Margines Mertona
Na krótko przed swoją śmiercią, Mertona mówił w Kalkucie o tym, że jest rzecznikiem dziwnego rodzaju ludzi, ludzi z marginesu, do których zaliczył: mnichów, poetów, hipisów, uchodźców, więźniów. Głównie mówił jednak o mnichach i z pozycji mnicha. Mówił o sobie. W świetle niniejszej wypowiedzi pragnął bym przemyśleć postać samego Mertona i pomyśleć z nim.
1. Marginesowość w wymiarze socjalno – historycznym.
W wystąpieniu swym Merton podkreślił, że: „we współczesnym świecie mnich nie jest już kimś określonym, kto zajmuje określone miejsce w społeczeństwie. Dziś w Ameryce – mówił – uświadamiamy sobie z dużą ostrością, że miejsce mnicha leży w gruncie rzeczy gdzieś poza wszelkimi układami. On nie należy do żadnego układu. Jest kimś z marginesu, kimś, kto celowo wycofuje się na margines społeczeństwa, po to, aby pogłębić swoje fundamentalne ludzkie doświadczenie”[1].
Margines to obrzeże kartki papieru i zarazem jej styk z tym, co spoczywa poza kartką. Margines jest jednak częścią kartki, przynależy do niej, choć sytuuje się w pewnym oddaleniu od tego, co można by określić jej centrum. Marginesu nie zapełniamy pismem, lecz czynimy na nim notatki i korekty dotyczące tego, co zostało zapisane w sferze centralnej. Rozważmy inny przykład. Miasto posiada swoje centrum i swoje peryferie, czyli swój margines. Żyjąc w centrum miasta i uczestnicząc w problemach dyskutowanych na „agorze” ma się poczucie przynależności, pewien gwarant bezpieczeństwa i wrażenie tworzenia historii. Poza miastem rozciąga się bezludne pustkowie, na którym życie wegetuje, jest niebezpieczne i niehistoryczne. Oczywiście, że w chwili zagrożenia miasta, bezludne pustkowie staje się miejscem spokoju i ocalenia. Marginesowość kategorią przestrzenną, która sytuuje się w relacji do jakiegoś centrum.
Merton życie na marginesie nazywa życiem „poza wszelkimi układami”. Życie w centrum, w konstelacji ludzkiego polis, które można także nazwać cywilizacją, jest według niego życiem w układzie. Każdy posiada tu swoje miejsce, odgrywa jakąś rolę i przywdziewa jakąś maskę. Merton wielokrotnie pytał się o sensowność i prawdziwość takiego życia. Był on doskonałym demaskatorem pozorów życia rozgrywającego się w tak pojętym centrum. Przerażała go pustka, bezsensowność, ukryta przemoc i zakłamanie życia w centrum dwudziestowiecznego polis, które rozsiadło się niemalże na całym globie. Tutaj wszystko określają etykietki układu. Według niego życie w centrum nie było życiem, gdyż tutaj ludzie kręcili się na powierzchni, dalecy od tego, co on sam nazywał „fundamentalnym ludzkim doświadczeniem”. Centrum było dla niego światem bez Boga, anty – świątynią.
Merton po swoim nawróceniu szukał przestrzeni Boga. Odszedł więc z centrum na margines, do klasztoru trapistów. Klasztor, nie tylko przestrzennie, lecz swym stylem życia, sytuuje się na marginesie świata, a często i na marginesie Kościoła. Oczywiście, że bywały epoki, gdy klasztor stawał w centrum ludzkiego polis: tu zapadały decyzje o polityce, o ekonomii, o edukacji społeczeństwa. Nie jeden raz w różnych przestrzeniach usiłowano przemienić Kościół i świat w klasztor. Pozostawmy na boku ocenę takich przedsięwzięć. Merton pod koniec swego życia był przeświadczony, iż czas taki bezpowrotnie minął, choć w swej młodości uległ utopii monastycyzacji chrześcijaństwa i świata.
Z czasem odkrył, że życie w klasztorze może stać się światowe, czyli zbyt przesycone układami, ułudą i kłamstwem. Krytykował je więc, demaskował jego pozory i złudne sny o potędze. Merton swoim życiem i swoimi pismami demaskował życie swojego społeczeństwa, Kościoła, klasztoru i siebie samego. Nieustannie przesuwał się na margines cywilizacji, Kościoła, monastycyzmu i samego siebie. Nigdy jednak wymiarów tych nie opuścił. Tu też tkwi jego paradoks tak piękny i pociągający. Merton odchodził i pozostawał. Jeżeli jednak wyruszał w kierunku polis, a pisarstwem i myślą czynił to często, stawał na marginesie ze świadomością pustyni rozciągającej się za jego plecami. Merton był człowiekiem stojącym między polis i pustynią. Zwracał się raz ku jednej, raz ku drugiej z tych przestrzeni, zawsze pozostając na marginesie.
2. Marginesowość w wymiarze egzystencjalnym.
Mówiąc o i w imieniu marginesowości takich ludzi jak mnisi, hipisi, poeci, uchodźcy czy więźniowie, podkreślał: „my postanowiliśmy być ludźmi bez znaczenia. Żyjemy w poczuciu tego nieuchronnego braku znaczenia, jaki jest właściwy każdej ludzkiej istocie. Człowiek, który wybiera życie na marginesie, przyjmuje ten fundamentalny brak znaczenia jako cechę ludzkiej kondycji – ten brak znaczenia, który się przejawia najwyraźniej w fakcie ludzkiej śmierci. Człowiek żyjący na marginesie (...) żyje w obliczu ciągłej obecności śmierci, która poddaje w wątpliwość sens życia. Taki człowiek walczy z faktem śmierci w sobie samym i stara się odnaleźć coś głębszego niż śmierć; ponieważ istnieje coś, co jest głębsze niż śmierć, a zadanie mnicha, człowieka z marginesu, człowieka który poświęcił się medytacji, poety, polega na tym, aby wyjść poza śmierć jeszcze w tym życiu, aby wyjść poza dychotomię życia i śmierci i w ten sposób dawać świadectwo życiu” (235).
Marginesowość wynika z poczucia bez–znaczeniowości i braku sensu oraz skutkiem zostania muśniętym przez śmierć. Uświadomienie sobie faktu śmierci jest na tyle ważne, że stawia pod znakiem zapytania to wszystko, co nazywamy życiem. Wypycha ono człowieka na margines jego własnego życia. W obliczu tego doświadczenia wszystkie sensy i znaczenia jakie podsuwa człowiekowi układ życia w społeczeństwie, w ludzkim polis, w centrum, zdają się być pozbawionymi solidnej bazy. Znaczenia nadane przez społeczeństwo lub wykreowane przez człowieka prędzej czy później pękają w obliczu faktu śmierci, jak bańki mydlane, a człowiek pozostaje nagi, ubogi, bez znaczenia. Tytuły, pozycje, stroje, maski i dekoracje, spekulacje, filozoficzne systemy – wszystko to prędzej czy później traci na znaczeniu, a człowiek, który takim układom zawierzył, przeżywa dogłębne rozczarowanie lecz zarazem i oczyszczenie z iluzji. Nie uczestniczy w światowym teatrze cieni i przechodzi na margines szukając światła zdolnego rozświetlić ciemności śmierci i nadać życiu sens.
Można spojrzeć na życie Mertona jak na serię kolejnych ułud i rozczarowań, budowania sensu i zatracanie go. Merton tworzył poszczególne etapy swej egzystencji. Każdy z nich prędzej czy później nie wytrzymywał naporu prawdy życia i związanego z nim faktu śmierci. Światowiec zostawał mnichem, mnich pisarzem, pisarz eremitą, eremita kochankiem i podróżnikiem, a w końcu cały patos jego niezwykłego życia banalnie zakończył się pod wpływem porażenia przez prąd wentylatora. Merton uparcie i instynktownie odchodził na margines wszystkiego, co wpierw ukazywało mu się, jako mające znaczenie. Czynił to w przeświadczeniu poszukiwania absolutnego, niepodważalnego centrum. Właśnie ten dynamizm ciągłego przesuwania się ku Absolutowi, to ciągłe wychodzenie na margines z ułudnych kręgów fałszywego centrum, zdaje się być tym, co do dzisiaj w nim intryguje i zastanawia.
Merton mówi o tym że życie na marginesie się wybiera i mu się poświęca. Życie takie posiada także swój styl, swoje praktyki i ćwiczenia. Merton mówi o medytacji pojętej szeroko, gdyż obejmuje ona poetów, mnichów, hipisów. Jednym ze sposobów, dzięki któremu on sam wychodził na margines, było jego pisanie. Człowiek piszący nabiera dystansu do życia. Pisać to znaczy spoglądać na życie z oddali słowa. Życie jest centrum, a pisanie wyjściem na margines. Gdy życie zdaje się tracić sens, człowiek oddala się na margines pisania. Nie żyje, lecz pisze. Potem jednak powraca do życia po wątłej kładce myśli i słowa. Napięcie między życiem i pisaniem jest typowym napięciem zachodzącym między centrum a marginesem. Centrum jest życie, pustynią byłaby śmierć, marginesem jest myślenie i pisanie, które poszukiwaniem przezwyciężenia napięcia życie – śmierć, jest wychodzeniem „poza śmierć jeszcze w tym życiu”, jest wychodzeniem „poza dychotomię życia i śmierci”, aby „w ten sposób dawać świadectwo życiu”.
W tym momencie dotykamy pewnego paradoksu i dwuznaczności marginalności. Wychodzi się na margines, gdyż zdemaskowało się ułudy centrum. Dzięki temu zabiegowi odkrywa się nowe centrum, a uprzednie centrum staje się bez znaczeniową peryferią. Relacja jednak pozostaje i ktoś, kto odkrył głębszy wymiar prawdy i egzystencji, pragnie przekazać go centrum, pragnie wcześniejsze centrum uczynić elementem krążącym wokół powstałego na marginesie nowego centrum. Innymi słowy odchodzi się na margines, aby pozbawić centrum jego zabójczej mocy, a w pewnym sensie siebie i centrum owo tą drogą ocalić.
Życie i pisarstwo Mertona są doskonałym przykładem takiego właśnie postępowania. Przez nie oddalał się on (klasztor czy pustelnia były tego jedynie widzialnym wyrazem). Sytuował się, jak każdy pisarz i artysta, na marginesie, nabierał dystansu, aby z uprzywilejowanego miejsca móc spojrzeć na społeczeństwo, na Kościół, na monastycyzm, na ludzką egzystencje, na samego siebie. Jest to typowe zachowanie pisarza, artysty, mędrca. Mertona można zaliczyć do grupy tych „wielkich” ostatnich stuleci, którzy postępowali w podobny sposób – byli postaciami z marginesu, którzy mówili o życiu na marginesie ukazując jego dramat, ale i piękno głębi. Bohaterowie Kafki i sam Kafka; Pinocchio, wykluczeni z życia bohaterowie bajek Andersena, Księże Myszkim z Idioty Dostojewskiego i sam Dostojewski, Kierkegaard, a z Polaków choćby Norwid czy powracający emigrant Miłosz. Do starszych klasyków tego stylu życia, mądrości i pisarstwea należą lubiany przez Mertona Lao Tsy, lecz także Seneka, Marek Aureliusz, Michel de Montaigne i wielu mnichów różnych epok. Dobrze jest pomyśleć o Mertonie i jego pisarskim dorobku w takiej perspektywie i ustawić go właśnie w takim towarzystwie.
3. Marginesowość w wymiarze teologicznym.
Wychodzenie poza dualizm życie – śmierć prowadzi Mertona do wymiaru religijnego, w którym ważnymi stają się wiara, łaska, Bóg. Jednak i tutaj doświadczenie i słowa Mertona naznaczone są paradoksem, stygmatem marginesowści. Mówi on, że „gdy się zaczyna mówić o wierze w kategoriach takiej monastycznej, marginesowej egzystencji, natychmiast natrafia się na kolejną trudność. Wiara oznacza wątpliwość. Wiara nie jest stłumieniem wątpliwości. Jest przezwyciężeniem wątpliwości, a wątpliwość przezwycięża się, gdy się ją przeżywa. Człowiek wiary, który nigdy nie doświadczył wątpliwości, nie jest człowiekiem wiary. A więc mnich to ten, kto musi walczyć w głębi swego jestestwa z obecnym w nim zwątpieniem i kto musi przejść przez to, co niektóre religie nazywają Wielkim Zwątpieniem, kto musi się przedrzeć przez zwątpienie po to, aby dotrzeć do pewności, która tkwi bardzo, bardzo głęboko, ponieważ nie jest to jego własna, osobista pewność, ale pewność samego Boga w nas. Jedyną ostateczną rzeczywistością jest Bóg. Bóg żyje i mieszka w nas” (235-236).
Fragment niniejszy odsłania inny aspekt marginesowości w wydaniu Mertona – tym razem dotyczy ona wiary, na której marginesie sytuuje się zwątpienie. Przyjrzyjmy się bliżej temu zagadnieniu. Oto Bóg, który będąc centrum Absolutnym, powołuje człowieka do siebie obdarzając go łaską wiary. Taki człowiek porzuca świat i sytuuje się na jego marginesie. Wiara wyprowadza na margines, skąd widać, że centrum nie znajduje się tam, gdzie zdaje się być. W teologii taki proces nazywamy nawróceniem. Czasami odchodzenie na margines przybiera postać ucieczki: ucieczki ze świata do utopii, potem ucieczki z utopii do prawdy i powrót do świata – dzieje się to jednak już na innym poziomie.
Jaką rolę w tym wszystkim spełnia zwątpienie? Dlaczego wpierw odchodzi się z wiarą na margines świata, a potem skutkiem zwątpienia także na margines wiary? Wiara bowiem także może stać się fałszywym centrum – często tak bywało i bywa. Wiara ubiera się w systemy teologiczne i rytualistyczne, we władzę, ekonomię, politykę. Zwątpienie przychodzi, gdy człowiek uważa, iż za pomocą takiej wiary urządził się: ma, wie, decyduje, panuje, a nad to gwarantuje sobie i innym zbawienie. W tym właśnie momencie – do szczerego poszukiwacza Boga – przychodzi zwątpienie zostaje mu wytrącona z rąk pewność i uczy się on, prawdziwej wiary, tej na miarę Boga, z Boga i w Bogu. Wszystko ulega spaleniu, a wyrasta inne, nowe. Przejście od pierwszego wymiaru wiary do drugiego dokonuje się przez Wielkie Zwątpienie. Teologia klasyczna nazywała ten proces oczyszczeniem.
Dlaczego jednak tak się dzieje? Merton głębiej nie zapędza się w swoich refleksjach. Można jednak pokusić się o kilka wynikających z tego wszystkiego myśli. W skrócie przedstawiłbym to w taki sposób. Bóg jest centrum. Stwarzając świat wycofuje się niejako z siebie tworząc przestrzeń dla świata (jest to jedna z koncepcja stworzenia obecna na przykład w myśli żydowskiej, u Blondela, itd.). Tą drogą Bóg jakby się decentralizuje i pozwala światu niejako istnieć w centrum. Mówimy: Bóg jest poza światem. Bóg sytuuje się na marginesie świata – to jednak On pozostaje jego centrum. Istnienie świata jest po to, by mógł on odkryć centralność Boga i swoją marginesowość. Tak pojęta historia świata jest historią każdego człowieka. Człowiek bowiem schodząc na margines odkrywa centralność marginalizowanego do tej pory Boga. A może człowiek odkrywając Boga, schodzi na margines? Dzieje się i jedno i drugie: im bardziej schodzi się na margines, tym bardziej Bóg staje w centrum, i im bardziej Bóg staje w centrum, człowiek schodzi na margines. Odkrywanie pozorów centralności świata i ich demaskacja, schodzenie w przestrzeń nagiej egzystencji, w której codzienność naznaczona jest prawdą o śmierci, jak również przechodząca przez otchłań zwątpienia droga wiary – wszystko to, przywołane pod mianem margiensowości, stanowi strukturę egzystencji teologicznej. Ucząc się tego, człowiek staje się prawdziwy, wolny, zbawiony. Mam wrażenie, że jest to jeden z głównych nurtów życia, poszukiwań i myśli Mertona.
W sumie bowiem czas i historia są na marginesie wieczności – nawet jeżeli zdaje się nam, że tutaj znajduje się centrum. To co widzialne jest na marginesie Niewidzialności, nawet jeżeli początkowo wydaje się, że to ona spoczywa na marginesie widzialnego świata. Ludzkie systemy i sposoby rozumienia leżą na marginesie Mądrości Boga, Jego Słowa i Jego Milczenia. Bóg posłał na świat swojego Syna, na margines wielkiego Imperium, aby nauczył świat centralności Boga. Syna Bożego jednak wyprowadzono poza miasto i zabito przybijając Go do krzyża. Ten zaś Zmartwychwstając objawił centralność pokornej mocy Boga. Takim pozostaje On w mocy Ducha obecny aż do skończenia świata. Jest to obecność marginesowa, a jednak jakże centralna. Oczywiście, że Kościół nie jeden raz się pomylił i myli stawiając siebie w centrum, sięgając po władze i łatwo rozgrzeszając się z przemocy. Czynił tak i monastycyzm – Meron jednak schodził, w stosunku do takich fenomenów, na margines i demaskował ich fałsz.
4. Marginesowość Mertona – paradoksy i symbol pewnej egzystencji.
„...naszym usprawiedliwieniem nie jest żadne nasze własne działanie, ale wzywa nas głos Boga, głos tej istoty ostatecznej, abyśmy przebili się przez ów fundamentalny brak znaczenia naszego życia, godząc się jednocześnie i przyznając, że nasze życie jest absolutnie pozbawione znaczenia – po to, by odnaleźć znaczenie w Nim. Ale to znaczenie w Nim nie jest czymś, co możemy zdobyć i posiąść. To coś, co można jedynie otrzymać jako dar. Dlatego ten rodzaj życia, który reprezentuję, jest życiem otwartym na dar; dar od Boga i dar od innych” (236).
Tak Merton widział o oceniał swoje własne istnienie i jemu dawał świadectwo – nie tylko w swoim wystąpieniu w Kalkucie, ale przez całe swe życie. Coś go do tego wewnętrznie popychało. Nie zawsze potrafił to zrozumieć. Nie zawsze za tym wewnętrznym przymuszeniem nadążał. Nie potrafił jednak nigdy mu zaprzeczyć, ani się go wyprzeć. To coś nazwał darem. Będąc otwartym na dar, samemu darem się stał.
I oto stoimy wobec paradoksu i tajemnicy jego egzystencji. Oto mnich, który jest sławny. Oto mistyk mówiący o milczeniu. Amerykanin, którego czyta się gdzieś na marginesie – w dalekiej Polsce. A może to Merton spoczywa na merginesie centralnych problemów Polaków? Oto ów dziwny poszukiwacz Absolutu, który wymykał i wymaka się na margines kanonicznych kategorii świętości. A jednak z wielką mocą nadal, poza barierą swej śmierci, przemawia on swymi „Domysłami współwinnego widza” do ludzi polis współczesnego świata.
Merton żył na marginesie świata i na marginesie Boga, żył pomiędzy i na granicy. Tajemniczy dar, na który był on otwarty i który go zniewalał, sprawił, że on sam jakoś to przeżył i wyraził przez pismem i życiem. Cena świadectwa, które zapłacił, pozostaje na marginesie milczenia. Z tego marginesu, który pozwalał mu przeżycie istotnych wymiarów ludzkiego życia, Merton nadal z przedziwną mocą i pełną nadziei pewnością mówi, że „zawsze będą ludzie gotowi szukać na marginesie społeczeństwa, niezależni od społecznej akceptacji, niezależni od społecznej rutyny, ludzie, którzy wybiorą wolną i swobodną egzystencję nawet w sytuacji ryzyka” (237).
© Maciej Bielawski (2003)
[1] „Thomas Merton o życiu monastycznym, Nieoficjalny wykład wygłoszony w Kalkucie w październiku 1968”, w T. Merton, Dziennik azjatycki, Znak, Kraków 1993, 234. Od tej chwili cyfry w nawiasie oznaczają strony polskiego wydania tek konferencji, które czasami pozwoliłem sobie nieco poprawić biorąc pod uwagę oryginał.