcie brakującego aspektu i dopełnienie — Pełnia.
Merton spróbował rzecz zapisać lub może zapisując — głębiej przeżyć i zrozumieć. Nazwał to “miłością”, “kobietą”, “elementem żeńskim”. Pisał Hagia Sofia i powoli zaczynał dostrzegać, że wszystko spowite jest promieniami Boga. Bezdomny cherubin, ubogi tułacz śpiewał: Hagios-Hagia, Hagios-Hagia, Hagios-Hagia..., Hagia Sofia.
Hagia Sofia jest utworem napisanym przez Mertona poetycką prozą i stanowi część wydanego w roku 1963 zbioru poezji zatytułowanego Emblems of Season of Fury[3]. Pod względem formalnym zbiór ten zawiera sporą dawkę eksperymentalnych (jak na lata sześćdziesiąte) technik poetyckich — stąd przeplatanie się w nim poezji i prozy. Pod względem treściowym to — charakterystyczna dla Mertona — zaduma nad uczestniczeniem w świecie i postrzeganiem go od strony oddanego “kontemplacji” mnicha. Krytyka destruktywnych znamion współczesnej cywilizacji przeplata się z dziecięcym pragnieniem raju. Pośród tego wszystkiego kroczy zagubiony — i odnaleziony — poeta, który od czasu do czasu czyni osobiste wyznania.
Centralną kompozycją zbioru Emblems of Season of Fury jest bez wątpienia poemat Hagia Sofia. Utwór został rozpisany na czetry części. Części te odpowiadają rozkładowi mniszej modlitwy chórowej i porom dnia. Rytm modlitwy i rytm kosmosu spotykają się, by mówić o wszechświecie przenikniętym — mimo wszystko — obecnością Boga. Część pierwsza rozpoczyna się obrazem “kogoś” (Merton) przebudzonego w szpitalu przez pielęgniarkę (kobieta), która otwiera mu natychmiast drogę ku Hagia Sofia. Druga część to medytacja na temat ufnego powierzenia się ramionom snu, który pociąga za sobą pełne prostoty oddanie się Bogu. Część trzecia mówi o żeńskim elemencie wszechświata, a czwarta łączy w sobie element maryjny z ponownym zarysowaniem zagubionej, bezdomnej postaci autora-czytelnika. Między tymi głównymi tematami, których wskazanie może ułatwić początkową lekturę, ukrytych jest znacznie więcej treści. Jest tam bowiem wpleciony śpiew: Hagios-Hagia, Hagios-Hagia, Hagios-Hagia..., Hagia Sofia.
Hagia Sofia
I. Świt.
Czas Jutrzni
We wszystkich widzialnych rzeczach
niewidzialna zawarta jest płodność,
zakryte światło,
łagodność niewyrażalna, ukryta pełnia.
Owa tajemnicza Jedność i Pełnia
to Mądrość, Matka wszystkiego,
Natura naturans . We wszystkich rzeczach odwieczna zawarta jest słodycz i czystość,
oraz milczenie będące źródłem czynów i radości. A wschodzi ona w ciszy bezsłownej
i ku mnie wyrasta z niewidzialnych korzeni wszystkiego, co stworzone
pozdrawiając łagodnie i witając
z nieopisaną wprost pokorą. Jest to zarazem
i moje własne istnienie i moja natura,
Dar Myśli i Twórczości mojego Stwórcy.
Przemawia on we mnie niczym Hagia Sofia, przemawia jak Siostra — Mądrość.
Obudziłem się, zrodziłem się ponownie
na głos mej Siostry,
która posłana ku mnie została
z głębin owej Bożej płodności.
Załóżmy, iż jestem kimś, kto śpi spokojnie
na szpitalnym posłaniu. Jest drugi lipca,
Święto Nawiedzenia Naszej Pani.
Święto Mądrości.
O wpół do szóstej śnię nad ranem
w cichym pokoju, gdy delikatny głos
budzi mnie ze snu. Jestem jak cała ludzkość zbudzona ze wszystkich snów,
które od zawsze śnione są po wszystkich nocach świata tego. Jest to jak ów Jeden, Chrystus, budzący się we wszystkich poszczególnych istnieniach, które podzielone, wyizolowane
i samotne były pośród wszystkich lądów tej ziemi. Jest to jak wszystkie umysły, które z rozproszeń, sprzeczności i zamieszania powracają
ku świadomości i miłosnej jedności.
Jest to jak pierwszy ranek świata
(kiedy to Adam, na słodki głos Mądrości
z nicości powstał i poznał Ją) i jak Ranek Ostatni,
gdy wszystkie cząstki Adama powrócą
ze śmierci na głos Hagia Sofia
i będą wiedziały, gdzie mają być.
Tak pewnego ranka, na głos pielęgniarki,
budzi się w szpitalu mężczyzna.
Budzi się z bezradności, mroku i snu,
ponownie zderzając się z rzeczywistością
i znajduje ją łagodną.
Jest to jak zostać zbudzonym przez Ewę.
Jest to jak zostać zbudzonym przez
Błogosławioną Dziewicę.
Jest to jak powstać z pierwotnej nicości
i stanąć w jasności, w Raju.
W chłodnej dłoni pielęgniarki
zawarte jest dotknięcie wszystkich żyjących istot, dotknięcie Ducha.
Dlatego też Mądrość woła do wszystkich,
którzy usłyszą (Sapientia clamitet in plateis),
lecz szczególnie woła do małych,
wzgardzonych, bezradnych.
Kto jest zaś mniejszym,
kto uboższym niż bezradny mężczyzna,
który śpiący spoczywa w swym łóżku
bez świadomości i całkowicie bezbronny?
Któż jest bardziej ufnym od niego,
który każdej nocy powierza się ramionom snu?
A jakąż to odpłatę za swą ufność otrzyma? Łagodność ogarnia go,
gdy jest zupełnie bezradny i budzi go,
aby zaczął być w pełni sobą.
Miłość ujmuje go za rękę i otwiera mu
drzwi innego życia, innego dnia.
(Lecz ten, który się bronił,
który walczył w chorobie o siebie,
myślał o sobie i siebie strzegł,
który siebie samego kochał
i czuwał nad swoim życiem w każdą noc,
zmarł z wyczerpania.
Nic już mu się nie jawi jako nowe,
wszystko jest zwiędłe i stare.)
Gdy ów bezradny człowiek budzi się
głosem miłosierdzia wzmocniony,
to jakby Życie, jego Siostra,
jakby błogosławiona Dziewica
(jego własne ciało, jego własna siostra),
jakby Natura, stawszy się
Mądrą dzięki Twórczości i Wcieleniu Boga stanęła przed nim i z niewypowiedzianą słodyczą zaprosiła go, by się obudził i żył.
Po tym wszystkim rozpoznaje się Hagia Sofię.
II. Wczesny ranek.
Hora Prima
Bądź błogosławiony,
o Milczący,
który zewsząd przemawiasz.
Nie słyszymy delikatnego głosu, głosu łagodnego, pełnego miłosierdzia i kobiecości.
Nie słyszymy miłosierdzia,
miłości pełnej oddania,
które nie opiera się ani nie zna odwetu.
Nie ma w niej ni powodów, ni odpowiedzi.
Jest ona szczerością Bożego światła,
wyrazem Jego prostoty.
Nie słyszymy przebaczenia,
które wybacza bez żalu
i niewinne oblicza kwiatów skłania
ku zroszonej ziemi.
Nie widzimy dziecka, które,
uwięzione w każdym człowieku,
nie mówi nic. A Ona uśmiecha się,
gdyż nawet związana, nie może być więźniem. Lecz nie z powodu swej mocy lub sprytu,
ale z przyczyny prostego faktu:
nie jest Ona w stanie pojąć uwięzienia.
A ów bezradny, opuszczony w słodkim śnie,
ma kogoś, kto go grzecznie budzi: Sofię.
Cała słodycz Jej łagodności przemówi do niego bez zająknięcia ze wszystkich stron wszystkiego,
a on już nigdy nie będzie taki sam.
Zbudzi się, lecz nie na to, by zdobywać
lub oddawać się ciemnym namiętnościom,
lecz ku bezgrzeszności czystej prostoty.
Jedna świadomość we wszystkim
i przez wszystko: jedna Mądrość, jedno Dziecko, jedno Znaczenie, jedna Siostra.
Gwiazdy radują się w swoim zachodzie,
gdy wschodzi Słońce.
Niebiańskie światła radują się dlatego,
iż pewien człowiek wyrusza, by u poranka tworzyć nowy świat oraz dlatego,
że przeszedł on z pierwotnej ciemności,
pełnej chaosu, ku zrozumieniu.
Udało mu się wyrazić swym własnym sercem przejrzyste milczenie Sofii.
I tak oto stał się on wieczystym.
III. Późny ranek.
Hora Tertia
Słońce płonie na niebie
niczym Oblicze Boga,
lecz nie dostrzegamy
w jego wyglądzie nic straszliwego.
Światło Słońca rozpływa się w przestrzeni,
a Światło Boga — dzięki Hagia Sofia.
W czarnej pustce nie widzimy Owego Ślepca. Przemawia do nas łagodnie
w dziesiątkach tysięcy rzeczy,
w których Jego Światło tworzy
jedną pełnię i jedną Mądrość.
Dlatego też nie świeci On na nich,
lecz w nich rozbłyskuje.
Taką jest miłosna dobroć Mądrości.
Ponieważ wszelka doskonałość
stworzonych rzeczy jest w Bogu,
jest On zarazem Ojcem i Matką.
Jako Ojciec trwa w samotnej mocy
ciemnością otoczony.
Jako Matka promieniuje blaskiem,
który rozprzestrzeniając się
ogarnia wszelkie stworzenie
z miłosierdziem pełnym łagodności i światła.
Tym rozlewającym się Blaskiem Boga
jest Hagia Sofia.
Zwie się ją Jego “chwałą”.
Dzięki Hagia Sofia moc doświadczana
jest tylko jako miłosierdzie i miłość.
(Gdy czternastowieczni angielscy rekluzi usłyszeli pewnego razu Dzwony Kościoła, spojrzeli ponad lasem i musnęli wzrokiem o łagodne niebo,
gdyż wołały one w swych sercach
do “Jezusa — naszej Matki”.
To także była Hagia Sofia, która budziła się
w dziecięcych sercach.)
Być może w swym pierwotnym kształcie
Sofia jest nieznaną, ciemną i bezimienną Istotą. Być może jest ona nawet
Bożej Natury Jednego Ojca.
Syna i Świętego Ducha.
Być może w swej nieskończoności
nie jawi się i nie czeka na to,
by nawet być znaną jako Światło.
Naprawdę jednak nic o tym nie wiem.
Światło jest nazwane ponad milczeniem.
Przed wypowiedzeniem zaś nie słyszymy go
i nie widzimy.
W Bezimiennym Początku bez Początku,
było Światło. Początku owego nie widzieliśmy. Nie wiem więc,
gdzie w owym Początku i ona spoczęła.
Dlatego też nie mówię o jej Początku,
lecz o jej zjawieniu się.
Teraz bowiem Boża Mądrość, Sofia, przychodzi
i “sięga od końca do końca”.
Chce być niewidzialnym dnem natury,
centrum i sensem całego świata,
istniejąc we wszystkim i dla wszystkiego.
To bowiem, co najbardziej ubogie i poniżone,
co najbardziej we wszystkich rzeczach ukryte,
jest w nich, mimo wszystko,
czymś najbardziej oczywistym
i jako takie w całości się jawi,
gdyż jest ich istotą, która staje przed nami:
naga i beztroska.
Sofia, mała dziewczynka, bawi się w tym świecie wyraziście oraz niewidzialnie,
nieustannie igra przed obliczem Stwórcy. Największą jej jednak radością jest
przebywać z dziećmi ludzi.
Jest Ona ich siostrą.
Rdzeniem życia istniejącym we wszystkich rzeczach jest łagodność, miłosierdzie,
dziewictwo, Światło, Życie,
które uważa się za coś biernego, otrzymanego, dawanego i branego, za coś, co nieustannie
jest odnawiane Darem samego Boga.
Sofia jest Darem, jest Duchem, Donum Dei.
Jest ona dającym-się-Bogiem
oraz Bogiem samym dającym się jako Dar.
Bóg jako Wszystko i jako Nicość:
nicość niewyczerpana.
Exinanivit semetipsum .
Pokora jest niewyczerpanym źródłem światła.
Hagia Sofia jest Bożym Życiem
odbitym we wszystkich rzeczach,
przez spontaniczne uczestnictwo
zaprasza je wszystkie na Uroczyste Zaślubiny.
Sofia to dzielenie się samego Boga
z Jego stworzeniem.
To Jego wylewność i Miłość,
przez Którą On się daje,
jest poznawany, pojmowany i miłowany.
Jest ona we wszystkich rzeczach jak światło,
co przenika powietrze. W niej one żyją.
W niej chwalą Boga.
W niej radują się będąc Jego odbiciem.
W niej zjednoczone są one z Nim.
Ona jest ich jednością. Ona jest życiem tej komunii, życiem jako światło,
życiem jako wielbienie, życiem jako święto
i życiem jako chwała.
Ponieważ przyjmuje ona doskonale,
nie ma w niej zmazy.
Jest miłością bez zmarszczki,
wdzięcznością bez zapatrzenia się w siebie.
Wszystkie rzeczy ją wielbią przez bycie sobą
i przez uczestnictwo w Uroczystości Zaślubin.
Kobiecy początek w świecie jest
niewyczerpanym źródłem stwórczego dokonywania się chwały Ojca.
Ona jest Jego objawieniem
w promiennym bogactwie.
Pozostaje jednak niewidzialna,
dostrzegana zaledwie przez nielicznych.
Czasami zaś bywa, że nie zna jej nikt.
Sofia jest miłosierdziem Boga w nas.
Jest łagodnością, z którą
nieskończenie tajemnicza potęga przebaczenia przemienia ciemność naszych grzechów
w światło łaski.
Jest niewyczerpanym źródłem cichości,
tak, iż zdaje się, że w sobie samej nie jest
niczym innym, jak tylko miłosierdziem.
Dlatego spełnia w nas dzieło większe
od aktu stworzenia:
sprawia, iż zaczynamy istnieć w łasce,
co jest dziełem przebaczenia,
dziełem przemieniania jasności
w jasność tamquam a Domini Spiritu.
Jest ona w nas pełną poddania i delikatności stroną mocy, sprawiedliwości
i stwórczego dynamizmu Ojca.
IV. Zachód Słońca. Kompleta.
Salve Regina
Teraz Błogosławiona Dziewica Maria
jest tym stworzonym istnieniem,
które sprawia i ujawnia w swym życiu to wszystko, co w Sofii jest ukryte.
Dlatego może być nazwana osobowym objawieniem się Sofii, która w Bogu
jest raczej Istotą niż Osobą.
W Marii Natura staje się czystą matką.
W niej Natura jest tym, czym była
od początku jej boskich narodzin.
W Marii Natura jest całkowicie mądra
i jawi się w pełni swej roztropności,
jako cakowicie miłująca i w pełni czysta osoba: nie jako Stwórca, nie jako Zbawca,
lecz jako doskonałe Stworzenie,
doskonałe Odkupienie,
owoc przeogromnej mocy Boga
i doskonały wyraz mądrości w miłosierdziu.
To ona, to Maria, Sofia, która w smutku i radości, z całą świadomością tego, co czyni,
wkłada na Drugą Osobę, na Logos,
koronę, będącą jego Ludzką Naturą.
Dlatego to Jej przyzwolenie na Słowo Boga
otwiera drzwi stworzonej naturze,
czasowi, historii.
Bóg wkracza w swoje stworzenie.
Dzięki Jej mądrej odpowiedzi,
dzięki Jej posłusznemu zrozumieniu,
dzięki słodko uległemu przyzwoleniu Sofii,
Bóg bez żadnego hałasu wkracza
do miasta zbrodniczych ludzi.
Ona koronuje Go nie tym, co chwalebne,
lecz czymś większym niż chwała:
a rzeczą większą od chwały
jest słabość, nicość, ubóstwo.
Ona to bezgranicznego Bogacza i Wszechmocarza jako ubogiego i bezradnego wysyła
w Jego pełną niewypowiedzianego
miłosierdzia misję, by umarł za nas na Krzyżu.
Cienie przemijają. Pojawiają się gwiazdy.
Ptak zasypia.
Noc swym milczeniem obejmuje ziemię. Wędrowiec, ubogi pielgrzym
o zakurzonych stopach,
znajduje drogę ku nowym szlakom.
Bezdomny Bóg, zagubiony w nocy,
bez dokumentów, bez tożsamości,
nawet bez numeru, wyczerpany
i jakby złamany wygnaniec,
kładzie się na pustkowiu
pod słodkimi gwiazdami świata
i powierza się snowi.
[1] T. MERTON, The Road to Joy. Letters to New and Old Friends, selected and edited by Robert E. Daggy, Flame-Collins 1990, s. 90.
[2] Restricted Journals, 1956-1968, cytat za: M. MOTT, The Seven Mountains of Thomas Merton, London 1984, s. 306.
[3] Por. V. A. KRAMER, Thomas Merton: Monk and Artist, Kalamayoo-Michigan, 1984.